Szwedzki "Burrowing", film nie dla każdego.

Wybrałam się na szwedzki "Burrowing" pokazywany latem na festiwalu Era Nowe Horyzonty. Muszę przyznać, że czuję się trochę rozczarowana, chyba nie tego się spodziewałam. Z materiałów na temat filmu można się dowiedzieć, że jest to obraz szwedzkiego osiedla domków jednorodzinnych, a właściwie jego mieszkańców, widziany oczyma kilkunastoletniego chłopca. Spodziewałam się filmu społecznego, tymczasem jest to obraz kontemplacyjny, zmierzający bardziej w stronę refleksji filozoficznej niż społecznej, chociaż i taka jest tu niewątpliwie. Obejrzałam bez przykrości, z zainteresowaniem, ale cały czas patrzyłam chłodnym okiem. Ten film to dla mnie bardziej matematyczne równanie do rozwiązania niż przeżycie i wzruszenie, a ja w sztuce wolę to drugie. Zakładam jednak, że wielu oglądających może mieć inne wrażenia. W każdym razie na pewno nie jest to film dla miłośników akcji. Zamiast niej oglądamy właściwie osobne obrazy, których bohaterami są dziwni mieszkańcy idealnego, pewnie dość przeciętnego, szwedzkiego osiedla domków jednorodzinnych. Niewiele tu słów, za to często towarzyszy nam muzyka stylizowana na chorały. Warto o tym wszystkim wiedzieć, wybierając się na "Burrowing". A jeśli ktoś już widział, może przeczytać ciąg dalszy.

Osiedle jest idealne, po szwedzku porządne, każdy dom podobny, otoczony zadbanym ogródkiem. Pusto. Z rzadka przejedzie samochód, czasem ktoś pojawi się na swoim kawałku trawnika. Obserwujemy paru najbliższych sąsiadów kilkunastoletniego chłopca i jego matki. To on jest przewodnikiem po tym świecie. Snuje dość dorosłe refleksje o nich i o życiu. Oprócz tego pojawiają się cytaty z dziewiętnastowiecznego amerykańskiego poety, eseisty i myśliciela Henrego Davida Thoreau, zwolennika odejścia od cywilizacji i powrotu do natury. Kto je wypowiada? Chłopiec? Bezosobowy narrator? Jeszcze ktoś inny? Nie wiadomo. Nie poznamy historii tych kilku bohaterów filmu, wiemy o nich tylko tyle, ile zdradzi nam chłopiec i ile sami zobaczymy.

Ludzie są dziwni. Małomówni, zamknięci w sobie, żyją w swoich światach. Właściwie niewiele o sobie wiedzą, można powiedzieć, że nie zauważają siebie. Są  przeźroczyści, co najlepiej widać w scenie bójki(?) ojca z synem. Na tym samym trawniku przed domem siedzi kilkunastu młodych balangujących ludzi, którzy wydają się nie widzieć kotłujacych się mężczyzn. Tak jakby oddzielała ich jakaś niewidzialna przegroda. Sama scena też jest dziwna. Trudno się zorientować, czy ta młodzież to goście obu mężczyzn? Takich niedopowiedzeń, niejednoznaczności jest w tym filmie więcej. Być może reżyserzy (Henrik Hellstrom i Fredrik Wenzel) mówią widzowi: "Nie to jest ważne, chodzi o coś zupełnie innego, głębszego." Mnie jednak drażni w kinie takie manifestacyjne lekceważenie rzeczywistości, jeżeli jednocześnie stwarza się jej pozory. Inną dziwną postacią jest młody ojciec kilkunastomiesięcznego dziecka mieszkajacy ze swoimi rodzicami. Nie pracuje, opiekuje się chłopcem, nie ma kluczy do domu swoich rodziców, wydaje się trochę opóźniony w rozwoju. ale może to  mylne wrażenie? Z jednej strony czuły ojciec, dbający o dziecko (stale nosi je na rękach), chociaż czasem w dziwny sposób (zmienia pieluchę na asfalcie sklepowego parkingu, co wywołuje reakcję opiekunki społecznej; to w filmie jedyny moment, kiedy bohaterowie wchodzą ze sobą w jakiś bliższy, choć niemiły, kontakt, nawiązują relację), z drugiej drzemią w nim pokłady okrucieństwa. Nagle, z zaskoczenia i chyba pod wpływem impulsu, uderza swojego sąsiada w głowę wiosłem. Co dzieje sie z jego ofiarą? Przeżyje? Trafi do szpitala? Uderzenie jest niegroźne? Tego też się nie dowiemy. Dziwny jest też chłopiec - narrator. Unika rówieśników, jego kontakty z matką są raczej chłodne, stale gdzieś biega, znika, obserwuje sąsiadów. Zachowuje się nieracjonalnie. Wyrzuca do kanału zegarek matki, rodzinną pamiątkę. Dlaczego? Ze złośliwości? Przez przypadek?

Wszyscy ci wyobcowani ludzie uciekają od świata swoich wymuskanych domków, zimnych sąsiadów i rodzin do lasu otaczającego ich idealne osiedle. Błądzą po wertepach, zanurzają się w nurt ciemnej rzeki, wędrują przez gąszcz krzewów i drzew, brodzą w bagnie, jakby chcieli tu właśnie szukać schronienia (czasem dosłownie: starszy mężczyzna zwinięty w kłębek kładzie się w jakiejś jamie niczym płód w brzuchu matki), ukojenia czy spokoju. Ale pokazana w filmie natura wcale nie jest przyjemna. Las jest ciemny, tajemniczy, dziki, omszały, pełen wystających korzeni, groźny. Niewątpliwie symbolem tego jest  bagno, w które co chwilę ktoś się zapada. Mimo wszystko to tu szukają schronienia. Natura, nawet taka, jest lepsza od świata, który, pozornie idealny, jest pełen ludzkiej wrogości i chłodu. Świata, w którym każdy żyje sam.

Pewnie można by jeszcze długo snuć podobne rozważania i interpretacje. To wszystko oczywiście w tym filmie jest i pewnie wielu się zachwyci. Ja jednak pozostałam chłodna i nieporuszona.

I na koniec jeszcze jedno. Zaintrygowana tytułem sprawdziłam jego znaczenie (to oczywiście żadna sztuka). Burrow to: albo jama albo ryć w ziemi. Burrowing będzie więc ryciem w ziemi, aby znaleźć schronienie. Cóż, wszystko się zgadza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty