Moje pierwsze spotkania z twórczością Henrego Jamesa to ekranizacje jego książek w reżyserii Jamesa Ivorego: "Europejczycy" i "Bostończycy" (być może jeszcze coś, nie pamiętam). Potem były filmy: Jane Campion "Portret damy" i Agnieszki Holland "Plac Waszyngtona" na podstawie powieści "Dom na placu Waszyngtona". Wreszcie chyba cztery lata temu trochę pod wpływem filmowych wrażeń, trochę przez przypadek przeczytałam wspomniany tu "Portret damy" i odtąd zawsze chciałam wrócić do jego książek, ale w powodzi innych lektur jakoś zapominałam o tym amerykańskim pisarzu, tym łatwiej, że jego powieści nie leżą na księgarskich półkach. Aż tu nagle w maju pojawiła się opasła "Złota czara" (Prószyński i S-ka, 2011) reklamowana cytatem "Najlepsza książka, jaką kiedykolwiek stworzyłem." Natychmiast przypomniałam sobie o moich czytelniczych pragnieniach i kupiłam, no a teraz przeczytałam.
Twórczość tego zafascynowanego Europą amerykańskiego pisarza z przełomu XIX i XX wieku może łatwo zwieść. Dlaczego? W warstwie fabularnej jego powieści (nie wiem, czy wszystkie) to burzliwe, zawikłane romanse osadzone pod koniec XIX lub na początku XX wieku, ale miłośnik, a pewnie częściej miłośniczka, oczekująca czegoś w stylu Jane Austen może poczuć się rozczarowana. Bo to niełatwa lektura. Nie akcja jest tu istotna, ale zaglądanie w dusze bohaterów. Jednym słowem są to powieści określane mianem realizmu psychologicznego. James pisze długimi, skomplikowanymi, wielokrotnie złożonymi zdaniami, jego język aż roi się od kunsztownych, rozbudowanych porównań, pełno tu dygresji. Te książki wymagają skupienia i uważnego, niespiesznego czytania. Wielu mogą po prostu znudzić. Warto o tym wszystkim wiedzieć, zanim wyda się niemałą sumę na tę pokaźnych rozmiarów powieść. Jednak ten trud, ten czytelniczy mozół zostaje wynagrodzony. Henry James dotyka w swojej twórczości czegoś istotnego. Przygląda się temu, co dzieje się między ludźmi, głęboko wnika w dusze swoich bohaterów, kreśląc ich bogate portrety psychologiczne. Odkrywa to, do czego często trudno nam się przyznać, co skrywamy gdzieś przed światem. Uczuć, emocji targających ludźmi, relacji między nimi nie sprowadza do banału, ale nadaje im fundamentalne znaczenie. Cierpienie, ekscytacja, miłość, nienawiść mimo że ukryte, to w jego powieściach istota ludzkiej egzystencji. Inny ważny temat Henrego Jamesa to konfrontacja amerykańskości z europejskością. Przyznam jednak, że to jest dla mnie mniej interesujące, może dlatego, że jakoś słabo czytelne. Czas jednak najwyższy przejść do "Złotej czary".
Powieść tę można rozpatrywać na kilku poziomach. W warstwie pierwszej, tej najlepiej widocznej, to historia córki, Maggie Verver, i jej ojca, Adama, wdowca, bogatego amerykańskiego kolekcjonera sztuki. Żyją pomiędzy Stanami a Europą, coraz więcej czasu spędzając w Anglii. Jest między nimi niezwykle mocna więź, której nie przerwie nawet małżeństwo Maggie z włoskim, zubożałym księciem Amerigo, a potem małżeństwo Adama Ververa z biedną jak mysz kościelna szkolną przyjaciółką jego córki, Charlotte. Tu na scenę wkraczają emocje, bowiem okazuje się, że Amerigo i Charlotte byli w sobie zakochani, ale z powodu braku perspektyw (czytaj: braku pieniędzy), musieli się rozstać, aby szukać stabilizacji życiowej u boku bogatszych partnerów. Nietrudno się domyślić, co stanie się dalej, kiedy tych dwoje spotka się ponownie. Niczego tu zresztą nie zdradzam, bo takie informacje, czytelniku tej notki, znajdziesz na okładce "Złotej czary". Nie zdarzenia są tu ważne, ale bohaterowie. Henry James przeprowadza drobiazgową wiwisekcję tej czwórki i ich przyjaciółki Fanny, starszej damy, której rola w ich życiu jest mocno dwuznaczna. Pisarz przygląda się temu, co się dzieje w ich duszach, pokazuje, jak dochodzą do ważnych decyzji, co czują, kiedy są zdradzani, kiedy muszą rezygnować z tego, co dla nich najważniejsze. Opisuje, jak cierpią i kochają, i jak starają się to ukryć. Dlaczego Adam Verver decyduje się ponownie ożenić, skoro wcale tego nie pragnie? Dlaczego Charlotte, mimo obiekcji, jednak wychodzi za niego za mąż? Dlaczego tak łatwo ona i książę mogą się do siebie ponownie zbliżyć? Ile wiedzą Maggie i jej ojciec? Dlaczego postępują tak, a nie inaczej? A co myśli Fanny? Dlaczego czuje się winna i jak stara się z siebie tę winę zrzucić? To wszystko autor drobiazgowo analizuje.
Niezwykle ciekawe w tej powieści jest pokazanie przepaści między tym, co widoczne, a tym, co ukryte. Bohaterowie kochają, cierpią, oszukują, zwodzą, zdradzają, ale jednocześnie udają, że wszystko jest w porządku. Toczy się swoista gra pozorów, na powierzchni kwitnie zwyczajne rodzinne i towarzyskie życie, w którym każdy odgrywa swoja rolę. Nikt nie mówi tu niczego wprost, uczucia przykrywa konwenans. Nawet kiedy rozmawiają o tym, co się pomiędzy nimi dzieje, czynią to w sposób mocno zawoalowany, aluzyjny. To samo dzieje się, kiedy wychodzą na większą scenę, scenę towarzyską. Wielu widzi, co się dzieje, ale nikt nie powie. Udają, że wszystko jest, jak być powinno. Dlaczego? Bo i oni uczestniczą w podobnych przedstawieniach. Wydaje się, że ludzie należący do tej sfery sami ustalają zasady moralne panujące w tym świecie. Maggie potrafi przyznać się do tego, co czuje, tylko przed Fanny. Nie zrobi tego ani przed mężem, ani przed ojcem, ani przed Charlotte, którą nadal będzie nazywać swoja przyjaciółką. Nie wykrzyczy mężowi rozczarowania, bólu i miłości. Nie zapyta ojca, czy on wie. Nie rzuci w Charlotte słowem zdrajczyni. Czy to dobrze? Jak oceniać ten teatr pozorów? Hipokryzja, fałsz, powiemy. I mnie te słowa towarzyszyły cały czas podczas lektury. Ale może to głęboka mądrość? Nienazwane pozwala nie palić za sobą mostów, wyprostować pokręcone ścieżki i na koniec zwyciężyć. Ale nie wszyscy wygrają. Niektórzy będą cierpieć. Ostateczne decyzje, jakie podejmą, czasem dobrowolnie z pełną świadomością konsekwencji, czasem zmuszeni sytuacją, robiąc dobrą minę do złej gry, będą miały charakter ostateczny. Nikt nie zdobędzie wszystkiego, nie zbierze całej puli, niektórzy stracą wszystko. Aby kogoś odzyskać, trzeba z kogoś zrezygnować. Z miłości do kogoś trzeba poświęcić miłość własną. I nie jest to łatwe. Wszyscy bohaterowie znaleźli się w potrzasku, z którego nie ma dobrego wyjścia.
To nie jest świat czarno-biały. Łatwo oczywiście potępić Charlotte, która zdradziła podwójnie, ale to nie zmienia faktu, że jej wielkie cierpienie jest autentyczne. W dodatku przegrywa dwukrotnie. To ona chyba ponosi największą porażkę. Nawet Maggie rozumie jej skrywaną rozpacz i zwyczajnie jej żałuje. A ona i jej ojciec? Czy nie zasłużyli sobie na zdradę, która ich dotknęła? Czy nie jest tak, że skazali swoich małżonków na samotność, nie liczyli się z ich uczuciami, wykluczyli ich ze swojego życia? Więź miedzy córką i ojcem jest tak silna, że nie potrafią z niej zrezygnować, zamykają się w swoim świecie, nie zważając na uczucia swoich małżonków. A ich intencje wobec Charlotte, czy były czyste? Czy jej przypadkiem nie wykorzystali? A książę, czy nie był jeszcze jednym eksponatem w kolekcji Adama Ververa? Można powiedzieć, że wszyscy w jakimś stopniu są ofiarami. I tu dochodzimy do drugiego, głębszego poziomu, na jakim można rozpatrywać powieść Henrego Jamesa.
Otóż wszyscy bohaterowie są ofiarami ról społecznych, jakie przyszło im odgrywać. Dlaczego Maggie wychodzi za mąż? Przecież jest tak bardzo związana z ojcem, że nie potrzebuje nikogo innego. Ale tego się od niej oczekuje: piękna, bogata panna powinna wyjść za mąż, więc tak czyni. W dodatku małżonek ma tytuł książęcy. Majątek jej ojca, jego kolekcja sztuki i książęcy tytuł Ameriga to wspaniałe połączenie! Dlaczego Adam Verver się żeni? Można powiedzieć, że między innymi (chociaż nie tylko) dla świętego spokoju. Tego oczekują od niego wszyscy. Bogaty, niestary wdowiec, który wydał za mąż córkę, powinien się ożenić, więc kręci się koło niego rój kandydatek, aż w końcu ulega powszechnemu oczekiwaniu, aby tylko mieć spokój. I książę, i Charlotte mają im dać jeszcze jedno: prowadzić w ich imieniu bujne życie towarzyskie. Wszak tego również oczekuje się od bogatego kolekcjonera sztuki i jego pięknej córki. To też jest rola, w którą dają się wtłoczyć. Mierzi ich nuda towarzyskiego życia, jego konwencja. Naprawdę marzą o świętym spokoju we własnym towarzystwie. Gdyby jednak zadowolili się tylko tym, zostaliby pewnie uznani za dziwaków. Podobnie jest z księciem i Charlotte. Dlaczego Amerigo nie może ożenić się z Charlotte, którą kocha? Bo oboje nie mają pieniędzy. On do swojego tytułu powinien dołożyć piękną żonę z majątkiem. Jeszcze raz powtórzę: włoski tytuł księcia, włoska przeszłość jego rodziny i amerykański majątek kolekcjonera sztuki świetnie do siebie pasują. A Charlotte, czy musi wyjść za mąż? Tego też się od niej oczekuje. Biedna, samotna, ale samodzielna nie mieści się w konwencji, dlatego trzeba znaleźć jej męża. Po ślubie natychmiast zostaje wtłoczona w rolę pani Adamowej Verver. W czasie jednej z rozmów z goryczą zwierzy się Fanny, powiernicy wszystkich:
"... zostałam już ostatecznie określona, unieruchomiona niczym szpilka wbita w igielnik, aż po sam łepek. Mam swoje miejsce w społeczeństwie ..."
Wchodząc w przeznaczone dla nich role społeczne, unieszczęśliwiają siebie i innych, bo tak naprawdę nie tego pragną.
Oczywiście powieść oferuje znacznie więcej. Bogate portrety psychologiczne, szczególnie Maggie, która z młodej, nieznającej cierpienia dziewczyny zmienia się w świadomą siebie, mądrą kobietę, która wie, czego chce i potrafi to inteligentnie osiągnąć. Poznaje przy tym gorycz życia i zyskuje wiedzę, że nie można mieć wszystkiego, trzeba wybierać. Zwycięża, ale nie jest to słodkie zwycięstwo. Ja jednak najbardziej żałuję Charlotte. A książę, czy był wart miłości obu kobiet? Znam swoją odpowiedź na to pytanie, ale nie będę już wchodzić w kolejne rozważania. Kto lubi czytelnicze wyzwania, niech przekona się sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz