Sylwia Zientek "Blask Montparnasse'u. Artystki i artyści Szkoły Paryskiej"

Wszystkim amatorsko interesującym się malarstwem, wszystkim,

którym wyraz galeria kojarzy się w pierwszym rzędzie z malarstwem albo rzeźbą, a nie z przymiotnikiem handlowa, polecam książkę Sylwii Zientek "Blask Montparnasse'u. Artystki i artyści Szkoły Paryskiej" (Agora 2025). Już wcześniej słyszałam o jej dwóch poprzednich książkach poświęconych malującym albo pozującym kobietom, ale wtedy jakoś się nie skusiłam. Teraz mam już je w swoim czytniku!

Najpierw jednak kilka słów o samej autorce, bo to osoba ciekawa. Niedawno wysłuchałam długiej rozmowy z nią w jednym z podcastów. Z wykształcenia wcale nie jest historyczką sztuki, ale prawniczką. Przez lata pracowała w korporacji, jednak od zawsze chciała pisać. Zaczęła od powieści, których dziś raczej nie ceni. Teraz jej pasją jest malarstwo - w swoich dwóch pierwszych książkach oddaje należne miejsce malarkom, tym znanym i tym, o których zapomniano.  Razem z mężem zaczęła  kolekcjonować sztukę. "Blask Montparnasse'u" to kontynuacja i rozszerzenie tematów podejmowanych w "Polkach na Montparnassie". 

Bo Sylwia Zientek w swojej najnowszej książce zajmuje się zagadnieniem słabo obecnym w powszechnej świadomości, czyli Szkołą Paryską.

Szkoła Paryska była fenomenem na skalę światową. Do tej pory nigdzie, nawet w kosmopolitycznym i wielokulturowym Nowym Jorku, nie uformowała się na taką skalę wspólnota artystyczna skupiająca osoby z różnych krajów, rozmaitego pochodzenia, o zróżnicowanym statusie majątkowym i społecznym, której twórczość zyskałaby rozpoznawalność i uznanie w oczach krytyki oraz szerokiej publiczności.

To jeden z ostatnich akapitów książki. Przyznam, że samo pojęcie gdzieś kiedyś obiło mi się o uszy, ale nigdy nie zgłębiałam tematu. Nie miałam też pojęcia, że wśród przedstawicieli Szkoły Paryskiej są Chagall, Modigliani, Picasso. To najbardziej rozpoznawalne nazwiska. Ale malarzy i malarek tworzących w Paryżu, głównie na Montparnassie, od początku dwudziestego wieku do czasów drugiej wojny światowej, bo to ich określa się tym mianem, były tysiące. O wielu zapomniano, inni nigdy nie odnieśli sukcesu, niektórzy, niegdyś popularni, dziś znów są przypominani.  Są wśród nich takie nazwiska jak Mojżesz Kisling, Mela Muter, Tadeusz Makowski, Chaim Soutine, Eugeniusz Eibisch, Eugeniusz Zak, a to tylko kilka z przewijających się na kartach książki. Przyznam, że wcześniej słyszałam chyba tylko o Kislingu, Muter, a najwięcej o Makowskim i właściwie tylko malarstwo tego ostatniego kojarzyłam. 

Nieprzypadkowo jest tu tyle nazwisk lub imion polskich i żydowskich. Bo to właśnie młodzi ludzie głównie z Europy Wschodniej i Środkowej przybywali tłumnie do Paryża, osiedlali się na Montparnassie, który do czasów pierwszej wojny światowej był dzielnicą podmiejską, gdzie tanio można było wynająć pracownię, i marzyli, aby malować, malować, malować i może osiągnąć sukces. Co ich przyciągało do francuskiej stolicy? Wolność artystyczna i obyczajowa, ale także intensywność życia, rozmach miasta.

W relacjach pierwszego zetknięcia się z paryską metropolią większość artystów Szkoły Paryskiej wymienia słowa "oddech" i "wolność". "W Paryżu poczułem się niczym pies zerwany z uwięzi" - pisał w "Moim życiu" Chagall.

Większość z nich, zanim się przebiła, klepała biedę. Naprawdę trzeba było mieć bardzo dużo samozaparcia, aby żyć w nieopalanych nędznych pracowniach, nie dojadać, a nawet głodować. Artystkom i artystom ze Wschodu nie zawsze było łatwo wtopić się w kulturę francuską, zrozumieć społeczne normy, obyczaje, trudnością była słaba albo żadna znajomość języka, dlatego trzymali się razem. Tak powstała między innymi polska kolonia. 

 Zdecydowanie łatwiej było się asymilować osobom wywodzącym się z rodzin ziemiańskich czy szlacheckich. Znajomość francuskiego zdobywali niejako naturalnie już od dziecka. Francuska kultura była stale obecna w ich rodzinnych domach. Jednak w Paryżu nawet artyści wychowani w takich warunkach odczuwali kompleksy z powodu pochodzenia.

Niektórym nigdy nie udało się zdobyć uznania krytyki i publiczności. Kilku zostało docenionych po śmierci. Malarki i malarze Szkoły Paryskiej nie tworzą jednego kierunku. Jedni fascynowali się kubizmem, inni ekspresjonizmem, fowizmem, jeszcze inni stworzyli własny niepodrabialny styl jak Chagall czy Makowski. W ciągu tych czterdziestu lat zmieniały się przecież mody i nurty. Zmieniał się też sam Montparnasse, który w latach dwudziestych zeszłego wieku stracił swój podmiejski charakter i stał się turystycznym i celebryckim disneylandem. Zmieniało się też nastawienie do artystów. Z jednej strony niektórzy z nich, nieliczni, zyskali status gwiazd, z drugiej im bardziej podnosił głowę nacjonalizm, tym więcej było niezadowolonych, że nie docenia się sztuki francuskiej, tylko jakieś międzynarodowe, często żydowskie, towarzystwo. A i Polacy tworzący w Paryżu polską kolonię nie mieli w swojej ojczyźnie łatwo, bo zarzucano im, że ich sztuka nie jest narodowa, tylko kosmopolityczna.

Książkę Sylwii Zientek czyta się znakomicie. Rozdziały opowiadające o codziennym życiu artystek i artystów, o dzielnicy, o tym, jak mieszkali, jak żyli, o knajpach, w których się spotykali, przeplatają się z rozdziałami poświęconymi konkretnym malarkom lub malarzom, ale także modelkom czy najbardziej zasłużonym marchandom, w tym Leopoldowi Zborowskiemu. Autorka opuszcza ich, aby w kolejnych częściach książki do nich wrócić i dopowiedzieć ich losy. Dużo miejsca poświęca kobietom, których do Paryża przybywało bardzo dużo.  

Tu (...) [mogły] swobodnie przemieszczać się po wielkim mieście, przysiąść w kawiarni, pójść do teatru, na koncert czy na jeden z wielu darmowych wykładów. (...) Dla kobiet Paryż był przede wszystkim oazą wolności.  

I to niezależnie od stanu cywilnego! 

Wielką zaletą "Blasku Montparnasse'u" jest właśnie to połączenie historii  konkretnych postaci z tego artystycznego świata, możliwość odkrycia wielu nowych nazwisk z opowieścią o dzielnicy, o przemianach, jakim podlegała jej tkanka i ten artystyczny tygiel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty