"Linia zanurzenia", czyli jeszcze raz Jean Hatzfeld.

Poszłam za ciosem i pod wływem lektury "Strategii antylop"  od razu kupiłam wydaną właśnie powieść Jeana Hatzfelda "Linia zanurzenia" (Biblioteka Gazety Wyborczej 2010). Napisał ją pomiędzy drugą a trzecią częścią trylogii rwandyjskiej (więcej informacji w poprzednim wpisie). Jest to powieść skromna (tylko dwieście stron) i oszczędna. Przez oszczędność rozumiem niezbyt rozbudowaną narrację, sporą ilość dialogów, zaledwie naszkicowanie miejsc akcji i postaci. Więcej dzieje się tu pomiędzy niż w. Czy to wada czy zaleta zależy od upodobań. Ja jestem miłośniczką powieści solidnych,a grubych z mięsistą narracją, jednak mimo to książkę francuskiego reportera przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Słowo przyjemność nie byłoby tu może na miejscu ze względu na poważny i smutny temat. Powieść powinna zainteresować miłośników literatury faktu, ponieważ stanowi swoisty komentarz do pracy reportera wojennego.

Akcja toczy się w Paryżu, gdzie właśnie wraca z reporterskiej misji w Czeczenii Frederic. Obserwujemy go na lotnisku, kiedy czeka na  bagaż. Od razu udaje się do paryskiego mieszkania swojej węgierskiej przyjaciółki Emese, z którą dzieli życie już od wielu lat. Podjął jakąś ważną decyzję, którą chce jej przekazać, ale stale nie znajduje odpowiedniej okazji. Jaką? Tego dowiemy się znacznie później. Czas w Paryżu upływa mu na pracy w redakcji i spotkaniach z liczną reporteską i fotoreporterską bracią. Plotkują, dyskutują, snują łączące ich wspomnienia z różnych miejsc, w których skrzyżowały się ich zawodowe losy. Oczywiście te miejsca związane są z konfliktami zbrojnymi, bo wszyscy oni to reporterzy wojenni. Tylko Emese nie chce rozmawiać z Fredericiem o jego pracy. Ona wiedzie spokojne, pracowite życie, o jakim marzyła przed laty, kiedy mieszkała gdzieś na prowincji  komunistycznych Węgier. Jej świat to praca tłumaczki i redaktorki, ciekawe spotkania zawodowe, kotka, eleganckie mieszkanie w ładnej dzielnicy Paryża, przyjaciele, sztuka, lekcje salsy, knajpki, dobre wino i dobre jedzenie, no i Frederic. Brzmi banalnie, ale pomimo tej zwyczajności Emese nie wydaje się osobą płytką. Pamiętajmy, skąd przybyła i o czym marzyła. Weźmy pod uwagę, że wszystko zawdzięcza sobie i swojej determinacji.

Jakże odmienny jest jego świat. Poznajemy go ze wspomnień, które od czasu do czasu snuje, i z mejli otrzymywanych od przyjaciół z Vukovaru czy Jerozolimy. Wojna zdaje się być żywiołem Frederica. Dlaczego? I o tym właśnie jest powieść Hatzfelda. Wbrew pozorom nie ma w jego pracy wzniosłych pobudek, nie o zbawianie świata tu chodzi, nie o informowanie opinii publicznej Zachodu o okropnościach wojny. Uwaga tej opinii na pstrym koniu jeździ i nigdy nie wiadomo, w którym momencie konfliktu zainteresuje się nim i będzie współczuła jego ofiarom. Za tym współczuciem oczywiście nic więcej nie pójdzie, bo i co miałoby pójść? Po jakimś czasie wszyscy zapomną, a ludzie będą zabijali się dalej lub próbowali ułożyć sobie życie na zgliszczach, ale to tym bardziej niewielu zainteresuje.

Wróćmy jednak do Frederica. Czego szuka na wojnie? Przygody, a może raczej odmiany, ucieczki od zwyczajnego, mieszczańskiego życia w Paryżu. Los reportera wojennego to z jednej strony przebywanie na froncie, ale i gdzieś na jego tyłach, w hotelach, nierzadko wytwornych. To spotkania z reporterami całego świata i z miejscowymi. Czasem takie spotkania przeradzają się w trwalsze więzi, czego dowodem mejlowa korespondencja czy przyjaźń z synem czeczeńskiej tłumaczki. Reporter jest kimś pomiędzy, ma wszystko: przygodę, emocje, stałe dzianie się i jednocześnie swój bezpieczny, zachodni świat, do którego w każdej chwili może wrócić i w nim pozostać. On ma wybór, ludzie, z którymi przebywa i o których pisze tego wyboru nie mają. Nie można jednak zapominać, że ta praca bywa niebezpieczna. Śmierć może być jej częścią. Ale smierć czyha też na himalaistów, na uprawiających sporty ekstremalne i na wielu innych. I oni też szukają ucieczki od codzienności.

Na tym polega konflikt między Fredericiem i jego ukochaną, konflikt, który toczy się gdzieś podskórnie. Tylko raz Emese wybuchnie i zarzuci mu, że postawił się w roli bezpiecznego obserwatora, a tak naprawdę niewiele wie na ten temat. To jej dziadek walczył na froncie wschodnim, to jej ojciec brał udział w węgierskim powstaniu w 1956. I chociaż ona sama wojny nie doświadczyła, to odczuła jej bliskość, także geograficzną, wszak Vukovar, o którym tyle się tu mówi, jest o wiele bliżej Węgier niż Paryża. A Frederic nie chce dokonać wyboru między pracą a miłością, pragnie jednego i drugiego.

Powieść Hatzfelda owiana jest melancholią i smutkiem. Autor odziera czytelnika ze szlachetnych złudzeń. Dzięki spotkaniu, o którym pisałam w poprzednim wpisie, wiem, że poglądy na pracę reportera, które tu wykłada, są w dużym stopniu jego własnymi, co nie znaczy, że to powieść autobiograficzna. Jak sam powiedział, nie wie, ile w nim z Frederica.

W tej melancholinej, oszczędnej powieści dostajemy i wojnę, i miłość, i utratę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty