"80 milionów" Waldemara Krzystka. Warto wybrać się do kina!

Po filmach ciężkich i poważnych obrodziło lżejszymi. Przynajmniej ja tak sądzę, bo koleżanka, której poleciłam "Szpiega" jako film rozrywkowy, zgłosiła reklamację nie do samego filmu, ale do klasyfikacji. Będę jednak trwać przy swoim i "80 milionów" Krzystka, które właśnie obejrzałam, też zaliczę do kategorii filmów lżejszych, ale zastrzegam, że to nie zarzut. Reżyserowi udała się niełatwa w polskim kinie sztuka ujęcia poważnego tematu w sposób atrakcyjny, bez zadęcia. Autentyczną historię wypłacenia z bankowych kont i ukrycia owych tytułowych osiemdziesięciu milionów, czego dokonali trzej działacze dolnośląskiej Solidarności w przededniu stanu wojennego, opowiada w sposób żywy, zajmujący i trzymający w napięciu. Umiejętnie oddaje entuzjazm tamtych dni, energię i witalność, jednocześnie pokazując beznadziejność sytuacji. Szare, brzydkie miasto, takie same wnętrza i ciuchy na grzbietach ludzi (celowo piszę o ciuchach, bo w środku szarzy nie byli, przynajmniej nie wszyscy) . Ale najgorsza jest wszechobecność milicji i ubecji. Na losy bohaterów spoglądamy jednocześnie z dwóch perspektyw: od wewnątrz i od zewnątrz. Każdy ich krok  jest śledzony, wszyscy są obserwowani, inwigilowani, podsłuchiwani i fotografowani. Podobnie jak w "Szpiegu" widzimy znudzonych funkcjonariuszy siedzących gdzieś w jakimś zamkniętym pomieszczeniu przy urządzeniach podsłuchowych. Tyle tylko, że tu wszystko jest na mniejszą skalę i bardziej przaśne, co nie znaczy, że mniej groźne. Podobnie jak w tamtym filmie szeregowi funkcjonariusze tajnych służb traktują swoje zajęcie jak zwykłą pracę: narady, szef arogant i despota, nudna obserwacja namierzonych działaczy. Mimo tego działalność związkowa, a właściwie polityczna, to nie żarty i zabawa, jej konsekwencje są bardzo poważne. Ale Krzystek, chociaż nie stroni od pokazywania zdarzeń dramatycznych, ucieka od tonu martyrologicznego i opowiada historię trochę w konwencji baśni, trochę w konwencji westernu. Doskonale wiemy, że główni bohaterowie w końcu zostaną aresztowani, ale tego dowiadujemy się z końcowych napisów. Ostatnia scena filmu jest zupełnie inna: radosna, dynamiczna, pełna energii i entuzjazmu. A czarny charakter, rzeczywiście rewelacyjnie grany przez Piotra Głowackiego, dostanie za swoje, na co patrzyłam z dziecięcą niemal, nieskrywaną satysfakcją. Jak to w baśni: dobro wygra, zło zostanie pokonane. Warto wybrać się na ten film!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty