W ostatnim wpisie wspomniałam o książce, która wprowadziła mnie w przygnębiający nastrój. Przygnębiający to mało powiedziane, powieść "Biedni ludzie z miasta Łodzi" (Wydawnictwo Literackie 2011; przełożył Mariusz Kalinowski) po prostu mnie sponiewierała. Ale najpierw dygresja. Od dość dawna na mojej półce leżała książka innego autora o podobnej tematyce: opowieść o fikcyjnym procesie Chaima Rumkowskiego z łódzkiego getta. To bardzo chwalona "Fabryka muchołapek" Andrzeja Barta. Jakoś nie mogłam się za nią zabrać. Wiedziałam, że chcę przeczytać, ale z lękiem spoglądałam w jej kierunku. Czekałaby tak nie wiem jeszcze jak długo, gdybym nagle, pod wpływem bardzo ciekawego spotkania z autorem, nie przeczytała "Biednych ludzi ...". Teraz, idąc za ciosem, sięgnęłam po "Fabrykę muchołapek". O ja głupia, czego się obawiałam?! Powieść Barta w konfrontacji z pozycją szwedzkiego pisarza jest niemal rozrywką! Ale o niej następnym razem (jeszcze nie dokończyłam lektury), dziś o "Biednych ludziach z miasta Łodzi".
To opowieść o życiu w łódzkim getcie. Jej bohaterowie są postaciami autentycznymi (na końcu znajdziemy zwięzłe who is who). Autor oparł się na licznych dokumentach, kronice getta, dziennikach, wiele z nich cytuje. Ale postacią, na której przede wszystkim skupia uwagę Sandberg, jest wspomniany Chaim Rumkowski, przełożony starszeństwa Żydów, zwany królem getta. To postać niezwykle kontrowersyjna. Dlaczego? Dla jednych zbawca, dla innych spryciarz próbujący w tragicznej sytuacji jakoś ustawić siebie i swoich najbliższych. Spierają się o niego nie tylko literaci, ale przede wszystkim historycy. Wielu twierdzi, że zawdzięcza mu ocalenie, ale do zagłady znacznej większości sam przyłożył rękę. Kim był? Co takiego zrobił?
Przed wojną nieudany biznesmen, agent ubezpieczeniowy, założyciel sierocińca. W czasie okupacji w łódzkim getcie dojrzał szansę dla siebie i stworzył z niego sprawnie funkcjonujące miasto z fabrykami i zakładami pracującymi na rzecz Niemców, także, o paradoksie, na rzecz przemysłu zbrojeniowego. Dlaczego? Wierzył, że w ten sposób może ocalić mieszkających tam Żydów. Albo, niczym Mojżesz, wyprowadzi ich stamtąd do Palestyny, albo stworzy coś na kształt żydowskiego państwa, o ironio, pod niemieckim protektoratem. I rzeczywiście: łódzkie getto przetrwało najdłużej. Ostatecznie zostało zlikwidowane w sierpniu 1944 roku. Na czym więc polega problem? Otóż problemów, także natury moralnej, jest wiele.
Stworzył Rumkowski kastę uprzywilejowanych, którą stanowili ludzie władzy, administracji, sądownictwa, aparatu ucisku i ich rodziny. Podczas gdy cała żydowska masa, cały żydowski plebs (a plebs należy traktować tu umownie, bo często byli to ludzie wykształceni) harowała w stworzonych przez Rumkowskiego zakładach ponad siły za marne wynagrodzenie, cierpiała głód, żyła w nieprawdopodobnym ścisku i brudzie, uprzywilejowani mieli się nieźle, a jak na warunki gettowe, znakomicie. Żydowska policja była dla swoich równie okrutna jak gestapo. Przerażające są sceny rozgrywające się w więzieniu zwanym, nie bez przyczyny, kopalnią. Także obrazy tortur. Sam Rumkowski jawi mi się na łamach powieści jako postać wyjątkowo nieciekawa, antypatyczna, okrutna, wręcz obrzydliwa. Ale najgorszy wydał mi się jego stosunek do dzieci. Z jednej strony stworzył, także w getcie, sierocińce, między innymi najbliższy mu Zielony Dom, które były jego oczkiem w głowie, z drugiej strony niektóre dzieci wykorzystywał seksualnie. Wychowawcy woleli udawać, że niczego nie widzą. Marzył o dziecku, którego nie miał ani z jedną, ani z drugą żoną, więc usynowił jednego z chłopców. Ocalił go, ratując przed transportem. Co z tego, kiedy wykorzystując, uczynił z jego życia koszmar. Dziecko, które zanim trafiło do łódzkiego getta, było świadkiem zdarzeń strasznych, teraz żyje pomiędzy nienawiścią Reginy, drugiej żony Chaima, która widziała w nim zagrożenie dla własnej pozycji, a jego zakusami pedofilskimi. Te sceny, chociaż nie do końca dosłowne, trochę oniryczne, trudno znieść. Nic dziwnego, że tak traktowany chłopiec staje się zimny, wyrafinowany i okrutny. Wojna zaraziła go złem, ale pobyt w domu przybranych rodziców jego psychikę jeszcze bardziej skrzywił. Rumkowski ocalił go, aby kochać, rozpieszczać i dręczyć jednocześnie. Tak, to prawda, że chłopiec żył teraz w komfortowych, jak na getto, warunkach, ale co z tego. Pytanie, jakie ciśnie się na usta, jest straszne, może nie powinnam go zadawać. Co lepsze: śmierć w komorze gazowej czy poniżenie i gwałt zadawany przez przybranego ojca?
Ale największą kontrowersję budzi współpraca Rumkowskiego z Niemcami przy organizowaniu transportów. Niektórzy twierdzą, że to jego dramat. Niemieckie władze systematycznie opróżniały getto, czyniąc to żydowskimi rękoma. Za zgodą i na polecenie Rumkowskiego przygotowywano listy ludzi przeznaczonych do transportów. To prawda, że próbował się targować i za każdym razem zmniejszyć liczbę nieszczęśliwców. To prawda, że wierzono, albo tylko udawano, iż ludzie ci jadą do innej pracy albo w inne, lepsze miejsce. Być może też prawdą jest, że Rumkowski łudził się, iż skazując na zagładę jednych, niesie ocalenie dla innych, bo wszystkich uratować nie może. Ale gdzieś jest granica kompromisu. Może błąd popełnił już na początku, przedstawiając Niemcom swój wspaniały plan stworzenia z getta sprawnie funkcjonującej maszynki do zarabiania pieniędzy. Nie da się pozostać nieskalanym, jeśli zawiera się pakt z diabłem. Ale najtragiczniejszy z tragicznych jest moment, kiedy Rumkowski decyduje się wydać zgodę na opróżnienie getta z najsłabszych, niezdolnych do katorżniczej pracy: chorych, starców i dzieci. Staje przed ludźmi i tłumaczy się z podjętej decyzji (cytowane przemówienie jest autentyczne). Po raz kolejny uwierzył, że musi to wziąć na siebie. Wszyscy i tak nie przeżyją, więc trzeba dokonać wyboru i lepiej, jeśli zrobi to on niż Niemcy. I jeszcze raz mogę powtórzyć: jednocześnie zrobił, co mógł, zatrudniając w fabrykach i warsztatach jak najmłodsze dzieci, bo tylko w ten sposób miały szansę, jako zdolne do pracy, uciec przed machiną zagłady.
Mimo wszystkich argumentów tłumaczących i usprawiedliwiających jego działania w moich oczach pozostaje tym, który na rękach ma krew swoich współbraci.
Ale powieść szwedzkiego autora to także, a może przede wszystkim, opis życia w łódzkim getcie. Codzienność jego mieszkańców poznajemy, śledząc losy kilkorga bohaterów, kilku rodzin z różnych warstw społecznych, różnie umocowanych w społecznej hierarchii. I jest to opowieść straszna, momentami na granicy czytelniczej wytrzymałości, a przecież prawdziwa, niezmyślona. Jak można było wytrzymać w tym piekle? Jak żyć potem, jeśli się ocalało? Sandberg opisuje życie w getcie niezwykle naturalistycznie, wręcz sensualnie, czasem łagodzi naturalizm scenami onirycznymi, ale to niewielkie wytchnienie. Kiedy pisze o głodzie, o brudzie, o zimnie (wojenne zimy były wyjątkowo niełaskawe), o nieludzkim zmęczeniu, czujemy to wszystko nieomal fizycznie. Kiedy jedna z bohaterek, Vera, Żydówka z Pragi (do łódzkiego getta trafiły transporty Żydów z całej Europy; między innymi dlatego, trzeba było systematycznie getto opróżniać) szoruje podłogę, wykręca zziębniętymi rękoma praną bieliznę, czujemy, jak jej ręce grabieją z zimna do kości. Kiedy jeden z bohaterów, Adam, ukrywa się w już opustoszałym getcie i beznadziejnie szuka czegokolwiek do zjedzenia, czujemy jego strach i zwierzęcy głód. Kiedy do getta przybywają Żydzi z Zachodu i idą w karnej kolumnie po śniegu, obciążeni bagażem, w cienkich, eleganckich butach, czujemy, jak marzną, ślizgają się na rozmiękłej, śnieżnej mazi, uginają pod ciężarem waliz. Potworne są opisy transportów, opróżniania szpitala czy sierocińca, walki o uratowanie najbliższych skazanych na wywózkę, ale najtragiczniejsze, rozdzierające sceny rozgrywają się w czasie tak zwanej wielkiej szpery, akcji usuwania z getta starców i dzieci. Rozpacz rodziców i strach dzieci udziela się czytelnikowi. Straszna jest myśl, że ludzie, którzy przed wojną prowadzili normalne, zwyczajne, bardziej lub mniej wygodne życie, nagle zostali wyrwani ze swego świata i strąceni do piekła.
Książka na pewno nie dla wszystkich. Ale uważam (teraz napiszę coś, co brzmi nieco patetycznie, ale inaczej wyrazić swojej myśli nie umiem), że mimo całej czytelniczej udręki, od czasu do czasu trzeba przeczytać takie świadectwo, aby wiedzieć i nie zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz