Ali Smith "Jesień"

Dziś będzie o wielkim rozczarowaniu. To powieść "Jesień" (W.A.B.;

przełożył Jerzy Kozłowski) Ali Smith, która według słów wydawcy jest uznawana za najwybitniejszą współczesną szkocka współczesną pisarkę. Już wielokrotnie wspominałam w tym miejscu, jak ostrożnie podchodzę do wyboru świeżych powieści czy opowiadań. Nie lubię poczucia zmarnowanego czasu, nie lubię książek letnich, które mnie nijak nie obchodzą. Dlatego poruszanie się pośród nieprzeliczonych nowości przypomina stąpanie po polu minowym. Jeden nieostrożny wybór i zawód gwarantowany. Oczywiście jako świadoma czytelniczka nie daję się nabrać reklamom wydawców, którzy zawsze, zawsze polecają rzecz wspaniałą, znakomitą, bla, bla, bla. Ostrożnie podchodzę do rekomendacji literackich autorytetów umieszczanych na okładkach książek. Niby nie powinni zachwycać się wbrew swoim przekonaniom, ale czy ja wiem, jak jest naprawdę? Czy zawsze potrafią się oprzeć prośbom znajomego wydawcy? Nie muszę też podzielać ich gustów literackich. Staram się starannie cedzić szum medialny. Kiedy pisarz przez tydzień wyskakuje z każdego miejsca,  nawet z lodówki, to przecież efekt promocji, powtarzam sobie. Ostatecznie kieruję się przede wszystkim własnymi upodobaniami - są książki, po które prawie na pewno nie sięgnę, bo nie lubię na przykład realizmu magicznego, groteski, fantasy, fantastyki naukowej. Oczywiście zdarzają się wyjątki. Kiedy już po tej ostrej selekcji zastanawiam się nad lekturą, szukam opinii kilku recenzenckich autorytetów. No ale zdarza się, że nawet suma tych działań nie chroni przed rozczarowaniem. Tak było i tym razem.

"Jesień" to pierwsza część eksperymentalnego cyklu. Trzy następne mają tytuły kolejnych pór roku. "Zima" w Polsce oficjalnie ma ukazać się na dniach, ale chyba już można ją kupić. Na czym polegał eksperyment? Każdy tom związany jest z inną porą roku, ma uchwycić czas, w którym powstaje, i aby ten walor świeżości zachować, musi zostać wydany jak najszybciej. 

"Jesień" ma dwoje głównych bohaterów. Jednym z nich jest ponad stuletni Daniel Gluck. Pogrążony w śpiączce, dożywa swoich dni w domu spokojnej starości. Druga bohaterka to znacznie młodsza, trzydziestoletnia, Elisabeth Demand, która regularnie go odwiedza. Co ich łączy? Kiedy przed laty razem z matką przeprowadziły się do nowego domu, był ich sąsiadem. Bardzo ekscentrycznym sąsiadem, dodajmy. I tajemniczym. Tak naprawdę niewiele o nim wiadomo. Jego dom wypełniony był dziwnymi, czytaj współczesnymi (w znaczeniu modern), obrazami i rzeźbami. Tak odbierała je matka Elisabeth. Mieszkał sam, niegdyś prawdopodobnie obracał się wśród artystów, niewiele o sobie mówił. Kim był? Tancerzem? Kompozytorem? Piosenkarzem? Trochę dowiadujemy się ze strzępów snów i wspomnień pogrążonego w śpiączce Daniela. Prawdopodobnie pojawiają się jakieś echa Holokaustu. Piszę prawdopodobnie, bo pewności mieć nie możemy. Jakaś rodzinna tragedia związana z jego  pochodzeniem, która wydarzyła się w dzieciństwie. 

Co łączy tych dwoje? Przed laty Elisabeth spędzała z nim wiele czasu. Daniel miał na nią ogromny wpływ, sprawił, że stała się niezależna, wyzwolił wyobraźnię, nauczył samodzielnego myślenia, pokazał, że można iść pod prąd. Ich ulubioną formą spędzania czasu było snucie opowieści. Swój początek miały w dziwnych obrazach tajemniczej malarki, które Daniel przywoływał z pamięci. Po latach, już jako studentka historii sztuki, Elisabeth odkryje, że obrazy istniały naprawdę. Malarka to Pauline Boty, postać autentyczna. Przedstawicielka brytyjskiego pop artu, która zmarła młodo, a jej twórczość została na lata zapomniana. W podtekście domyślamy się, że to jej płeć sprawiła, iż nie traktowano jej poważnie.

I tak to się wszystko plecie. Czyta się szybko i gładko. Niestety nie potrafiłam zżyć się z bohaterami, nie obeszły mnie ich problemy. Układ między Danielem i Elisabeth, jego tak wielki wpływ na nią wydaje mi się wydumany. W tle współczesna Wielka Brytania z jej problemami. Całość robi na mnie wrażenie rzeczy wykoncypowanej, uszytej według jakiegoś przepisu. Za dużo tropów, zbyt szkicowe to wszystko, aby pozwoliło czytelnikowi znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Przynajmniej takiemu czytelnikowi jak ja. Bo sądząc z kilku recenzji poważnych krytyków zamieszczonych na poważnych łamach, niektórych zachwyca. Co my tu mamy oprócz story? Niestabilność egzystencji - Elisabeth nie wie, czy nadal będzie miała pracę, na jakich zasadach zostanie zatrudniona, zarabia jakieś śmieciowe pieniądze. Brexit, społeczne pęknięcie, niechęć do imigrantów, a nawet aferę Profumo, która, jak rozumiem, ma się rymować z czasami współczesnymi - zakulisowe wpływy, polityczne machinacje i manipulacja opinią publiczną. Teraz myślę, że doświadczenia Daniela z czasów dzieciństwa też w zamyśle autorki stanowią paralelę do współczesności. Bo wszystko już było, wszystko może się powtórzyć. 

Jest jednak coś, co mi się w powieści Ali Smith podoba. To językowy słuch. Świetne są dialogi z urzędnikami na poczcie obnażające absurdy biurokracji, świetnie jest zapisana złość, jaką wylewa z siebie Elisabeth, obserwując skutki brexitu. Rozmowy z matką. I świetnie oddał to tłumacz. Ale to za mało. Mogę śmiało napisać - przeczytałam i już prawie zapomniałam. Na kolejne powieści cyklu raczej się nie skuszę. 

PS. Nie pomaga informacja od wydawcy o "Zimie".

Zima? Ponura. Mroźny wiatr, ziemia jak żelazo, woda jak kamień. Najkrótsze dni, najdłuższe noce. Drzewa gołe i drżące. Letnie liście? Martwa ściółka. Świat się kurczy; soki zanikają. Zima sprawia jednak, że pewne rzeczy stają się lepiej widoczne. I jeśli jest lód, będzie ogień.

I dalej w tym stylu. Zero konkretów. Zawsze irytują  mnie takie noty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty