Paweł Smoleński "Pochówek dla rezuna"

Od dawna wiedziałam, że w serii Reportaż wydawnictwa Czarne ukazał się "Pochówek dla rezuna" Pawła Smoleńskiego (2011; chyba wydanie drugie) traktujący o stosunkach polsko-ukraińskich głównie w okolicach Przemyśla i w Bieszczadach. Mimo że lubię izraelskie reportaże Smoleńskiego, jakoś na tę książkę nie miałam ochoty. W końcu nie sposób przeczytać wszystko, co się wydaje! Zresztą temat interesował mnie średnio, o rzezi na Wołyniu trochę wiedziałam, przekonana byłam, że o tym, co działo się w czasie wojny i tuż po wojnie na wspomnianych terenach też mam jakieś pojęcie. W jakim błędzie byłam! A zrozumiałam swoją ignorancję, kiedy po przeczytaniu rewelacyjnej powieści Oksany Zabużko "Muzeum porzuconych sekretów" postanowiłam jednak sięgnąć po tomik reportaży Smoleńskiego. Jak już pisałam w notce na temat książki ukraińskiej pisarki, odkryłam w niej inny punkt widzenia. UPA, która nam kojarzy się tylko z okrutnymi mordami dokonywanymi na ludności polskiej na Wołyniu w czasie drugiej wojny światowej, dla Ukraińców jest symbolem walki o niepodległą Ukrainę toczonej jeszcze długo po zakończeniu wojny. Po lekturze "Muzeum porzuconych sekretów" poczułam niedosyt wiedzy na ten temat, więc kiedy tylko przypomniałam sobie o książce Smoleńskiego, natychmiast postanowiłam ją przeczytać. Jak to zwykle bywa, w międzyczasie pochłonęły mnie inne lektury, ale wreszcie zrealizowałam swój zamiar i korzystając z wolnego dnia, połknęłam ukraińskie reportaże na raz. Może lepszym pomysłem byłoby jednak dawkowanie sobie tej lektury w mniejszych porcjach, bo Smoleński obficie cytuje świadectwa okrutnych zbrodni i pacyfikacji wsi, nic dziwnego, że pod koniec dnia byłam już mocno zgnębiona tym, czego się dowiedziałam.

A "Pochówek dla rezuna" jest rzeczywiście przerażający. Przeraża przeszłość, przygnębia teraźniejszość. Chciałam dowiedzieć się z tej książki czegoś więcej o UPA, odkryłam gordyjski węzeł zagmatwanych stosunków polsko-ukraińskich. Wciąż żywą przeszłość, która kładzie się cieniem na tym, co dzisiaj. Niezałatwione sprawy, wzajemne oskarżenia i żale, poczucie krzywdy każdej ze stron konfliktu. I nadal żywe lęki. Mniejszości ukraińskiej, która często woli nie przyznawać się głośno do swojej narodowej tożsamości z obawy o szykany, i Polaków, którzy boją się, że przeszłość powróci. Do tego dochodzą jeszcze dość skomplikowane kwestie religijne, bo na tych ziemiach koegzystują obok siebie trzy religie: katolicyzm rzymski, grecki i prawosławie. Mimo że Smoleński nie zajmuje się w swojej książce rzezią na Wołyniu, jest ona stale obecna w tle, przywoływana przez polskich bohaterów reportaży. Ich zdaniem tamte zdarzenia tłumaczą to wszystko, co działo się w Bieszczadach w czasie drugiej wojny i w kilka lat po niej: krwawy i równie okrutny konflikt polsko-ukraiński. Autor przywołuje w swojej książce tragiczne i zawstydzające fakty: pacyfikacje ukraińskich wsi (Bircza, Zawadka Morochowska, Pawłokoma, Piskorowice) dokonywane przez polskie podziemie albo przez polskie wojsko, wysiedlenia Łemków w ramach akcji Wisła, niszczenie cerkwi i śladów po niechcianych sąsiadach, obóz w Jaworznie, w którym po wojnie więziono Łemków i Ukraińców. Pokazuje błędne koło nienawiści, z którego nie ma wyjścia: efektem polskich zbrodni był oczywiście ukraiński odwet, po którym natychmiast następowała polska zemsta i tak w kółko. Polacy, jakby zarażeni ukraińskim okrucieństwem z Wołynia, odpłacali się swoim sąsiadom w identyczny sposób. I nie chcę, i nie mam siły epatować szczegółami, nie są to przecież sprawy nieznane, wiele się o nich mówiło i pisało przy okazji rocznicy wydarzeń wołyńskich. Wspomnę tu tylko, że z jednej strony pogardliwe, z drugiej budzące lęk słowo rezun, dla bohaterów książki będące synonimem Ukraińca, nie wzięło się znikąd. Wiele miejsca w reportażach autora zajmuje też to, co działo się potem, już w latach postalinowskich, kiedy do swoich wiosek zaczęli powracać wysiedleni Łemkowie i Ukraińcy. Ale podobnie jak książka Anny Bikont "My z Jedwabnego" (pisałam), jest ten zbiór  opowieścią o zamkniętym świecie prowincji, gdzie urazy z przeszłości trwają po dziś. To nic, że gdzieś tam między Warszawą a Kijowem na szczytach wielkiej polityki toczą się rozmowy, nazywa się wzajemne winy, przeprasza za zbrodnie, dąży do pojednania. Tu to nic nie znaczy. Tu nadal pamięta się o zadrach z przeszłości tak, jakby to zdarzyło się wczoraj, tu nadal trwa licytacja: kto winien, kto zaczął, kto wobec tego miał prawo się zemścić. To dlatego starania o godny pochówek rezunów z Birczy szły jak po grudzie, to dlatego toczą się spory o cerkwie, o tablice upamiętniające miejsca zbrodni, o znaki, o symbole. Niewielu jest odważnych, którzy gotowi są przeciwstawić się miejscowej społeczności i dążyć do pojednania. W końcu każdego burmistrza czy wójta czekają w końcu wybory, więc nawet jeśli po cichu przyznaje rację pokrzywdzonym, to głośno nigdy się do tego nie przyzna. Ale Smoleński pokazuje, że powoli coś się zmienia. W Baligrodzie zawiązał się komitet ratujący cerkiew popadającą w ruinę, w pobliskiej Mchawie już nie dochodzi do awantur i przepychanek pod kaplicą, do której przyznają się oba wyznania, ktoś przeprasza, gdzieś odbywają się uroczystości upamiętniające mordy, a biorą w nich udział obie strony konfliktu.

Smoleński stara się te niełatwe kwestie pokazywać obiektywnie. Pisze o ludziach, których trudno ocenić jednoznacznie: ktoś zapisał się w historii pięknymi czynami, potem postąpił haniebnie, ktoś inny wiele wycierpiał, wiele zrobił dla pojednania, ale raptem rzuca słowa, które jątrzą, ktoś zapoczątkował odnowę miejscowego kirkutu, przyczynił się do zabezpieczenia śladów po dawnej cerkwi, dba o to, aby w miejscowej szkole mówiono prawdę o historii i kulturze tej ziemi, a jednocześnie bierze udział w przepychankach w czasie uroczystości religijnych. Takich przykładów mogłabym przytaczać wiele. Jeśli ktoś odniósł wrażenie, że Smoleński pisze o winach Polaków, usuwając w cień winy ukraińskie, to ma rację i nie ma jej jednocześnie. Ma, bo rzeczywiście przede wszystkim, tak przynajmniej odczytuję intencje autora, celem tej książki jest pokazanie tego, co w naszej historii bolesne. I nie ma co zasłaniać się powtarzanym na tych terenach argumentem, że mieliśmy do tego prawo po tym, co na Wołyniu robili Ukraińcy. Bo cóż temu winni Łemkowie i ukraińska mniejszość w Bieszczadach? Dlaczego ich miała dosięgnąć zemsta za czyny nie przez nich popełnione? Ale jednocześnie nie ma racji, bo Smoleński jednak nie zapomina o kontekście. Książkę zamyka bardzo ważny rozdział o niezwykle ciekawej postaci, Jewhenie Stachiwie. Jak pisze Smoleński, to dla Ukraińców człowiek na miarę Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Walczył w UPA i ma odwagę o tym mówić, ale ma też odwagę przyznać się do błędów: nacjonalistycznych poglądów z przeszłości. Mówi o swojej przemianie z ukraińskiego nacjonalisty w ukraińskiego patriotę, co daje mu prawo do krytyki tych, z którymi się nie zgadza. To bardzo ważny rozdział. Także dlatego, że pokazuje historię konfliktu, jego przyczyny. To właśnie w nim w pigułce znalazłam wiadomości o UPA, których w tej książce szukałam. Jak już wspominałam, Smoleński stara się zachować obiektywizm, dlatego polskie zbrodnie w Bieszczadach pokazuje na tle czasów tuż powojennych. Łatwiej zrozumieć to, co się stało, jeśli się wie o moralnych spustoszeniach, jakie dokonały się w społeczeństwie polskim w czasach wojny. O spadku wrażliwości, zobojętnieniu na zbrodnię i wielu innych zjawiskach. Pacyfikacje wsi, bandytyzm, napady, zbrodnie to nie tylko specyfika tych terenów. Świetnie pisze o tym historyk Marcin Zaremba w wydanej niedawno książce "Wielka trwoga. Polska 1944-1947", o której wkrótce napiszę.

I na zakończenie jeszcze krótko o tym, co mnie szczególnie poruszyło, a może lepiej by było napisać wzruszyło? To reportaż o Łemkach, tragicznych ofiarach polsko-ukraińskich waśni. O ich miłości do swoich wiosek i lasów, o tęsknocie, o poniewierce, cierpieniu i wreszcie o nielegalnym powrocie, bo tęsknota okazała się większa niż strach. Poruszająca jest również świadomość tego, że i w Bieszczadach dawny świat zginął bezpowrotnie. Nie ma już (dosłownie) wielu wiosek, cerkwi, nie ma śladów po ludziach. Kiedyś mieszkali tu w miarę zgodnie Ukraińcy, Łemkowie, Żydzi, Polacy. Dziś ich opuszczone albo zrujnowane wioski,cmentarze, cerkwie zarasta trawa.

Polecam "Pochówek dla rezuna" każdemu. Nie jest to lektura przyjemna, łatwa i miła, ale naprawdę ważna i świetnie napisana. Kiedy brałam się za nią, nie przypuszczałam, że tyle przede mną odkryje, tak mnie zwyczajnie wciągnie i poruszy. Dotąd znałam Smoleńskiego z jego reportaży izraelskich, ale ten zbiór chyba bardziej zapadł mi w pamięć (chciałoby się napisać górnolotnie w duszę, ale ponieważ nie trawię egzaltacji, pozostanę przy neutralnej pamięci).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty