"Kret" Rafaela Lewandowskiego

Jako że żywo interesuje mnie polskie kino, nie mogłam nie obejrzeć "Kreta", fabularnego debiutu Rafaela Lewandowskiego, o którym głośno przy okazji premiery. W Gdyni za rolę drugoplanową w tym filmie nagrodę otrzymał Marian Dziędziel. Nagroda w pełni zasłużona, ale rola drugoplanowa? Dziędziel gra tu jednego z dwóch głównych bohaterów! No ale to tak na marginesie. Targają mną mieszane uczucia. Chyba miałam większe oczekiwania. To nie oznacza, że żałuję. Film na pewno warto zobaczyć. Historię ojca i syna (w tej roli Szyc) ogląda się świetnie, ich losy śledzi się z rosnącym napięciem. Ze zdumieniem jednak przeczytałam w materiałach dystrybutora, że to thriller, co oczywiście niczego filmowi nie ujmuje. Chyba inaczej rozumiem ten termin. Cóż, taka strategia marketingowa. Ale do rzeczy. Na pewno drugą zaletą filmu jest świetne aktorstwo, nie tylko nagrodzonego Mariana Dziędziela. Co w takim razie mi przeszkadza? Nie sposób nie porównywać "Kreta" z "Rysą" Michała Rosy czy "Czeskim błędem" Hrebejka, ponieważ poruszają podobny temat: oskarżenia o współpracę z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa. Moim zdaniem na tle tamtych filmów ten wypada najsłabiej. Brakuje mu zniuansowania, skomplikowania, subtelności, jest po prostu najbardziej jednoznaczny. Tu dość łatwo postawić akcenty, bo film wpisuje się w pewien schemat: jeśli zdradził, to dlatego że znalazł się w potrzasku; nie był draniem, zmusiła go do tego sytuacja. Oczywiście broniąc "Kreta", można przywołać argumenty, że to nie film o lustracji, ale o czymś więcej. To prawda, niemniej jednak nie sposób pominąć tej tematyki, bo w taki kontekst wpisał reżyser, zarazem współscenarzysta, losy swoich bohaterów. Ale moje największe zastrzeżenia budzi zakończenie, którego ze zrozumiałych względów nie zdradzę. Końcówka filmu wydaje mi się zupełnie puszczona, nieprzemyślana, a przez to nieprawdopodobna! Scenarzyści postawili jednego z dwóch głównych bohaterów w pewnej krańcowej sytuacji, a potem przemknęli nad nią, jakby nic się nie stało! W tym wypadku przeczy to logice rzeczywistości, jest po prostu kompletnie nieprawdopodobne! A po szczegóły, jak zwykle w części dalszej, odsyłam tych, którzy film już widzieli.

Zacznę może od zakończenia, które mnie zirytowało. Co wydaje mi się tak nieprawdopodobne? Otóż bardzo wiele. Paweł w akcie zemsty? z nienawiści? wymierzając sprawiedliwość? morduje cynicznego ubeka Garbarka. Na pewno nie robi tego w afekcie, zwracam uwagę na drobniutki szczegół: kamień, którym uderza, zabiera ze sobą z chaty, użyje go dopiero, kiedy dojdą do samochodu. Jakby dawał sobie jeszcze czas na przemyślenie wszystkiego albo szukał dogodnego momentu. Jest zima. Do tej chwili wszystko się zgadza. Ostatnia scena filmu to już wiosna. Minęło zatem kilka miesięcy. Co widzimy: Paweł z żoną i synkiem przyjeżdżają odwiedzić ojca w sanatorium. Jakby się nic nie stało! Jakby nie było tamtego morderstwa! Zbrodnia to nie bułka z masłem, wobec tego całkowite pominięcie w filmie konsekwencji, jakie powinna była wywołać, wydaje mi się wielkim błędem. Przecież musiało być jakieś śledztwo! Zginął w końcu świadek w procesie, który rozgrzewał do czerwoności opinię publiczną, ubek, powiązany ze sprawą Zygmunta. Trudno sobie wyobrazić, aby Paweł nie był przesłuchiwany! Nie ma mowy, aby taka sprawa nie miała wpływu na jego małżeństwo, skoro już wcześniej oskarżenia rzucone na ojca skonfliktowały go z żoną (to zresztą wydało mi się też dość powierzchowne, mało subtelne, takie łopatologiczne, wiadomo, muszą się poróżnić z tego powodu). A przecież żona na pewno zorientowała się, że Paweł jest zamieszany w te zbrodnię. Dlaczego? Po pierwsze zauważa jego długą nieobecność w domu, pyta, gdzie był. Po drugie pieniądze. Bo skąd wziął te dwieście tysięcy dla szantażysty? To na pewno była kwota przeznaczona na samochód. Zwróćmy uwagę na to, że po zamordowaniu Garbarka Paweł wszystko pali. A ojciec? Trudno mi uwierzyć, że nie przemknęła mu przez głowę myśl, że to jego syn stoi za tą zbrodnią. I nic? Tak spokojnie korzysta sobie z uroków życia? A sam Paweł? Może z tym żyć? Żadnych wyrzutów sumienia? Nic się nie zmienia? Co prawda to przeciągłe, wymowne spojrzenie, pełne bólu? żalu? pretensji? rozpaczy?,  którym obdarza ojca, jest istotne i jakiś niepokój sugeruje, ale to moim zdaniem za mało.

W warstwie lustracyjnej niczym odkrywczym film Lewandowskiego nie zaskakuje. Mamy tu Zygmunta, dawnego działacza opozycji, przywódcę strajku, któremu wiedzie się nie najlepiej (chociaż nie jakoś dramatycznie). Cynicznego ubeka, który żyje jak pączek w maśle (dom, samochód) i jeszcze narzeka, że zmniejszono mu emeryturę. Ciągnący się latami proces o zabójstwo dawnego opozycjonisty. Typowa jest też reakcja na wiadomość, że Zygmunt to TW o pseudonimie Kret. Kiedy prasa wydobędzie tę sensację, jedni nie uwierzą w oskarżenia, inni natychmiast rzucą kamieniem. Rosnąca nieufność pomiędzy Pawłem i jego żoną Ewą, która doprowadza do konfliktu, też wpisuje się w schemat. Kto widział "Rysę", pewnie zgodzi się ze mną, że tam to samo zostało pokazane ciekawiej, o wiele bardziej dramatycznie i nie tak prosto jak tu. Być może jednak tematyka lustracji miała w zamyśle scenarzystów i reżysera stanowić tylko tło, a prawdziwy temat "Kreta" jest inny. Stąd te uproszczenia? O czym w takim razie jeszcze, a może przede wszystkim, jest ten film?

Najciekawsza na pewno jest tu relacja pomiędzy ojcem i synem wsparta świetnym aktorstwem. Dziędziel gra zwykłego człowieka, niekoniecznie szlachetnego (rasistowskie uwagi rzucane pod adresem Araba), który nie ogląda się w przeszłość. Prawdziwą i może jedyną radością w jego życiu jest wnuk. Do procesu,  wytoczonego przez synową, podchodzi z dużym dystansem. Czy boi się, że przy tej okazji wypłynie prawda o jego przeszłości? Raczej nie, jest przecież pewny umowy z prowadzącym go niegdyś ubekiem. Kiedy jednak padają na niego podejrzenia, a sprawa podsycana przez media robi się bardzo głośna, niknie w oczach. Staje się bezradny, zaszczuty, ucieka. Nie chce stanąć z otwartą przyłbicą, przyznać się, wytłumaczyć i przeprosić. Konsekwentnie milczy. Nawet synowi nie powie całej prawdy. Przyzna się tylko do podpisania lojalki, drobiazgu w kontekście całości, której warunki zerwał po śmierci żony. Reszty dowie się Paweł od ubeka Garbarka. Być może obciąża go zbyt wiele i dlatego nie znajduje w sobie dość odwagi, aby przyznać się i przeprosić. Być może wstydzi się tego także przed synem i dlatego woli milczeć. A może prawda wydaje mu się zbyt skomplikowana, aby tłumaczyć. Kto nie przeżył na własnej skórze, nie zrozumie? Oczywiście z moralnego punktu widzenia jego milczenie jest winą. Milcząc, kłamie, a tym samym kreuje fałszywy obraz rzeczywistości. Pozostawia siebie na piedestale. Mnie nasuwa się jeszcze jedno pytanie: jaki jest jego udział w śmierci towarzysza walki, ojca jego synowej? Czy ta śmierć go jakoś obciąża? Czy przyczynił się do niej swoimi donosami? Na to pytanie film nie tyle nie odpowiada (nie musi przecież dawać odpowiedzi na wszystko), ile się nim, moim zdaniem, nie zajmuje. Szkoda.

A Paweł? Przeszłością ojca i teścia zainteresowany jest tak sobie. Bardziej porusza go to, że widzi swoją żonę w telewizji. "Ładnie wypadłaś." powie. (Cytat z pamięci) Zajmują go sprawy codzienne: handel używaną odzieżą, rodzina, studia żony. Początkowo nie wierzy w winę ojca. Ufa mu bezgranicznie. Potem przyjmuje jego wyjaśnienie, rozumie. Pewnie dlatego dziwi go, że ojciec ucieka przed odpowiedzialnością, która taka wielka nie jest. Nie walczy o swoje dobre imię. To on musi bronić jego honoru, próbuje szukać pomocy u przewodniczącego Solidarności, dla którego największym zmartwieniem nie jest Zygmunt, ale zszargana opinia związku, gdyby oskarżenie okazało się prawdziwe. Nawet kiedy dowie się wszystkiego, jest gotów zapłacić szantażyście a w końcu go zabija. Dlaczego to robi? Teraz już nie ma wątpliwości, jaka jest prawda, której ujawnienie zniszczyłoby legendę Zygmunta. Czy boi się o zdrowie ojca? O swoje małżeństwo? O odium, które rykoszetem dotknęłoby też jego? Czuje, że jest mu to winien? Tak jak kiedyś ojciec zachował się podle z miłości do niego i żony, tak teraz on  musi coś dla niego zrobić? Bierze na siebie współodpowiedzialność? Czy ojciec  uczynił go współwinnym, kiedy poszedł na współpracę z miłości do niego ? Jak w greckiej tragedii, wina rodzica obciąża syna? W każdym razie Paweł staje przed dylematem: z jednej strony ujawnienie prawdy, z drugiej miłość do ojca. Ale czy rzeczywiście ten wybór to dla niego dylemat? Moim zdaniem nie. Raczej nie miał  wątpliwości, kiedy zdecydował się prawdę ukryć. Potem, tak jak ojciec, wybiera milczenie. O popełnionych niegodziwościach nie będą rozmawiać. Fakt, że czasem lepiej nie wiedzieć. Niekoniecznie zawsze trzeba się dogrzebywać prawdy. Ale tu za dużo wydarzyło się między ojcem i synem, aby milczeć. A może nic innego im nie pozostaje, jeśli mają wieść dalej zwyczajne życie? Pytanie tylko, czy na milczeniu można je zbudować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty