Nie od razu zdecydowałam się na lekturę książki Katarzyny Wężyk
"Aborcja jest" (Agora 2021). Poglądy w tej sprawie mam sprecyzowane, uważam, że to decyzja kobiety, prawo powinno zostać zliberalizowane, powtarzam zliberalizowane, nie mam więc na myśli powrotu do zgniłego kompromisu, który obowiązywał do jesieni 2021, podpisałam się pod społecznym projektem ustawy o legalnej aborcji. Dlatego wydawało mi się, że nie mam powodu, aby sięgać po reportaż Katarzyny Wężyk, no bo po co przekonywać przekonanego, kiedy tyle innych książek czeka w długiej kolejce, wciąż i wciąż przybywają nowe, więc z czegoś trzeba zrezygnować. Chociaż przyznać muszę, że od początku kusiła mnie warstwa historyczna. Jaki był stosunek do aborcji kiedyś? Jak kobiety zapobiegały ciąży? Dlatego w końcu uległam. Kiedy książka dostała nagrodę Grand Press w kategorii Reporterska Książka Roku, postanowiłam przeczytać. I nie żałuję. Powodów jest kilka.Po pierwsze zaspokoiłam swoją historyczną ciekawość. Autorka, zaczynając od starożytności, opowiada o tym, jak zmieniał się stosunek do aborcji i jakimi metodami dysponowały kobiety, aby nie zajść w niechcianą ciążę. Relacjonuje dyskusje toczone nie tylko wśród teologów na temat tego, od kiedy płód staje się dzieckiem. Ten historyczny rys pokazuje, jak seksualność kobiet od zawsze była narzędziem sprawowania nad nimi władzy, a stosunek do ich praw reprodukcyjnych, a więc i do aborcji, podporządkowywano rozmaitym celom, ale nigdy nie chodziło o dobro kobiet. Bo nawet w starożytności, kiedy dzieciobójstwo, porzucanie noworodków i aborcja były czymś powszechnym, a tę ostatnią traktowano jak jeden ze środków zapobiegania ciąży, decyzja o usunięciu płodu nie należała do kobiety, tylko do jej męża. Jeśli miał już męskiego potomka, najczęściej nie widział problemu. Od czasów średniowiecza za sprawą Kościoła seks uznany został za coś grzesznego. Miał służyć tylko prokreacji, nie przyjemności, a ideałem stała się wstrzemięźliwość. Ale dopiero w 1917 Kościół uznał aborcję za zabójstwo, wcześniej był to po prostu grzech. I nie tylko Kościół mieszał w tym kotle. Wraz z rodzącym się kapitalizmem kobiety miały stać się inkubatorami dostarczającymi siły roboczej, a kiedy w XIX wieku zaczęła rodzić się idea państw narodowych, ich zadaniem było rodzenie nowych obywateli - najlepiej chłopców, żołnierzy. No a w krajach takich jak Stany Zjednoczone koniecznie białych. Swoje dołożyli lekarze - ciąża i poród stały się sprawą mężczyzn, bo wraz z rozwojem medycyny odebrano tę sferę kobietom, akuszerkom i położnym. Długo jednak kwestii przerywania ciąży nie regulowało prawo, dopiero w XIX wieku państwa stopniowo wprowadzały jej zakaz i kryminalizację. Mimo władzy Kościoła, a potem państwa, aborcja zawsze była, a dzietność systematycznie spadała. I zawsze najlepiej radziły sobie z problemem kobiety zamożne, a najgorzej ubogie, a szczególnie piętnowano samotne. Bo jak to tak - była grzeszna przyjemność, której skutkiem jest ciąża, a nie ma kary? Co ciekawe w powszechnej świadomości długo termin aborcja stosowano do usuwania płodu nazywanego ożywionym, czyli takiego, który już się rusza. Przerywanie ciąży we wcześniejszych tygodniach określano doskonale nam znanym terminem - przywracanie menstruacji.
Po drugie Katarzyna Wężyk bardzo dokładnie, krok po kroku, pokazała, jak to się stało, że po roku 1989 w czasie transformacji peerelowską liberalną ustawę dotyczącą przerywania ciąży zastąpiono nową nazywaną jeszcze do niedawna dość powszechnie kompromisem aborcyjnym. I znowu prawa kobiet, jak zawsze w historii i nie tylko w Polsce, stały się elementem jakiejś gry i z naszym zdaniem nikt się nie liczył. Po prostu przehandlowano je, nie tylko te reprodukcyjne, za poparcie Kościoła dla transformacji, a potem wejścia do Unii. Ale może najbardziej istotne jest uświadomienie sobie, jak ważny był język. Bo to język sprawił, że, poza najbardziej świadomymi spośród nas, dałyśmy sobie zrobić wodę z mózgu, wtłoczyć w poczucie winy i pogodzić się z tym zgniłym kompromisem. Zamiast płodu, pojawiło się dziecko, które matka nosi pod sercem (brr, takiej dawki egzaltacji nie jestem w stanie znieść), zamiast przerwania ciąży czy aborcji morderstwo i cały ten dyskurs o cywilizacji śmierci. Muszę przyznać, że bardzo mało pamiętam z tamtych wydarzeń. Jakby lata dziewięćdziesiąte w mojej pamięci zasnuła jakaś mgła. Jakbym je wyparła, zapomniała. Dlatego rozdziały, w których autorka opowiada o polskiej potransformacyjnej bitwie o aborcję, były dla mnie bardzo ciekawe, chociaż wcześniej wydawało mi się, że nie będą już tak interesujące, bo wszystko przecież wiem. Myliłam się.
Po trzecie Katarzyna Wężyk oddaje głos kobietom, które miały aborcję. Rozdziały historyczne przeplecione są ich zwierzeniami. To bardzo różne historie. Mamy tu pełne spektrum losów i powodów, dla których kobiety zdecydowały się ciążę usunąć. Jedne były w takim momencie życiowym, że nie chciały albo wręcz nie mogły sobie pozwolić na dziecko, inne dzieci w ogóle nie planowały, a antykoncepcja zawiodła. O aborcji mówią też kobiety, które na dziecko czekały, ale płód miał wady letalne. Te przeżywały największe dylematy i tragedie. Najbardziej jednak wstrząsające w tych opowieściach jest zmaganie kobiet o wyegzekwowanie przysługującego im prawa. Bo w tej ostatniej grupie wszystkie miały do tego prawo, a jednak lekarze robili wiele, aby ciąży nie usunąć. Jedne znalazły w sobie tyle siły, aby walczyć, nawet w sądzie, inne, obawiając się mitręgi, wolały wziąć sprawę w swoje ręce mimo przysługującego im prawa do aborcji. Katarzyna Wężyk bardzo mocno pisze o lekarzach, którzy obok Kościoła i polityków zgotowali kobietom w Polsce taki los. Ich udział w zaostrzeniu prawa jest ogromny. Najbardziej wstrząsnęła mną historia, szeroko kilka lat temu opisywana, zgwałconej nastolatki, której obrońcy życia urządzili piekło, zanim w końcu znalazł się szpital, który zrobił zabieg. O swojej aborcji opowiadały też kobiety, które miały ją jeszcze w czasach PRL-u, kiedy obowiązywało liberalne prawo.
Uważam, że "Aborcja jest" to lektura obowiązkowa, bo jak powiedziała Beata Stasińska: Materiał dowodowy jest w tej książce wstrząsający. Mamy wreszcie książkę, która odczarowuje temat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz