Przeczytałam niewielkich rozmiarów powieść "Biuro rzeczy znalezionych" (Czytelnik 2006; przełożyła Sława Lisiecka) mojego ulubionego autora, odkrytego mniej więcej
rok temu dzięki przyjaciołom. W porównaniu z "Lekcjami niemieckiego" i "Muzeum ziemi ojczystej" (bardzo polecam; o obydwu pisałam) ta książka jest rzeczywiście niewielka, można by powiedzieć, esencjonalna. Nie ma tu długich, nieco poetyckich opisów, dygresyjnych opowieści rozsadzających akcję, mniej też niezwykłości i magii. Opowiedziana historia nie ma też takiego ciężaru gatunkowego jak tamte. Pozostają zdarzenia niby zwyczajne, ale dzięki ludziom, których spotyka na swej drodze główny bohater, dwudziestokilkuletni Henry Neff, jednak nie całkiem prozaiczne. Już miejsce, w którym się zatrudnia, jest niecodzienne: to kolejowe biuro rzeczy znalezionych. Rzędy regałów wypełnionych po brzegi zostawionymi w pociągach zgubami tworzą swoisty labirynt. Czego to ludzie nie gubią! Henry zdziwi się nie raz, a pracujący tu od dawna Alfred Bussman, Hannes Harms i Paula Blohm pobłażliwie przyglądają się jego zdziwieniu, wszak widzieli już niejedno.
Henry jest sympatycznym młodym człowiekiem, pozbawionym ambicji (także materialnych), który przez życie pragnie podążać spokojnie i wygodnie, nie angażując się zbytnio. Miejsce, w którym pracuje, to zawodowa bocznica, dlatego wydaje się idealne dla niego. Ale biuro rzeczy znalezionych to nie tylko przedmioty, często pozornie bezwartościowe, a dla właścicieli niezwykle ważne, ale i ludzie. Paula, Bussman, każde z nich ma swoją historię, każde zaintryguje Henrego, każde w inny sposób będzie ważne. Ale najważniejszy okaże się Fiodor Lagutin, doktor matematyki, który przyjechał na naukowe stypendium z dalekiej Syberii. To on, przybysz z zewnątrz, prostolinijny, życzliwy, dumny, wnosi do powieści aurę niezwykłości. To z jego powodu Henry będzie musiał wyjść ze swojej wygodnej bierności i przeciwstawić się złu.
O czym jest ta niewielka książeczka? O przyjaźni, o ciekawości drugiego człowieka, o dojrzewaniu do odpowiedzialności. Czyta się jednym tchem, pozostaje w pamięci, chociaż nie może się równać z dwiema najważniejszymi powieściami Lenza. Przeczytana jako pierwsza nie da wyobrażenia o niezwykłości prozy niemieckiego pisarza. Można traktować ją jako przygrywkę do tamtych lektur i cieszyć się na niezwykłą literacką ucztę. Albo od razu zacząć od tego, co najważniejsze, a tę zostawić sobie na deser.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz