"Braterstwo", debiut filmowy Duńczyka, Nicolo Donato.

W tym tygodniu na pewno wszyscy pobiegną na najnowszego Almodovara, ja oczywiście też. Ale zanim zobaczę jego najnowszy film i napiszę o nim, dziś podzielę się refleksjami po obejrzeniu duńskiego "Braterstwa", debiutu Nicolo Donato nagrodzonego na festiwalu w Rzymie. (Imię i nazwisko mogą wprowadzać w błąd, więc z ciekawości sprawdziłam, czy reżyser jest Duńczykiem. Tak.) To historia Larsa, który po rezygnacji z kariery wojskowej, dość nieoczekiwanie wiąże się z organizacją neofaszystowską. Niczego tu nie zdradzę, wszak można to znaleźć w każdej zapowiedzi tego filmu, jeśli napiszę, że jest to też opowieść o zakazanej miłości pomiędzy głównym bohaterem a jego kolegą z organizacji, Jimmym. Reżyser przygląda się ich wzajemnej fascynacji, przyciąganiu i odpychaniu. Pamiętajmy, że spadkobiercy ideologii faszystowskiej, prawdziwi mężczyźni, nienawidzą homoseksualistów. Mnie zdumiał także fakt, że organizacja jawnie nawiązująca do faszyzmu działa właściwie legalnie. Jest to kino ascetyczne, chłodne (to wrażenie potęguje sposób pokazywania świata: zimne, monochromatyczne barwy, proste wnętrza), ale jednocześnie mroczne, chwilami mocne, im bliżej końca, tym bardziej trzymające w napięciu. Film obejrzałam z zainteresowaniem, a po seansie pozostał mi dysonans moralny, jaki zwykle towarzyszy nam wtedy, kiedy odpychający bohaterowie zaczynają budzić sympatię. Zastanowię się nad tym w drugiej części tej notki, którą powinien przeczytać raczej ten, kto już film widział. Zapraszam.

Moje rozważania zacznę jednak od innej wątpliwości. Dlaczego Lars, który początkowo wyraźnie sprzeciwia się poglądom głoszonym przez Grubego, przewodniczącego miejscowej organizacji neofaszystowskiej, decyduje się przystąpić do ruchu? Jest jedynym, który w towarzystwie nie tylko inaczej myśli, ale ma też odwagę głośno o tym powiedzieć. Jak często my sami słysząc rasistowskie czy antysemickie teksty, zamiast jawnie zaprotestować, po prostu milczymy, bo wydaje nam się, że nie warto wdawać się w głupie dyskusje? Ot, takie niegroźne idiotyzmy, myślimy sobie i nie robimy nic. A Lars protestuje, mówi stanowczo i dobitnie, co o tym sądzi. Poza tym raczej zdaje sobie sprawę ze swoich homoseksualnych skłonności, co sugeruje początek filmu: rozmowa z przełożonym, a że jest inteligentny, wie chyba, jaki stosunek do gejów mają faszyści. Stąd moja wątpliwość: czy taka sytuacja jest prawdopodobna psychologicznie? Moim zdaniem nie. I nie przekonuje mnie tłumaczenie, że obrażony na wojsko i rodziców Lars szuka w ten sposób potwierdzenia swojej męskości. Tym bardziej, że dość szybko orientuje się, iż udział w ruchu to nie zabawa i jakieś czcze dyskusje, ale sprawa bardzo poważna. Zostawiam jednak ten wątpliwy początek i przejdę do tego, co dalej.

Film ma dwie warstwy ściśle ze sobą splecione. Jedna to obraz organizacji faszystowskiej. Zatrważają sceny zebrań, dyskusji, spotkań towarzyskich, rozmów, organizowanych akcji czy koncertów. Jawnie wyznawana ideologia faszystowska, studiowanie jej historii, swastyki, heilowanie, kult siły i przemocy. A ponieważ wszystko to pokazywane jest w aurze normalności, jakby zajmowali się każdą inną działalnością, tym bardziej przeraża. I chociaż nie brak wśród członków i sympatyków organizacji odrażających swoim wyglądem typów (upiorny, zniszczony narkotykami Patrick, brat Jimmiego, czy dość antypatyczny Gruby), to przecież większość stanowią ludzie zwyczajni. Gdybyśmy minęli ich na ulicy, nie wzbudziliby naszego przerażenia, nie przeszlibyśmy ze strachu na drugą stronę. Jak już wspomniałam we wstępie, zadziwiające jest, że działają w zasadzie jawnie. Matka Larsa, miejscowa radna, kiedy dowiaduje się, że to jej syn brał udział w napadzie na ośrodek dla uchodźców, ogranicza się tylko do słów krytyki. I ona i jej milczący, oschły mąż pozostają właściwie bierni. Być może w zamyśle reżysera są metaforą obojętnego społeczeństwa.

Druga warstwa to historia budzącego się uczucia pomiędzy Larsem a Jimmim, silnym, wytatuowanym, mrukliwym, na pierwszy rzut oka oschłym facetem. Że taki nie jest, świadczy troska o brata, narkomana, pragnącego zostać pełnoprawnym członkiem organizacji. Reżyser subtelnie pokazuje skomplikowaną relację między nimi. Od początkowej niechęci ze strony Jimmiego, któremu Lars burzy spokój w jego samotni, przez wzajemne oswajanie swojej obecności, sympatię, rodzącą się fascynację, uleganie i ucieczkę, a potem strach, obawę i świadomość, że robi się coś, za co nienawidziło się innych, pogardzało nimi. Nie ma tu, szczególnie w początkowej fazie, wiele gadania, są gesty i spojrzenia. Dopiero potem, kiedy obaj zdają sobie sprawę z powagi sytuacji, przychodzi czas na rozmowy, dylematy i pytanie, co dalej. Lars nie chce przyjąć członkostwa w organizacji, co jest wyróżnieniem, nobilitacją i przedmiotem zazdrości Patricka, który już od dawna się o to stara. Ale zaszedł już tak daleko, że nie bardzo ma wybór: za dużo wie, musi zostać zaprzysiężony. Pozostaje wyjazd, ucieczka, ale tego nie chce Jimmy, bo jak mówi, tu mieszka, tu ma przyjaciół, no i brata, o którego się troszczy. Kiedy się zdecydują, będzie już za późno. Obaj przekonają się na własnej skórze, że udział w ruchu to nie zabawa.

Można powiedzieć, że obaj wpadli we własne sidła. Być może Lars początkowo myślał, że da się pogodzić jedno i drugie. Stąd jego opowieść o współpracowniku Hitlera, który był homoseksualistą. Być może Jimmy dopóki nie spotkał Larsa, nie zdawał sobie sprawy, kim jest. Być może uciekał przed swoim homoseksualizmem, jak to często bywa. Tego nie wiemy. W każdym razie obaj boleśnie przekonali się o bezwzględności swoich towarzyszy i musieli skonfrontować się sami ze sobą. Odpowiedzieć na pytanie kim są i czego chcą. Dokonać dramatycznych wyborów. Ze strachu zdradzić kochanka, aby natychmiast tego żałować.

Pozostaje jeszcze kwestia, o której wspomniałam. Im dłużej oglądałam film, im lepiej poznawałam Larsa i Jimmiego, w miarę jak rozwijało się łączące ich uczucie, tym bardziej im kibicowałam, tym większą budzili sympatię. A przecież głoszone przez nich poglądy są mi obce, wstrętne, przerażają mnie. A jednak trudno powiedzieć, abym odczuwała satysfakcję, myślała: sami sobie winni, nie potrafię ich żałować. Tak przecież często w kinie bywa. Tym razem było inaczej. Czy to świadomy zamysł reżysera? Czy tylko na mnie tak podziałali bohaterowie? Może też na tym polega wartość tego filmu, że pokazuje skomplikowaną , niejednoznaczną ludzką naturę, drąży jej meandry i zakamarki. Zło może przybierać miłe oblicze i odwrotnie, w tym, co złe raptem budzi się coś dobrego. Co będzie dalej? Zakończenie jest otwarte. Chcę, być może naiwnie, wierzyć, że te dramatyczne wydarzenia zmienią na lepsze Larsa i Jimmiego, jeśli przeżyje.

Na osobną uwagę zasługuje relacja pomiędzy Jimmym i jego bratem Patrickiem, który z zazdrości zdradza, powodując lawinę tragicznych zdarzeń. Żałuje, ale jednocześnie w jednej z końcowych scen filmu widzimy go, jak stoi obok innych, kiedy na maszt wciągana jest flaga organizacji. Może nie ma jednak nadziei? Może mój optymizm jest bezpodstawny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty