Andrzej Bart "Fabryka mucholapek"

W poprzednim literackim wpisie uczyniłam dygresję do "Fabryki muchołapek" Andrzeja Barta (W.A.B. 2008), którą wtedy, bezpośrednio po lekturze "Biednych ludzi z miasta Łodzi", czytałam. Właśnie skończyłam, więc spieszę zanotować swoje refleksje. Powieść Barta bardzo chwalono, dostała nagrodę Gwarancje Kultury przyznawaną przez TVP Kultura, była finalistką Nike w roku 2009. Nie wiem, jaki byłby mój odbiór, gdybym przeczytała ją wcześniej. Teraz, po lekturze Sandberga, wydała mi się zgrabną błyskotką, literacką zabawą, przyznaję bardzo erudycyjną, dotykającą poważnego problemu, ale niczym więcej.

Głównym bohaterem jest Chaim Rumkowski, przewodniczący starszeństwa Żydów w łódzkim getcie. Kim był, pisałam przy okazji książki szwedzkiego pisarza, nie będę się więc powtarzać, zainteresowanych odsyłam do tamtej notki lub do innych źródeł. Przypominam tylko, że to postać kontrowersyjna, obiekt sporów historyków. Z woli autora Rumkowski staje przed sądem. Wyimaginowana rozprawa ma miejsce we współczesnej Łodzi, a narrator, pisarz Andrzej Bart, dostaje dziwne zlecenie: ma napisać coś w rodzaju korespondencji z tego procesu. Jest jednak raczej przekonany, że w wyniku choroby ulega halucynacjom. Ze swojego zadania nie wywiązuje się zbyt pilnie, bo ulega urokowi czeskiej Żydówki, Dory, która wraz z matką i innymi mieszkańcami getta, obserwuje to, co dzieje się na sali sądowej. Śledzimy więc na przemian proces (a to relacjonowany przez narratora, a to z punktu widzenia Reginy, drugiej żony Rumkowskiego, czy ich przybranego syna, tu nazywanego Markiem) lub łódzkie peregrynacje narratora i Dory, która z zapałem odwiedza miejsca znane jej z czasów pobytu w getcie.

Dlaczego Dora spacerując po Łodzi, zachowuje się tak, jakby odbywała podróż sentymentalną, a nie odwiedzała miejsca, w których spędziła prawdopodobnie najgorsze i zarazem ostatnie lata swojego życia? Czy czas, który minął i nie minął jednocześnie, złagodził tamte przeżycia? Z nostalgią spogląda z okien kamienicy, w której mieszkała, na dobrze znane jej budynki, ulice i place. Z radością dzieli się tymi miejscami ze swoim nowym znajomym, mówiąc: Tu pracowałam, to mieszkanie należało do tego a tamto do owego, tu stało się to. Mimo upływu lat tereny getta nadal pozostają zaniedbaną dzielnicą Łodzi. Niewiele się zmieniło, zauważa narrator. Tylko mury kamienic upstrzone są całkiem świeżymi antysemickimi napisami. Przeszłość miesza się z tym, co teraz. Mieszkańcy kamienicy, w której mieszkała rodzina Dory, nie myślą, a może nawet nie wiedzą, o tym, co tu się rozegrało, ale w mieszkaniu starszej pani, które zajmowali czescy Żydzi, kobieta znajduje książkę podarowaną jej niegdyś przez ojca. A niedaleko stamtąd w dawnej fabryce Poznańskiego dziś jest nowoczesne centrum handlowe. Chodzimy po miejscach, gdzie rozgrywały się ludzkie tragedie, niewiele się nad tym zastanawiając. Dobrze to czy źle? Jak żyć w Oświęcimiu (myślę o mieście)? Jak w innych miastach naznaczonych przez historię? Czy na pięknej, normandzkiej plaży, na której w 1944 roku wylądowali alianci, wypada się kąpać? Takie pytanie zadałam sobie kilka lat temu, kiedy zeszłam tam wprost z cmentarza poległych żołnierzy. Czy ta plaża na zawsze już ma zostać tylko miejscem pamięci? W każdym razie ja na kąpiel się nie zdecydowałam, nie tylko dlatego, że woda w oceanie zimna.

Takie spokojne, nieco sentymentalne spojrzenie na to, co wydarzyło się w łódzkim getcie cechuje też innych bohaterów. Tak zachowuje się Regina, która bardziej przeżywa to, jak jej mąż zniesie proces, niż to, czy zostanie skazany. Tak zachowuje się Marek, który z ciekawością charakterystyczną dla dziecka, zwiedza zakamarki ponurego, zaniedbanego gmaszyska, gdzie toczy się rozprawa. Tak zachowują się świadkowie, sędzia, prokurator i obrońca. Być może bezczas, w którym znaleźli się dzięki twórczemu kaprysowi autora, sprawia, że patrzą na zdarzenia ze spokojnym dystansem tak, jakby nie ich dotyczyły. Chwila w bezczasie darowana im pomiędzy opuszczeniem getta a załadowaniem do towarowych wagonów.

Ciekawe są rozważania narratora o losach Franza Kafki, który, gdyby nie umarł jeszcze przed wojną, trafiłby do łódzkiego getta jak jego siostry i ich mężowie. O ich pobycie tam mało kto pamięta, ślady po nim pewnie czciłoby wielu. Wzruszająca jest opowieść powołanej na świadka Polki, która do getta trafiła dobrowolnie, przenosząc się tam wraz ze swoimi przybranymi żydowskimi opiekunami, którzy przed laty pomogli jej w biedzie i przygarnęli do siebie. Tylko wielka miłość i wdzięczność czy także nieświadomość tego, co znaczy mieszkać w getcie, stały za jej decyzją? Co bym zrobiła na jej miejscu? Nie stronię od podobnych pytań.

Wiele w książce Andrzeja Barta podobnych smaczków.

Ale najważniejszy jest sam proces. Mieszają się tu postacie z różnych porządków czasowych, przewijają świadkowie słynni (Korczak, Hannah Arendt), znani raczej tylko historykom (niemiecki komendant getta Biebow) i zwyczajni mieszkańcy getta, o których istnieniu nie wiedzieliśmy. A wszystko po to, by rozstrzygnąć, czy Chaim Rumkowski zasługuje na pamięć, bo robił, co mógł, aby ocalić Żydów, czy też na potępienie, bo był narzędziem w ręku Niemców, którym ułatwiał likwidację  mieszkańców getta. Powieść Barta ma tę zaletę, że wyostrza problem, pokazuje jego sedno, sprowadza go do istoty. Stawia wiele etycznych pytań, na które wcale niełatwo znaleźć odpowiedź. Co lepsze: dłuższe życie w getcie łódzkim czy szybsza śmierć w warszawskim? Czy życie w takich warunkach (między innymi potworny głód!) jest jakąś wartością? Po co żyć dłużej, skoro tak bardzo się cierpi? Lepiej honorowo umrzeć (Adam Czerniaków w Warszawie) czy wierząc w ocalenie, współpracować z Niemcami (Rumkowski w Łodzi)? Czy coś dobrego przyniósł Żydom szlachetny sprzeciw przewodniczącego starszeństwa Żydów w getcie w Zduńskiej Woli, który nie zgodził się, jak Rumkowski, pomagać Niemcom przy transportach? Nie, też zginęli, podobnie jak ci z Łodzi, Warszawy i innych miast. Ale co przyniósł kompromis i współpraca Rumkowskiego z hitlerowcami? Co dała ofiara złożona przez niego ze starców, chorych i dzieci? A może gdyby nie niekorzystny przebieg wypadków na froncie udałoby mu się ocalić przynajmniej część mieszkańców getta? Czy wysiedlani Żydzi wiedzieli, że jadą na śmierć a nie do pracy, jak ich łudzono? I czy mamy być wdzięczni Niemcom za to humanitarne oszustwo, które, ich zdaniem, czyniło życie w getcie znośniejszym? Czy, gdyby ocaleli, zastanawialiby się nad tym, że Rumkowski, aby ich ratować, zaprzedał swoją duszę? Czy miałoby to dla nich jakiekolwiek znaczenie? Był Rumkowski tragicznym bohaterem, który w czasach okrutnych musiał dokonać zimnej, realistycznej kalkulacji: chorzy, starcy i dzieci na śmierć (ich dni i tak są wszak policzone), bo dzięki temu można przynajmniej ocalić niektórych? Takie pytania, i wiele innych, stawia przed czytelnikiem książka Barta. Muszę przyznać, że gdybym miała za sobą tylko tę lekturę, pewnie inaczej patrzyłabym na Rumkowskiego, nie skreśliłabym go tak jednoznacznie jak po przeczytaniu "Biednych ludzi z miasta Łodzi", mimo że i Bart nie ucieka od pokazywania ciemnych stron przewodniczącego (pedofilia).

Kto znajdzie w sobie siłę powinien przeczytać obie książki, kto tej siły  nie ma, niech przynajmniej przeczyta "Fabrykę muchołapek". Stanie w obliczu pytań ostatecznych, ale nie zetknie się z koszmarem życia w łódzkim getcie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty