Anna Burns "Mleczarz"

Kolejna powieść irlandzka i wcale nie ostatnia, bo w moim czytniku

czeka kilka innych. To głośny "Mleczarz" Anny Burns (ArtRage 2024; przełożyła Aga Zano), książka nagrodzona Bookerem w roku 2018 dociera do nas z opóźnieniem. Przyznam, że chociaż wysłuchałam kilku wywiadów z autorką, które przeprowadzono z okazji polskiej premiery, to lektura okazała się dla mnie wielkim zaskoczeniem. Spodziewałam się kolejnej powieści o irlandzkich Kłopotach, no i oczywiście to wszystko w "Mleczarzu" jest, ale nie spodziewałam się sposobu, w jaki została napisana. Raczej myślałam, że będzie to coś w stylu "Naszych win" Louise Kennedy. Tymczasem wielka niespodzianka, o czym za chwilę.

Akcja powieści rozgrywa się w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku, raczej u ich schyłku,  w mieście, które nie zostało nazwane, domyślamy się, że to Irlandia Północna, może Belfast. Główną bohaterką, zarazem narratorką, jest osiemnastoletnia dziewczyna, też bezimienna, którą wyróżnia fakt, że chodząc ulicami miasta, czyta książki. Okazuje się, czego nie jest długo świadoma, że takim swoim zachowaniem wszystkich drażni i wpisuje się w krąg kilku miejscowych dziwaczek i dziwaków. Wśród nich był na przykład mężczyzna, który nikogo nie kochał, kobieta, która truła ludzi czy chłopak, który bał się bomby atomowej. Jeśli w tym miejscu komuś coś już świta a propos sposobu pisania, to być może ma rację, ale o tym za chwilę. W pewnym momencie bohaterkę zaczyna osaczać starszy od niej o wiele lat mężczyzna, tytułowy Mleczarz. Zjawia się obok niej niespodziewanie, zagaduje, ale nie dotyka. Ona zaczyna się go bać. Staje się to przyczyną licznych plotek. Wszyscy są przekonani, że dziewczyna jest kochanką Mleczarza. Sytuację komplikuje fakt, że mężczyzna podobno jest członkiem paramilitarnych, czyli nienazwanej tu wprost IRA.

Powieść Anny Burns znakomicie oddaje gęstą atmosferę Irlandii Północnej czasu Kłopotów. To swoista matnia i pole minowe dla zwykłych mieszkańców, którzy chcieliby mieć jak najmniej wspólnego z polityką i żyć normalnym życiem. Zewsząd czyha niebezpieczeństwo, narazić się można każdemu i wszystkim. Łatwo rzucić oskarżenie o współpracę z opozycją albo, jeszcze gorzej, o brak współpracy, albo o bycie donosicielem. 

Były pobicia, piętnowanie, obtaczanie w smole i pierzu, zniknięcia, śliwy pod oczami, potłuczeni ludzie chodzący po ulicy bez palców, które to palce z całą pewnością jeszcze dzień wcześniej mieli przytwierdzone do ciała.

Nie ma rodziny, która nie straciłaby kogoś z powodu konfliktu - a to ktoś był przypadkową ofiarą zamachu, a to zginął z rąk opozycjonistów, a to z rąk policji czy wojska, a w najlepszym razie musiał uciekać za granicę. To wszystko rodzi zobojętnienie na przemoc.

Co do zabójstw - były codziennością, czyli nie należało się nad nimi rozwodzić.

W takim świecie, nawet jakby się bardzo chciało, nie można nie mieć poglądów politycznych. Trzeba umieć się poruszać w tych skomplikowanych układach - ta strona ulicy, tamta strona ulicy, ci zza wody, tamten kraj. To świat zamknięty dosłownie i w przenośni - zamkniętość była wszędzie. Jedyny sposób, żeby nie zwariować, to być głuchym na rzeczywistość w takim stopniu, jak to tylko możliwe, udawać, że jej nie ma. Chronić się pod maską uprzejmości, nie poruszać tematów politycznych, jak najmniej pytać, jak najmniej wiedzieć.

... siedź cicho, kupuj stare książki, czytaj stare książki, rozważaj całkiem serio ideę zwojów i glinianych tabliczek. Taka byłam w wieku osiemnastu lat.

... jakoś trwać pod zwałami traumy i mroku.

To dlatego bohaterka chodząc ulicami, czyta. To jej ucieczka, azyl, ochrona przed rzeczywistością nie do wytrzymania. 

Wydaje mi się, iż zabieg polegający na tym, że żadne miejsce, żaden człowiek nie zostaje tu nazwany - nie ma nazw miejscowości, krajów, ulic, nie ma imion i nazwisk, nawet w rodzinie i wśród bliskich używa się określeń typu pierwsza siostra, drugi brat, trzeci szwagier, najstarsza najmłodsza siostrzyczka, nie-do-końca-chłopak - to metafora tego, aby jak najmniej wiedzieć. Nieufność ze sfery politycznej przenika życie prywatne.  

Takim ludziom jak bohaterka i krąg znajomych, w którym się obraca, a więc tym, którzy popierają opozycję, coraz trudniej patrzeć na to, co się dzieje, bo powoli tracą zaufanie do tych, którzy walczą w ich imieniu. Szlachetne idee z czasem się wyradzają. Nie chodzi już tylko o wolność, niepodległość, ale o zwykłe interesy.

... typ idealisty wyzionął ducha, a do typu, który nadszedł po nim, bardziej skłaniającego się ku gangsterce niż partyzantce, ludzie mieli już coraz większe zastrzeżenia.

Oto prosty człowiek, próbujący żyć jakoś życiem cywila tak przeciętnie, jak tylko pozwalały na to problemy polityczne, został nagle wpędzony w stan dyskomfortu: stracił przeświadczenie o moralnej stosowności środków, którymi nasi strażnicy honoru posługiwali się w walce za sprawę.

Mam wrażenie, że Anna Burns w "Mleczarzu" pokazuje świat, który powoli zaczyna się zmieniać, a zmiana nie dotyczy tylko spojrzenia na opozycję i tego, co się z nią dzieje, ale także dochodzenia do głosu kobiet, powolnego wyzwalania się z opresji patriarchatu, a w sferze osobistej przyznawania się do prawdziwych uczuć, które dotąd były tłumione i zastępowane rozsądkiem. 

Ta książka jest bardzo gęsta, wiele w niej wątków i poruszanych problemów, jest to też przecież opowieść o miłości zakończonej rozczarowaniem i fiaskiem. Nie sposób napisać o wszystkim.

No i wreszcie na koniec wracam do tego, co sygnalizowałam we wstępie, a co dotyczy sposobu, w jaki Anna Burns opowiada to wszystko. Otóż autorka bardzo często posługuje się groteską, przerysowaniem, doprowadza jakąś sytuację do absurdu. I w tym mroku są to momenty po prostu śmieszne. Czy takim sposobem opowiadania o tych mrocznych czasach rozbraja grozę czy może używając groteski, pokazuje absurdalność tamtej sytuacji? Na takie spojrzenie można sobie pozwolić oczywiście z perspektywy czasu. 

Kiedy wreszcie wyszłam, na dworze aż się roiło od dziewczynek: owstążkowanych, zajedwabionych, naatłasowanych, uobcasowionych, drapiąco podhalkowanych i podobieranych w pary lub tylko udających, że mają parę. Wszystkie tańcowały zapamiętale i od czasu do czasu przewracały się na asfalt.

Kłopot w tym, że mamie deptały już po piętach trzy inne domniemane dziewczyny rannego opozycjonisty, wszystkie z tej samej okolicy i wszystkie w średnim wieku. A za nimi sunęły jeszcze cztery. Policjantom skończyły się kanciapy, dokąd mogliby wciągnąć potencjalne agentki i donosicielki, co sprawiało, że kobiety należało przewozić do policyjnych baraków, które - wskutek ciągłego pęcznienia oddziałów pań w średnim wieku - nie pozwalały przeprowadzić całej operacji tak sprytnie i dyskretnie, jak życzyliby sobie funkcjonariusze. (...) Wreszcie mundurowi zaczęli bezradnie drapać się po głowach. "Ile on ich ma? Co to za lowelas bez precedensu? Kiedy ten nasz Valentino miałby czas na jakieś akty terroryzmu, jak miałby jeszcze między te romanse wcisnąć jakąś działalność opozycyjną?" 

Chociaż za groteską nie przepadam, tu mi zupełnie nie przeszkadzała. Przeciwnie, przyjemnie zaskoczyła i sprawiła, że "Mleczarz" nie był kolejną opowieścią o Kłopotach. No i jak zawsze muszę podkreślić znakomity przekład Agi Zano, co świetnie widać w powyższych cytatach.

Bardzo dobra powieść o tamtych tragicznych czasach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty