Tym razem będzie o książce całkiem świeżej. Dałam się skusić powieści rumuńskiej pisarki Gabrieli Adamesteanu "Stracony poranek" (W.A.B. 2012; przełożył Tomasz Klimkowski) i nie żałuję, chociaż nie uwiodła mnie tak jak "Fortepian we mgle" i "Czerwone rękawiczki" Eginalda Schlattnera, o których pisałam swego czasu. Niezorientowanym wyjaśniam, że zestawiam te powieści, bo to literatura rumuńska (chociaż Schlattner pisze po niemiecku, a jeśli ktoś jest ciekaw dlaczego, odsyłam do moich notek) mająca za tło sytuację polityczną w tym kraju. Mimo tego zastrzeżenia przeczytałam z przyjemnością i jeśli w przyszłości ukaże się inna powieść autorki, na pewno po nią sięgnę.
Napisałam o przyjemności lektury, ale nie jest to właściwe określenie, pewnie powinnam użyć słowa zainteresowanie. Chociaż czyta się szybko, powieść nie opowiada o niczym przyjemnym. Zimowy, bukaresztański poranek. Lata osiemdziesiąte zeszłego wieku. Stara kobieta Vica Delca okutana w kilka warstw grubej odzieży, w dziwacznej czapce własnego pomysłu wyrusza z domu, zostawiając tam utyskującego, mrukliwego męża, który swoją starość spędza głównie przed telewizorem. Ona woli ruszyć w miasto i odwiedzać krewnych i znajomych. Bądźmy ściśli: wolała. Teraz siły już nie te, więc po ludziach chodzi znacznie rzadziej. Wędruje ostrożnie, z wysiłkiem, nie tylko dlatego, że ślisko, i wspomina. Swoją nieudaną młodość, która przypadła na czas pierwszej wojny światowej. Bombardowania, choroby, strach, głód, ciężką pracę, aby utrzymać siebie i młodsze rodzeństwo. Późniejsze szczęśliwsze, bo zasobniejsze, lata, kiedy razem z mężem byli właścicielami nieźle prosperującego sklepu. Wędruje i rozmyśla. O samotnej, niewesołej starości, kiedy żyć trzeba z niewielkiej emerytury męża w domu chylącym się ku ziemi ze starości i z braku troski. O krewnych i znajomych, którzy zajęci własnymi sprawami nigdy nie odwiedzą i nie zainteresują się, co u niej i jej mrukliwego męża. Vica jest złośliwa, prosta i dosadna. Nie myśli o ludziach najlepiej, nie szczędzi im w swoich rozmyślaniach krytycznych uwag. Dostrzeże ich wady prawdziwe i urojone. Najlepiej by było, gdyby wszyscy żyli według jej wyobrażeń. Najwięcej miejsca w jej pamięci zajmują nieżyjąca już stara pani Ioaniu i jej córka Iwona Scarlat. To do niej zmierza. I chociaż na nią utyskuje, to zrobi wszystko, aby ją zobaczyć, bo chce dostać obiecane pieniądze. Jeśli się nie uda, poranek będzie stracony. Dla Iwony, też emerytki, chociaż nieco młodszej, ten poranek już jest stracony. Bo czeka na męża, którego jak zwykle nie ma w domu. Bo musi poświęcić swój czas starej Vici, która ją drażni i irytuje. Dobrze wie, że przyszła po pieniądze i póki ich nie dostanie, nie pozbędzie się jej. I tak upłynie ten dzień: na rozmowie, wspominaniu i pocieszaniu. Bo chociaż obie kobiety, tak różne, pochodzące z tak różnych sfer i środowisk (nawet socjalizmowi mimo starań nie udało się klasowych, przedwojennych różnic zniwelować) gardzą sobą skrycie, to jednak są sobie w swej samotności potrzebne. Bardziej Vica Iwonie, mniej odpornej na swój smutny, starczy los. Kiedyś wspierała jej matkę, starą panią Ioaniu, teraz niesie pocieszenie córce.
W powieści spotykają się dwa światy. Świat drobnych kupców, rzemieślników, robotników, służby i świat bogatego mieszczaństwa. Naukowców, wojskowych, urzędników państwowych, właścicieli dobrze prosperujących biznesów. Są wykształceni, zamożni, mieszkają w pięknych domach, mówią po francusku, wydają przyjęcia, dyskutują, wiodą szczęśliwe życie. Szczęśliwe pozornie. Bo pełno tu zawiedzionych uczuć, zdrad, rozczarowań, niewypowiedzianych pretensji, zazdrości, udawania, kręcenia, hipokryzji. I nawet to pozorne szczęście zburzy pierwsza wojna światowa, potem druga, a wreszcie czasy komunizmu. Wobec walca historii wszyscy są równi. Cierpienie, niedostatek, śmierć, więzienie, choroba dotykają i bogatych, i biednych. Kiedy wybuchnie pierwsza wojna i Bukareszt będzie bombardowany, dostojny profesor Mironescu, ojciec Iwony, zwanej w tamtych czasach z francuska Yvonne, będzie musiał, jak wszyscy, udać się do składu po opał, stać w kolejce w tłumie zwykłych śmiertelników i przeżyć, tak jak oni, paniczny strach, bo spadają bomby.
"Stracony poranek" to bardzo przygnębiająca powieść. Jeśli przyjrzymy się losom grupy bohaterów, to ze smutkiem zauważymy, że nie ma tu ludzi szczęśliwych. Wszyscy mieli życie bardziej lub tylko trochę mniej nieudane. Nie kochali albo kochali nieszczęśliwie, małżeństwa zawierali z rozsądku, zdradzali albo byli zdradzani, cierpieli, chorowali, byli opuszczani i porzucani. Nie dość, że krzywdzili siebie wzajemnie, to jeszcze swoje dołożyła burzliwa historia: dwie wojny, które nie oszczędziły nikogo w Europie, i komunizm, plaga, która dotknęła tę część naszego kontynentu. Kiedy Zachód powoli lizał powojenne rany i stopniowo budował swój dobrobyt, Wschód pogrążał się w nieszczęściach, jakie niósł za sobą komunizm. Nieprawości tego okresu nie wybijają się w powieści na pierwszy plan, ale stanowią mocne tło. Jeszcze bardziej wikłają życie bohaterów. Przeszłość to pasmo większych czy mniejszych nieszczęść i rozczarowań, dziś nie jest lepiej (myślę tu o dziś powieściowym), a i przyszłość też nie rysuje się różowo. Starość, samotność i niedostatek dotykają wszystkich po równo. W ubogim domu Vici, gdzieś na przedmieściach Bukaresztu, czuć zapach wilgoci, pleśni, stęchlizny i starości, pełno tu rozpadających się, niepotrzebnych nikomu gratów. Ale w rodzinnym domu Iwony w dobrej, willowej dzielnicy, tylko pozornie jest lepiej. Jeśli uważny obserwator rozejrzy się wokół, na pewno zauważy zacieki, brud dawno niemalowanych ścian i rodzinne pamiątki dawno nadgryzione zębem bezlitosnego czasu. A jak utrzymać tę wielką, niegdyś elegancką, pełną służby willę? To tylko jedno ze zmartwień jej właścicielki.
"Stracony poranek" to także powieść o subiektywnej pamięci. Inna jest pamięć Vici, inna pamięć Iwony. Przeszłość poznajemy z perspektywy tych dwóch kobiet. W ich wspomnieniach jest niby wspólna, ale jednak inna. Nie zgadzają się fakty, nie zgadza ich interpretacja. A kiedy za sprawą rodzinnego zdjęcia, które kontempluje jedna z nich, przenosimy się w lata pierwszej wojny i oglądamy zdarzenia oczami tamtego pokolenia, wszystko wygląda jeszcze inaczej. Ale i tak trudno dociec prawdy. Każdy widzi to samo ze swojego punktu widzenia. Dostajemy barwną mozaikę, ale obraz się zmienia w zależności od kąta, z którego patrzymy. Jak było naprawdę? Nigdy się już nie dowiemy, bohaterowie tamtych dramatów nie żyją, a patrząc na rodzinne zdjęcie, możemy tylko wyobrażać sobie, jak było, i polegać na zawodnej pamięci opartej na subiektywnych przekazach. Ale nie tylko złudna pamięć zwodzi. Zwodzą sami bohaterowie. Tu nikt nie jest szczery. Ludzie co innego myślą, co innego mówią. Vici i Iwona wyrażają radość ze wspólnego spotkania, prawią sobie komplementy i obdarzają uprzejmościami. Ale to tylko gra, udawanie. Naprawdę nie szczędzą sobie złośliwości, krytyki i niechęci. Nie lubią się. Podobnie było w przeszłości. Uczestnicy uwiecznionego na starym zdjęciu towarzyskiego spotkania też udawali, nakładali maski uprzejmości, szacunku, sympatii. Naprawdę darzyli się niechęcią, zawiścią, podejrzliwością. Mąż i żona, siostry, znajomi i przyjaciele. Nieszczerość i hipokryzja aż biją z kart tej powieści. Ale czy byłoby lepiej, gdyby mówili sobie wszystko bez ogródek? Może dzięki tej zewnętrznej warstwie kulturalnej politury mogą sobie ostatecznie pomóc i chociaż na chwilę wesprzeć w nieszczęściu? Może gdyby nie to, życie byłoby zupełnie nie do zniesienia?
I na koniec chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jedną zaletę tej powieści: barwne postacie bohaterów świetnie zróżnicowanych, także pod względem językowym. Inaczej myśli i mówi Vica, inaczej Iwona. Ich indywidualność wyraża się przez język.
Ciekawa, chociaż smutna, powieść, po którą na pewno warto sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz