"We mgle". Nowy film Siergieja Łoźnicy.

Mam nadzieję, że wreszcie skończyła się filmowa posucha. Przyszły tydzień zapowiada się całkiem interesująco. Nareszcie w moim mieście będzie można zobaczyć "Inny świat", dokument Doroty Kędzierzawskiej o Danucie Szaflarskiej, a do tego dwa filmy francuskie. Ten pierwszy jest pewniakiem, dwa kolejne to niewiadoma. Zobaczymy. Ale i poprzedni tydzień był już niezły. Zobaczyłam nowego Ozona (o nim wkrótce) i przede wszystkim "We mgle" Siergieja Łoźnicy. Jego poprzedni film, "Szczęście ty moje", wchodził do polskich kin przy dźwięku recenzenckich fanfar. Bardzo mocny, trochę męczący obraz współczesnej Rosji, mnie aż tak bardzo nie zachwycił. Był jednak na tyle nietuzinkowy i ciekawy, że postanowiłam zobaczyć najnowszy film Łoźnicy, mimo że wszedł do kin po cichutku. A szkoda, bo naprawdę warto go zobaczyć, chociaż lojalnie uprzedzam, że akcja toczy się wyjątkowo wolno, bohaterowie przede wszystkim krążą po lesie i gadają. Wyobrażam sobie, że zniecierpliwiony widz mógłby to łatwo obśmiać, ja ironizować nie zamierzam. Film może nie tyle mnie poruszył (jest raczej chłodny), ile skłonił do myślenia. Reżyser bardziej niż na emocje postawił na dylematy moralne bohaterów. W porównaniu z poprzednim obrazem Łoźnicy ten jest bardzo stonowany, na ekranie nie ma krwi i jatek, mimo że temat wojenny, jest za to gęsta atmosfera. Gdzieś mignęło mi przyrównanie tego filmu do "Obławy" Marcina Krzyształowicza i nie jest ono pozbawione racji. Podobny temat: wojna, partyzantka, zdrada, i sposób opowiadania: zdarzenia poznajemy stopniowo z perspektywy różnych bohaterów. Im dalej, tym wszystko bardziej się komplikuje. Nic nie jest takie, jak się początkowo wydawało. Tyle we wstępie. Wytrwałych miłośników dobrego kina zachęcam, aby "We mgle" obejrzeli, a tych, którzy już to zrobili, zapraszam dalej.

Łoźnica przeprowadza w najnowszym filmie wiwisekcję swoich bohaterów, jakby zaglądał im w dusze. Pewnie dlatego bardzo często widzimy ich twarze z bliska, niemal zaglądamy w oczy. Mało tu szerokich planów, najwięcej  kadrów, na których widać trzy główne postacie: Suszenję, Burowa i Wojtika. Bardzo często gdzieś w leśnej gęstwinie: siedzą, leżą, skradają się, nasłuchują. Ta ekranowa ciasnota przytłacza, las staje się symbolem matni, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Ich świat się skurczył. Może nigdy nie był zbyt szeroki, teraz jednak ogranicza się właściwie tylko do lasu, po którym krążą. Jest domem partyzantów, Burowa i Wojtika, ale i Suszenja nie ma czego szukać w wiosce. Już wcześniej uznany został przez wszystkich za donosiciela, dlatego otaczał go ostracyzm. Gdyby teraz nieoczekiwanie wrócił, jego sytuacja stałaby się jeszcze trudniejsza. Pewnie wszyscy sądziliby, że to on zabił partyzantów, którzy mieli wykonać na nim wyrok śmierci. Dlatego wybiera wyjście honorowe: najprawdopodobniej popełnia samobójstwo (do końca pewni być tego nie możemy, bo ostatnie kadry filmu zakrywa tytułowa mgła). A przecież to on jest najszlachetniejszą postacią w tym filmie. Nie partyzanci, nie ci, których powiesili Niemcy, ale on, zwyczajny robotnik pracujący na kolei. A to tamci cieszą się uznaniem i szacunkiem, mieszkańcy wiosek mają ich za bohaterów. Jak się okazuje, niesłusznie. Dlaczego? Warto przyjrzeć się im nieco bliżej.

Na początek kilka refleksji na temat Burowa. Być może jako partyzant dokonał czegoś wielkiego, tego nie wiemy. Dowiadujemy się natomiast, dlaczego w ogóle trafił do partyzantki. Po wysadzeniu policyjnego samochodu nie miał oczywiście wyjścia, musiał uciekać, aby się ukryć. Partyzantka wydawała się w tej sytuacji naturalnym rozwiązaniem kłopotów. Powie ktoś, że nie mam racji, poddając w wątpliwość jego czyste intencje. Ja będę upierała się przy swoim. Wysadzenie samochodu na pierwszy rzut oka może wydać się czynem szlachetnym i bohaterskim. Nie do końca tak jest. Burow zrobił to również ze zwykłej zemsty. A może przede wszystkim? Jako miłośnik motoryzacji (tak w pewnym momencie mówi o nim Wojtik) po prostu nie mógł pogodzić się z tym, że policja zarekwirowała mu jego ukochany, wyremontowany własnoręcznie samochód. Jeszcze bardziej prymitywne są motywy trzech kolejowych robotników, którzy postanawiają rozkręcić tory. Oni mówią o tym wprost. Chcą wykoleić pociąg tylko dlatego, żeby zrzucić winę na nielubianego naczelnika stacji. Są przekonani, że to on poniesie konsekwencje i zostanie przez Niemców rozstrzelany. Nie współpracują z partyzantami, o co ostatecznie zostali oskarżeni, nie planują żadnego bohaterskiego czynu na własną rękę. Pomysł rodzi się nagle pod wpływem upokorzenia, wprowadzają go w życie od razu, bez planu, bez zastanowienia, po partacku. Ale z zewnątrz wygląda to zupełnie inaczej. Umierają otoczeni nimbem bohaterstwa. I tylko oskarżony o zdradę Szuszenja wie, jak było naprawdę. Ale nawet gdyby zdecydował się zrzucić bohaterów z cokołu, nikt mu nie uwierzy, bo to na nim ciąży odium zdrady.

Jeszcze inaczej ma się sprawa z Wojtikiem. W chwili próby zawiódł, wybrał swoje życie, wydał chłopską rodzinę, która pomagała partyzantom. Jak mówi, nie ma co się spieszyć do śmierci. Czy od początku był małym człowiekiem? Czy może złamało go niesprostanie wyzwaniu? Nie wiemy. Raczej jednak nie dręczą go wyrzuty sumienia. Na pewno zachowuje się dziwnie. Niby stoi na czatach, ale jakoś nieuważnie. Potem znowu chroni siebie, nie myśli o Burowie. Kiedy jego towarzysz umiera, najchętniej zostawiłby jego ciało na pożarcie krukom, a i wcześniej nie spieszy się z pomocą rannemu.

Tylko Suszenja jest postacią szlachetną. Kieruje się najprostszymi zasadami. Nie wolno donosić i współpracować z Niemcami, nie można narażać życia człowieka, nawet jeśli jest kanalią, trzeba myśleć o konsekwencjach swoich czynów (jeśli wykoleją pociąg, Niemcy z zemsty spacyfikują wieś), zmarłego trzeba pochować, a nie pozostawiać dzikim zwierzętom, a jeśli samemu trzeba zginąć, to lepiej leżeć w suchej ziemi. Suszenja nie ucieka, nie ukrywa się, z pokorą przyjmuje wyrok, ciąży mu infamia. Jak mówi, wolałby zginąć z tamtymi. Niemcy wypuszczając go, skazali na większe męki, bo moralne, duchowe. Nawet ukochana żona patrzy na niego z nieufnością, co boli go najbardziej. Niby wierzy w jego zapewnienia o niewinności, ale on ma wrażenie, że jest inaczej. Wojna zmieniła wszystkich, tylko on pozostał sobą, zwyczajnym, porządnym człowiekiem.

I na koniec chciałabym zwrócić uwagę na coś jeszcze. Tu wszystko dzieje się przez przypadek. Przez przypadek zostaje się bohaterem albo zdrajcą, przez przypadek się umiera. Tak Wojtik trafia w ręce policjantów, tak ginie. Jest mgła, dlatego policjanci, chyba ci sami, nie bardzo wiedzą, z kim mają do czynienia. Strzelają bez zastanowienia, ze strachu albo na wszelki wypadek. A potem obrabują zwłoki. Również przypadek sprawia, że kolejarze zostają bohaterami. Gdyby naczelnik stacji nie demonstrował im siły swoich pięści, nie poniżył ich, oni nie wykoleiliby pociągu i nie zostali powieszeni. Gdyby Suszenji nie było wszystko jedno, gdzie będzie jego grób, Burow by nie zginął. Razem z Wojtikiem wykonaliby zadanie i wrócili do oddziału.

Ludzka pamięć przechowa Suszenję jako zdrajcę, pozostali będą bohaterami. Tak to na pozór wygląda. Kiedy zmieni się perspektywę, przyjrzy z bliska, poszpera, prawda okaże się inna. To on budzi podziw, oni bywają ludźmi małymi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty