Bohdan Slama "Cztery słońca"

Czeski reżyser Bohdan Slama należy do tych twórców, których kupuję w ciemno. Nie obchodzi mnie, ile gwiazdek będzie miał jego film i co napiszą recenzenci. Bez względu na to wybiorę się do kina. Widziałam wszystkie jego obrazy pokazywane w Polsce: najpierw "Dzikie pszczoły", potem "Szczęście" i "Mojego nauczyciela". Pierwszy jeszcze mnie nie zachwycił, ale dwa następne już tak. Szczególnie "Szczęście". Slama pokazuje na ekranie przeciętnych ludzi w zwyczajnym otoczeniu. Świat wykreowany przez niego nie jest piękny, przeciwnie, bywa po prostu brzydki: takie jest blokowisko, w którym mieszkają bohaterowie "Szczęścia", taka jest wieś z "Dzikich pszczół", a i ta z "Mojego nauczyciela" do najpiękniejszych nie należy. Zniszczone, ciasne, zagracone wnętrza dopełniają tego obrazu. Swoim bohaterom każe się zmagać z dokuczliwą codziennością, często stawia ich w sytuacjach trudnych, zmusza do dokonywania ważnych, ale niełatwych wyborów, wielu z nich to życiowi nieudacznicy, którzy na własne życzenie pakują się w kłopoty. Podobnie jest w najnowszym filmie Slamy "Cztery słońca". Przeciętna, patchworkowa rodzina i zwyczajne życie, a właściwie, jak to u tego reżysera, udręka codzienności. I wnikliwe portrety bohaterów. Nie ma tu ludzi szlachetnych, ani skończonych drani, jak w życiu: w każdym, nawet najbardziej irytującym, można znaleźć coś dobrego. Film Slamy nie jest komedią, jednak oglądając go, kilkakrotnie uśmiechnęłam się. Niestety jest to śmiech z ludzkiej głupoty. Chociaż "Cztery słońca" nie dotknęły mnie aż tak bardzo jak "Szczęście" i "Mój nauczyciel", to nadal Bohdan Slama pozostaje jednym z moich ulubionych reżyserów, a film polecam bez względu na recenzje, które chyba nie są najlepsze. A kto już w kinie był, może przeczytać ciąg dalszy.

Kiedy oglądałam "Cztery słońca", długo miałam wrażenie, że gdzieś to już widziałam. Przypomniało mi się "Tajne przez poufne" braci Coenów. Ta sama irytująca ludzka głupota i beztroska. Są to jednak skojarzenia dość powierzchowne. Po pierwsze Coenowie bezlitośnie kpią ze swoich bohaterów, podczas gdy Slama ma do nich ciepły stosunek. Po drugie kiedy się wnikliwiej przyjrzeć, od razu widać, że bohaterowie czeskiego filmu nie są tak jednowymiarowi. To ludzie z krwi i kości: trochę dobrzy, trochę źli, trochę pechowcy, trochę życiowi nieudacznicy.

Taki jest Fogi. Niby dorosły, ojciec dwójki dzieci, ale niedojrzały i nieodpowiedzialny. Bez przerwy na własne życzenie, z powodu swojej dezynwoltury popada w tarapaty. Traci pracę, bo palił marihuanę, znika z domu, bo razem ze swoim przyjacielem udaje się w podróż w poszukiwaniu duchowego mistrza. Snuje jakieś nierealne plany, które mają mu zapewnić życiowy sukces. Oczywiście zamiast tego jest spektakularna klapa i nowe kłopoty. Ma problemy z dorastającym synem i nie bardzo wie, jak może sobie z nim poradzić. Gdera, głosi kazania, ale w gruncie rzeczy pozwala na wszystko, postępuje niekonsekwentnie. Zresztą sam nie jest dla syna żadnym wzorem. W gruncie rzeczy nie stara się go zrozumieć, nie wie, co go dręczy i boli. Wychowanie ogranicza raczej do działań od przypadku do przypadku. Gasi pożary, poucza. Fogi oczywiście chce, aby jego syn wyrósł na porządnego człowieka, ale jak mu w tym pomóc, nie ma pojęcia.

Prawdziwą cichą bohaterką jest Jana, jego druga żona. To ona musi borykać się z codziennym kołowrotem i życiowymi problemami. Brak pieniędzy, popsuta pralka, w pracy uciążliwi klienci i cała ta irytująca krzątanina: gotowanie, sprzątanie, zakupy, problemy z dziećmi. A to wszystko w ciasnym, zagraconym mieszkaniu. Tak mija każdy dzień. A liczyć może tylko na siebie. Fogi dostarcza wciąż nowych problemów. Nic dziwnego, że ze zniecierpliwieniem, lub co najwyżej z pobłażaniem, traktuje kolejne cudowne pomysły męża: a to nowy biznes, a to załatwianie łóżkowych niepowodzeń przy pomocy kamieni o niezwykłej mocy, a to propozycja, aby sprawili sobie jeszcze jedno dziecko, remedium na małżeńskie kłopoty. Drażnią ją też idiotyczne  rady przyjaciółki. Do tego dochodzi borykanie się z problemami Veny. Chociaż to syn jej męża z pierwszego małżeństwa, to ona go rozumie i to do niej chłopak ma zaufanie. Jej się zwierza, a nie ojcu, który albo na niego burczy, albo pozwala na wszystko. Tym większa jest tragedia chłopca, kiedy odkrywa, że macocha ma romans z jego nauczycielem, którego on wyjątkowo nie lubi.

Kiedy oglądałam film, stopniowo nabierałam coraz większej sympatii do Veny. Początkowo budził moją niechęć, z czasem przekonałam się, że jest nieszczęśliwym dzieckiem, ofiarą dorosłych. Matki, która nie dość, że odeszła, to jeszcze o nim nie pamięta. Nawet kiedy przysyła paczkę z ciuchami, to z góry wiadomo, że wszystko będzie za małe. Niedojrzałego ojca. W końcu zawodzi go ostatnia osoba, której ufa, Jana. Jak kilkunastoletni chłopak ma poradzić sobie z tym, co zobaczył? Jak udźwignąć taką wiadomość? Jak zachować się wobec ojca, który niczego się nie domyśla? Jak wobec macochy? Nic dziwnego, że milczy, unika wzroku Jany i kategorycznie odmawia rozmowy na ten temat. Irokez na głowie, papierosy, marihuana, alkohol, dziewczyny to pewnie i bunt, i ucieczka. Od problemów, od złych emocji, od szkoły, od domu.

Prawdopodobnie podobną ofiarą dorosłych jest starszy od niego Jerry, który Venie imponuje. Jakie ma życie? Matka alkoholiczka, ojciec, który, jak można się domyślić, zaćpał się albo zapił. Brak pracy. Może irytować brakiem odpowiedzialności, ale jednocześnie budzi litość i sympatię. Podobnie jest z pozostałymi bohaterami. Wiele złego napisałam tu o Fogim, ale przecież jego miłość do dzieci i Jany jest autentyczna, jego tragedia, kiedy żona chce go opuścić, nieudawana. Jego starania i chęć poprawy szczere. Jest wrażliwy: nie potrafi zagazować wybrakowanych kurcząt, co bez trudu przychodzi instruującej go kobiecie. Potrafi być czuły, troskliwy i miły, potrafi nawet odciążyć żonę w codziennych obowiązkach. Trudno jednak żyć z takim człowiekiem na co dzień. Dlatego jestem w stanie zrozumieć, że Jana wdaje się w romans z przystojnym nauczycielem Veny, który prawi jej komplementy i pożera wzrokiem. Może wreszcie odetchnąć, oderwać się od dokuczliwej, dręczącej codzienności, z której nie ma wyjścia. Nawet miejsce romantycznych schadzek jest inne. Domek na wypielęgnowanej działce, a nie zagracone, ciasne mieszkanie. Jednak cena za te chwile przyjemności ogromna: zranienie męża, ale przede wszystkim Veny. A czy obiekt jej uczuć jest tego wart? Czy to tylko podrywacz, czy też człowiek zraniony w małżeństwie, znużony codziennością? Czy jego słowa o żonie są prawdziwe? Może tak, skoro decyduje się zamieszkać ze swoją kochanką i jej małą córeczką. Cóż z tego, kiedy ostatecznie stchórzy i wystawi zdesperowaną Janę do wiatru.

Tragedia, która spotyka rodzinę, może okazać się dla  wszystkich ratunkiem. Chwilą otrzeźwienia, docenienia tego, co się ma, możliwością naprawienia błędów. Nieszczęście zbliża ich do siebie na powrót, jednoczy. Czy skorzystają z szansy? Tego oczywiście nie wiadomo, jak w życiu.

Powinnam jeszcze chyba napisać coś o przyjacielu Fogi, Karelu, który wierzy w uzdrawiającą moc kamieni i poszukuje duchowego mistrza. Nie wiem, czy w zamyśle reżysera miał być postacią szlachetną, czystą, nieuwikłaną w codzienność, dążącą do prawdy. Mnie drażnił swoją naiwnością, oderwaniem od życia, skupieniem na sobie. Jego duchowa głębia budzi we mnie uśmiech politowania, wzruszenie ramion, a dla jego żony i przyjaciela staje się tylko źródłem problemów.

Tym razem akcja filmu Slamy toczy się w pięknej okolicy: zieleń, góry, sielska wioska. Ale to tylko piękne dekoracje, w których rozgrywają się ludzkie dramaty. Świat nie jest sielanką. Mimo tego Vena porzuca kuszący beztroską i urodą  rajski ogród prześwietlony słońcem, gdzie można zajadać się apetycznie wyglądającym ciastem, i wraca na ten ludzki padół przywołany mocą miłości Fogi i Jany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty