Filmowe remanenty - "Matki równoległe", "Wszystko poszlo dobrze"

Dawno, a nawet bardzo dawno, nie pisałam o kinie. Nie pamiętam, czy oprócz filmów, o których dzisiaj, coś w tym czasie widziałam. Jeśli tak było, to najwyraźniej nie zrobiło na mnie wrażenia, skoro nie zapamiętałam tytułu. Teraz jednak zmobilizowałam się, aby podzielić się refleksjami o jednym gorącym tytule, który premierę miał w ten weekend, i drugim, który jeszcze wciąż na ekranach kin można obejrzeć.

Ta świeżynka to "Matki równoległe" Pedro Almodovara, jednego z moich ulubionych reżyserów. Premierę ze względu na pandemię odkładano, ale film można było obejrzeć na pokazach przedpremierowych, przynajmniej w moim ulubionym kinie. Nie mogąc się doczekać, wybrałam się na taki seans. Czas był świąteczny i pewnie dlatego wtedy na gorąco nie podzieliłam się swoimi refleksjami. Ale chyba nie tylko taki był powód. Cóż, film, który zbiera skrajne głosy - od zachwytów do batów - nie powalił mnie na kolana, pozostawił dość obojętną i nie bardzo wiedziałam, jak go ugryźć. Przyznam, że po znakomitym "Bólu i blasku" spodziewałam się czegoś równie dobrego. Wprawdzie mój ulubiony reżyser bywał już w znacznie gorszej formie, czasem nawet żenująco złej, ale "Matkom równoległym" daleko do jego największych osiągnięć. Mimo że znaleźć tu można to, za co go tak uwielbiam - pokręconą historię, nieoczywistość losów bohaterek, kiczowaty sentymentaliz i kolory, kolory, których we wszechobecnej szarzyźnie potrzebuję jak kania dżdżu - jakoś to wszystko nie działa. Ogląda się z przyjemnością, potem jednak zapomina. Z przykrością to piszę. Może Almodovar chciał za dużo? Może połączenie w jednym filmie problematyki historyczno-politycznej - poszukiwanie grobów zaginionych w czasie hiszpańskiej wojny domowej - z opowieścią o różnym podejściu do macierzyństwa po prostu się nie klei? Niby w scenariuszu wszystko się zgadza, a jednak znać szwy. Oczywiście miłośnicy Almodovara, a właściwie nie tylko oni, powinni "Matki równoległe" zobaczyć, bo, jak wspominałam, bardzo dobrze się je ogląda, poza tym jest o czym pomyśleć, no i warto wyrobić sobie swoje zdanie. Przecież niektórzy się zachwycają.

Za to najnowszy film Francoisa Ozona "Wszystko poszło dobrze" polecam gorąco. Chociaż dotyczy eutanazji, tematu ciężkiego, a w Polsce tabu, to wbrew pozorom ma w sobie wdzięk francuskiego kina. Jednym słowem ładny film o ważnej sprawie. Jest to historia sióstr, których ułożone życie rodzinne i zawodowe przerywa nagła wiadomość o chorobie ojca. Bogaty przemysłowiec i kolekcjoner dzieł sztuki w wyniku udaru został częściowo sparaliżowany. I wprawdzie stopniowo jego stan się poprawia, ale nigdy już najprawdopodobniej nie odzyska dawnej sprawności. Zawsze będzie zdany na pomoc innych i nie będzie mógł żyć jak dotąd. Zrezygnowany prosi jedną z córek o eutanazję, która we Francji jest nielegalna. Film pokazuje całą komplikację związaną z jego życzeniem, a właściwie żądaniem. Bo, jak mówią córki, ojcu nie da się odmówić. Od spraw organizacyjnych, przez pytania, czy powinien, a właściwie, czy ma prawo, po uczucia obu córek. Bo przecież jego sytuacja wcale nie jest taka zła. Po pierwsze ma pieniądze i może sobie pozwolić na doskonałą opiekę. Po drugie odzyskał częściową sprawność - może poruszać się na wózku. Czy wobec tego ma prawo do takiej decyzji tylko dlatego, że nie będzie się już cieszył pełnią życia? Być może najważniejsze pytanie brzmi - czy w takiej sytuacji ma prawo narażać swoje córki i stawiać je w niezwykle trudnej dla nich, także emocjonalnie, sytuacji? A z wielu powodów jest ona nie do pozazdroszczenia. Naprawdę niełatwo odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Wiem, jak czuje się człowiek, który nagle musi przestać prowadzić życie, jakie uwielbiał. I wiem, że jedni potrafią się z tym pogodzić i powiedzieć sobie - trudno, przecież mogło być gorzej - a inni nie są w stanie tego zaakceptować. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak czują się córki postawione wobec takiego żądania. Mądry, wyważony, niebanalny film. A kto lubi Sophie Marceau, ma dodatkowy powód, aby go obejrzeć. 

PS. "Wszystko poszło dobrze" znakomicie współgra z szeroko komentowaną książką Mateusza Pakuły "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję". Nie czytałam, ale wiele słyszałam, także bardzo ciekawą rozmowę z autorem. Pewnie powinnam sięgnąć. Może to zrobię.

1 komentarz:

Popularne posty