Opowieść o mafii i dużo, dużo więcej, czyli "Prorok" Jacquesa Audiarda.

Pewnie nie jest to film dla każdego. Ja też musiałam się przełamać, aby obejrzeć ten obraz obsypany tyloma nagrodami. Wielu być może z góry go skreśli, niesłusznie. Wyda im się nudne i odrażające oglądanie grubo ponad dwugodzinnego filmu, którego akcja toczy się przede wszystkim w więzieniu. Mamy tu wszystko, co bywa w takich produkcjach: więzienną rzeczywistość, hierarchię, zależności, skorumpowanych klawiszy, brutalne sceny. Ale jest też dużo więcej: głębokie portrety psychologiczne bohaterów, akcja trzymająca w napięciu, świetne aktorstwo, montaż, problem islamski i przede wszystkim historię tytułowego proroka, czyli Malika. Obserwowanie jego walki z więziennym światem, dojrzewania i przemiany jest fascynujące i to zarówno dzięki opowieści zapisanej w scenariuszu, jak i Taharowi Rahimowi, odtwórcy roli głównego bohatera. I jeszcze jedno: to nie prosta historia z morałem o nawróceniu się przestępcy. Tu wszystko jest wielowymiarowe i bardziej skomplikowane. Kawał świetnego kina. Tyle zachęty, a druga część, jak zwykle, dla tych, którzy już na "Proroka" pobiegli.

Tę historię można czytać na dwa sposoby. Pierwszy to po prostu historia Malika, szesnastolatka, który w więzieniu musi odsiedzieć dziewięcioletni wyrok za napaść na policjanta. Niewiele o nim wiemy. Dlaczego napadł? Sam czy z kimś? A może nie popełnił przestępstwa, jak twierdzi? Stopniowo dowiadujemy się więcej, tyle, ile służba więzienna czy współwięźniowie. Bardzo ważna jest jedna z pierwszych scen: wywiad przeprowadzany przez kompetentnego, uprzejmego strażnika (wszak to Francja, nie trzeci świat), który przyjmuje go do więzienia. Padają pytania o wiarę i dietę, a kiedy Malik, dla którego te sprawy nie są najwyraźniej istotne, dziwi się, strażnik zapyta wprost: czy je wieprzowinę. Zewnętrzność determinuje ocenę: Malik wygląda jak Arab (Arabus, jak mówią pogardliwie współwięźniowie), ale Arabem wcale się nie czuje. Wychowany we Francji, w sierocińcach i zakładach wychowawczych, jest areligijny i taki zresztą pozostanie do końca. To człowiek wykorzeniony, obcy, nie przynależy do żadnej społeczności. Pogardzany przez liczną grupę więźniów korsykańskich, sam nie czuje żadnego związku z pozostającymi w mniejszości muzułmanami odsiadujacymi wyroki. Fascynujące jest obserwowanie losów Malika i gry wcielającego się w niego aktora. Początkowo bezradny, bo zaszczuty i szantażowany przez Lucianiego, który wydaje się potężniejszy niż władze więzienia. Rozpaczliwie próbuje się bronić przed zleconym mu morderstwem, ale nikt tej pomocy mu nie udzieli. Uderza głową w mur. Czy naprawdę się nie dało? Czy Malik był skazany na to, co zrobił? Czy nie miał wyjścia? Wydaje się, że tak, scenarzysta nie pozostawił wątpliwości i tym razem nie dostrzegam logicznego błędu w scenariuszu, jak to się czasem zdarza. To morderstwo jest jego więziennym chrztem i czymś, co wyznaczy dalszą drogę życiową. Być może jego historia potoczyłaby się zupelnie inaczej, gdyby ktoś potrafił i chciał mu pomóc. Tym bardziej to straszne, że zamordowany Reyeb, którego poznajemy wraz z Malikiem w paru scenach, zyskuje ludzkie ciepło. Jest oczytany, namawia go do wyznaczenia sobie jakiegoś celu w życiu, zachęca do podjęcia nauki w więziennej szkole i czytania książek. Sceny, kiedy Malik przygotowuje się do morderstwa, i samo jego dokonanie, są przejmujące. Czujemy, jak się miota, ile go to kosztuje. Brutalna i długa sekwencja mordu ma swoje uzasadnienie, pozwala widzowi lepej zrozumieć piekło, przez jakie przechodzi zaszczuty Malik. Francuskie więzienie tak dobrze zorganizowane, takie ludzkie, nastawione na resocjalizację osadzonych, przestrzegające praw człowieka, okazuje się pozorem, fasadą. Tu władzę mają potężni, bogaci więźniowie, mafijni bossowie i skorumpowani strażnicy. Z zapartym tchem śledziłam dalsze losy bohatera, jego mistrzowskie poruszanie się w więziennym świecie, umiejętne lawirowanie, pokorne zginanie karku przed Lucianim, kręcenie na boku własnych interesów, szczucie jednych przeciwko drugim, a wszystko po to, aby wybić się na niepodległość. Niestety przestępczą. Bo nie ma tu, o czym już wspominałam, przemiany, nawrócenia czy zrozumienia swoich win. Malik twardnieje, opancerza się, staje się wytrawnym graczem i w końcu zwycięża. Kiedy biega wkoło karcerowego spacerniaka, nie jest już tym samym zalęknionym, nieśmiałym chłopakiem, który trafił do więzienia, ale pewnym siebie zwycięzcą. I chociaż nie mogę zaakceptować jego wyborów, nie potrafię tej postaci ocenić jednoznacznie. Ta walka jest w pewnym sensie walką o przetrwanie, także o życie po wyroku. Pewnym kontrapunktem dla losów Malika jest historia jego przyjaciela, muzułmanina Rahida, który po wyjściu z więzienia próbuje normalnie żyć. Ale to życie wcale nie jest łatwe i w końcu daje się wciągnąć w ciemne interesy. A jednak gdy obserwowałam Malika w samolocie, kiedy cieszył się jak dziecko swoim pierwszym lotem, czy podczas tej samej przepustki odziany w białą koszulę brodził w morzu, odnajdywałam w nim coś niewinnego i sympatycznego. Podobnie w zwyczajnych scenach rodzinnych: tej nad morzem i tej u Rahida i Dżamili. No i jeszcze raz podkreślam: nie byłoby takiego Malika, gdyby nie wspaniała, zniuansowana, wyciszona, precyzyjna gra Tahara Rahima.

Myślę jednak, że tę historię można też czytać inaczej. To zderzenie dwóch światów: europejskiego i islamskiego, pokazane bardzo dyskretnie i subtelnie, ale ważne. Być może właśnie dlatego "Prorok" we Francji cieszył się sporą widownią. Obserwujemy jak Malik, który nie czuje się muzułmaninem, stopniowo przechodzi ze świata, nazwijmy go umownie, europejskiego do islamskiego. Kiedy w jednej z pierwszych scen filmu idzie więziennym korytarzem i przez szybę zagląda do pomieszczenia, gdzie modlą się muzułmanie, jest obojętny. Na końcu staje się kimś więcej niż tylko ich szefem, to tytułowy prorok. Takich symbolicznych przejść można odnaleźć znacznie więcej. Reyeb, którego morduje pod przymusem, jest muzulmaninem. Następnego morderstwa, niby zleconego, ale wykonanego już z pełną swiadomością celu, dokona na Europejczyku. Początek i koniec jego więziennej drogi. I inne sceny, te na spacerniaku. Luciani otoczony liczną świtą swoich (wśród nich Malik, niby swój, a jednak obcy), a gdzieś po drugiej stronie nieliczni muzułmanie. Nikt nie przekracza granicy, gardzą sobą. Z czasem muzułmanów jest coraz więcej, nawet Luciani zauważa to z sarkazmem. Potężny boss mafii nie może już ich ignorować, musi coś zrobić. I robi, ale karty powoli w tej rozgrywce zaczyna rozdawać Malik. Aż wreszcie to muzułmanie są górą, to ich jest więcej, a przy Lucianim zostało tylko dwóch europejskich popleczników. Sytuacja się odwróciła: to dumny, wszechpotężny Luciani podchodzi do Malika i jego grupy, musi się ukorzyć, ale zostanie brutalnie odepchnięty. Początek i koniec. Te sceny niczym rama spinają film. Minęło dziewięć lat i wszystko się zmieniło. Można zapytać, czy mogło być inaczej? Czy ktoś spróbował podjąć walkę o duszę Malika? Nie, pogardzany, odpychany, wykorzystywany, obdarzany nieufnością skierował się wreszczie do swoich, którzy przecież początkowo byli mu obcy. Co ciekawe, to nie wiara jest tu najważniejsza, raczej pieniądze i władza (dotyczy to obu stron). Wybór Malika to albo dalsze chodzenie na pasku Lucianiego i samotność, albo wybicie się na samodzielność wśród swoich i ciepło tej wspólnoty (o scenach "rodzinnych" wspominałam wyżej).

Równie interesująca jest historia Lucianiego (świetny Niels Arestup), można powiedzieć rewers losów Malika. To opowieść o upadku i upokorzeniu. Od więziennego bossa, na którego pasku chodzą nie tylko inni więźniowie, ale też klawisze i adwokaci po drugiej stronie muru, do człowieka pokonanego, upokorzonego i samotnego. Ciekawy jest psychologiczny portret bohatera naszkicowany cienkimi kreskami: spojrzeniem, mimiką, gestem. Luciani od pewnego momentu wydaje się być znudzony, zrezygnowany i zmęczony. Wprawdzie cały czas z sukcesem dyryguje zza krat swoim imperium, ale jakby w pewnym momencie zabraklo mu pary, a może wiary w sens tego, co robi. Być może dlatego, że jego wyrok jest długi, był tu już przed Malikiem i zostaje, kiedy on opuszcza więziennne mury.

I na koniec jeszcze parę słów o Rahidzie, przyjacielu Malika. To też postać niejednoznaczna, niepapierowa. Spotykają się w więziennej szkole. Początkowo to Rahid pomaga Malikowi, jest jego oparciem i mentorem. Wkrótce okaże się, że dotknęła go śmiertelna choroba: rak jąder. Kiedy zwierza się przyjacielowi, ten początkowo grubiańsko sobie z tego żartuje, ale Rahid szybko swoim spokojem i powagą przenosi rozmowę na inne piętro. Mówi o walce, leczeniu i nadziei, o dziecku, które może mieć. Na wolności chce ułożyć sobie normalne życie, czeka na niego dziewczyna, Dżamila. Jest ciężko, ale początkowo wszystko idzie zgodnie z planem. Widać w tym człowieku jakiś tragiczny rys pokazany niezwykle subtelnie. Podnoszenie się z upadku i uleganie pokusie, miłość do kobiety i dziecka, przyjaźń i udział w morderstwie, którego nie chce. Jest przestępcą, ale nie mordercą. I jednocześnie wiadomość o nawrocie choroby. Może gdyby nie to, nie uległby przyjacielowi? Tego nie wiemy. Kiedy Malik, świadomy zwycięstwa i własnej mocy, biega w kółko, Rahid pada w kuchni swojego mieszkania pokonany chorobą. Naprzemienny, szybki montaż tych scen podkreśla tragedię. To dla mnie najsympatyczniejsza postać filmu.

Kto obejrzy, zobaczy więcej. Jak zwykle trudno pisać o wszystkim. Świetny film. Ogląda się znakomicie i znakomicie po seansie myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty