Istvan Szilagyi "Dudni kamień, dudni ...", czyli jeszcze inna Transylwania.

Książkę Istvana Szilagyi "Dudni kamień, dudni ..." (Pogranicze 2001) znalazłam w taniej książce, a kupiłam pod wpływem  innych bałkańskich lektur, szczególnie "Fortepianu we mgle" Schlattnera. Kiedy tylko skończyłam jego "Czerwone rękawiczki", zapragnęłam przedłużyć swoje spotkanie z Transylwanią (Siedmiogrodem) i od razu sięgnęłam po powieść węgierskiego pisarza, która od jakiegoś czasu leżała na półce. To jednak zupełnie inna Transylwania, przede wszystkim węgierska, ograniczona do jednej górskiej doliny, jednego miasteczka o wdzięcznej nazwie Lament, paru górskich zboczy porośniętych winnicami i kilku okolicznych wiosek. Nie ma tu tej różnorodnosci narodów i kultur, którą znalazłam u Schlattnera. Nie ma też polityki. Jest za to mroczny świat ludzkich namiętności, tajemnic skrywanych w zakamarkach dusz i w odmętach przeszłości.

Akcja toczy się na początku dwudziestego wieku w małym miasteczku zamkniętym w górskiej dolinie, niemal odciętym od świata. Daleko stąd do wielkich metropolii. Autor pokazuje mikrokosmos Lamentu w momencie, kiedy jeszcze nie dotknęły go zmiany. Nadal pracują garbarnie, z których słynie, trwa ustalona przed wiekami społeczna hierarchia, wszyscy żyją tak, jak ich ojcowie, dziadowie i pradziadowie. Ale zmiany czuć już w powietrzu, zapowiada je narrator od czasu do czasu prowadzący filozoficzne rozważania, przewiduje jeden z bohaterów. Ale nie jest to powieść społeczna czy filozoficzna, to tylko naddatki. Jeśli miałabym ją jakoś zaszufladkowac, nazwałabym psychologiczną.

Jest to opowieść o młodej, dwudziestokilkuletniej kobiecie, Ilce Szendy, córce bogatego garbarza i właściciela paru winnic w okolicy. To kobieta samodzielna. W kilka lat po śmierci ojca, owianej mroczną tajemnicą, którą w końcu  odkrywa, sama zarządza winnicami. Najmuje ludzi do okopywania winorośli, zbierania dojrzałych owoców czy tłoczenia wina. Sama też nie próżnuje, dozorując ich i szykująć im posiłki. Ale nie to jest głównym tematem opowieści, chociaż ten codzienny, odwieczny trud nadający sens ludzkiej egzystencji jest tu też istotny. Ilka jednak pragnie czegoś więcej. Marzy o wielkim świecie i innych ludziach, marzy o odmianie i o miłości. Może te marzenia zasiał w niej młody pastor, który przed laty gościł w Lamencie. Uwiódł Ilkę, a potem wyjechał i nigdy nie powrócił. A może niepokój duszy spowodował obraz księcia, który wisi od niepamiętnych czasów w pokoju. Kogo kocha Ilka: księcia czy Denesa Goncziego, którego uwiodła i z którym ma potajemny romans? Denes to prosty chłop, starszy o kilkanaście lat od Ilki, ma żonę i dwóch małych synów. Od pokoleń jego rodzina pracowała w winnicach należących do  rodu Szendych. Kiedy kocha się z nim, spogląda na obraz i myśli o księciu. Trudno dociec, co właściwie czuje Ilka, być może ona sama tego nie wie. Czy to miłość czy tylko pożądanie? A może chęć władania drugim człowiekiem, posiadania go? W ich relacji nie ma równości: to ona decyduje. A on? Denes jest rozdarty między rodziną i panienką, jak nazywa Ilkę. Kiedy jest z nią, zapomina o żonie i synach, kiedy  z nimi, nie myśli o niej. Ale ta sytuacja mu ciąży, dlatego postanawia uciec za lepszą pracą do Ameryki. A ta Ameryka jest dla Mari, żony Denesa, tym, czym na przykład Wiedeń dla Ilki. Dzięki tej Ameryce, która jest gdzieś za morzem, co trudno zrozumieć, można odmienić swój los, który zostaje w tym świecie przypisany człowiekowi w dniu i w miejscu urodzenia. Jeśli urodziłeś się chłopem, chłopem będziesz, jeśli panem, panem pozostaniesz. Tylko Mari naiwnie wierzy, że pieniądze zarobione za morzem mogą to zmienić.

Pieniędzy jednak nie będzie, bo Denes nigdzie nie wyjedzie. Zabije go Ilka, nie godząc się na rozstanie, a ciało wrzuci do studni, którą będzie systematycznie zasypywać kamieniami. Niczego tu nie zdradzam, bo morderstwo dokonuje się na początku powieści, dopiero potem poznajemy historię ich romansu, historię rodziny, mroczne tajemnice z przeszłości. Zbrodnia w tym świecie nie jest niczym nadzwyczajnym, zdarza się, a potem jest głęboko skrywana. Mamy tu wyraźną aluzję do Dostojewskiego, do jego "Idioty". Tak jak w tamtej powieści Rogożyn dziwił się, że tak mało krwi wypłynęło, kiedy wbił nóż w pierś Nastazji, tak tu temu samemu dziwi się Ilka, kiedy wbije nożyczki w pierś Denesa. Dalsza część powieści to obraz szaleństwa, w które stopniowo popada młoda kobieta. Dzieje się tak  pod wpływem wyrzutów sumienia, a może bardziej tęsknoty za Denesem. Pewnie nie bez znaczenia jest też poczucie, że w jej życiu nic się nie zmieni. Odtąd monotonnie będą upływać dni, powtarzać się będzie ten sam odwieczny rytuał pracy i obowiązków. A Ilka marzy o odmianie, o wyjeździe, o innym świecie. Ale tego zrealizować nie potrafi. Zazdrości wujowi, który spędził młodość na hulankach w wielkim świecie. Ale i on nie jest człowiekiem szczęśliwym. Ilka w swoim szaleństwie coraz bardziej odgradza się od świata. Zawsze była osobna, ale teraz  postronnym jej dziwne zachowanie zdaje się dziwactwem.

Czy Ilka budzi sympatię? Mojej raczej nie. To kobieta bezwzględna, zdecydowanie sięgająca po swoje niezależnie od okoliczności. Kiedy pierwszy raz prześpi się w swoim domu z Denesem, zrobi to, mimo że w pokoju obok umiera jej matka. Potem, po zabójstwie Denesa będzie prowadziła cyniczną grę z jego żoną, Mari. Z drugiej strony jest nieszczęśliwa, naznaczona ciemną przeszłością.

T

"Dudni kamień, dudni ..." to powieść mroczna, niełatwa w lekturze, nie da się jej pochłonąć szybko. Raczej studium ludzkiego losu, mrocznego człowieczego wnętrza niż romans. Nie żałuję, że przeczytałam, tkwi we mnie cały czas, chociaż chyba nie należy do tych powieści, do których chciałabym kiedyś powrócić. Zdecydowanie wolę Transylwanię Schlattnera.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty