Iwan Bunin "Późna godzina"

Zatęskniłam za literaturą rosyjską. Sama nie wiem, skąd mi się to wzięło. Wprawdzie od

dawna mam ochotę na powrót do "Anny Kareniny" i "Zbrodni i kary", ale nowości oraz inne lektury zwyciężają. Jakiś czas temu w księgarni zobaczyłam Babla, gruby tom wydany przez Muzę. Wstyd się przyznać, nigdy go nie czytałam, pewnie z powodu mojej awersji do opowiadań. Ale ostatnio przeprosiłam się z tą krótką formą literacką, już nie jestem taka ortodoksyjna, więc pewnie także dlatego chodzi za mną ten Babel. Babla na razie wprawdzie nie kupiłam (ale wkrótce to zrobię, już jest na mojej najkrótszej liście książek, które muszę mieć), za to idąc jego tropem, wpadłam na Iwana Bunina. Kierując się impulsem, kupiłam i bardzo szybko przeczytałam. Ładnie wydany tom nosi tytuł "Późna godzina" (Sic! 2012; przełożyła Renata Lis) i składa się z opowiadań emigracyjnych z tomu "Ciemne aleje", w tym kilku nigdy w Polsce niewydawanych, oraz z dziennika z lat 1918-1919 "Nieszczęsne dni", całość zamyka opowiadanie "Koniec", w którym Bunin wykorzystał swoje doświadczenia związane z ucieczką z Odessy. Ucieczką  bardzo dramatyczną, ostatnim statkiem zatłoczonym do granic możliwości, targanym sztormem. Wszystko niezwykle starannie wydane w serii Wielcy pisarze w nowych przekładach, ze wstępem tłumaczki, jej obszernymi przypisami i esejem o Buninie. Mam tylko jedno zastrzeżenie. Moja pretensja dotyczy przypisów. Nie w tym rzecz, że znajdują się na końcu, trudno, tak przecież często bywa, oczywiście wolę, kiedy są na tej samej stronie, ale żeby nie zostały w żaden sposób oznaczone? Z taką praktyką jeszcze się nie spotkałam! Zgaduj, czytelniku, co objaśnione zostało w przypisach! Doprawdy nowatorstwo! Ale dajmy już spokój przypisom, czas przejść do meritum.

Opowiadania Bunina są prawdziwymi perełkami, ich lektura sprawia wielką przyjemność. To najczęściej krótkie teksty oparte na dość podobnej kompozycji i osnute wokół jednego tematu, miłości. Przede wszystkim nieszczęśliwej, niespełnionej, młodzieńczej. Pełne melancholii, nostalgii, smutku. Mnie, miłośniczce dramatów Czechowa, kojarzą się z jego sceniczną twórczością. Są delikatne i zwiewne, o uczuciu najczęściej nie mówi się wprost, wszystko, co istotne, toczy się gdzieś między słowami (po raz kolejny pozwolę sobie użyć mojego ulubionego zwrotu zaczerpniętego z filmu Sofii Coppoli, który uwielbiam). Ale od czasu do czasu nagle i niespodziewanie czytelnik dostaje cios między oczy. Jedno krótkie zdanie powala na ziemię. Przypomina, że miłość, nawet młodzieńcza, może być przyczyną największej udręki. Od uczucia do tragedii droga niedaleka. Trudno pisać o takich tekstach zbudowanych z niezwykle ulotnej materii, trzeba je czytać. Żadne słowa nie oddadzą ich siły, urody i smutku. Zanurzając się w lekturze, ma się wrażenie, że autor w sposób niezwykły dotyka sedna ludzkiej egzystencji. Bunin pisał swoje opowiadania na emigracji, powstawały na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych, ale ich akcja toczy się w przedrewolucyjnej Rosji. Były powrotem do świata, który znał i kochał. Tęsknił za nim, a on bezpowrotnie przeminął. Odtworzył go pieczołowicie w swoich miniaturach. Bohaterami jego tekstów są mieszczanie i ziemianie, czasem tylko ktoś niższego stanu. Przenosimy się na ulice rosyjskich miast albo do ziemiańskich dworów. Punktem wyjścia jest najczęściej jakaś zwyczajna sytuacja, punktem dojścia wspomnienie. I to ono na ogół jest istotą.  Piękne opowiadania, na pewno będę do nich wracała, ot tak na wyrywki.

Drugą część tomu, dłuższą, stanowi dziennik Bunina z lat 1918-1919 pisany najpierw w Moskwie, potem w Odessie, dokąd pisarz uciekł wraz z żoną. Zapiski powstawały w konspiracji, starannie ukrywane, bo gdyby wpadły w niepowołane ręce, napytałyby Buninowi biedy. Pisarz ich część schował tak doskonale, że, kiedy w końcu zdecydował się na ucieczkę, jak się okazało, w ostatnim momencie, nie udało mu się ich odnaleźć. Dziennik jest świadectwem pierwszych lat rewolucji. Najbardziej uderza chaos i niepewność. Nikt nie wie dokładnie, co się dzieje. Bez przerwy pojawiają się pogłoski o udanej interwencji niemieckiej albo o sukcesach białych. Beznadzieja egzystencji miesza się z wiarą w rychły upadek znienawidzonych bolszewickich rządów. Bunin stara się nie przyjmować do wiadomości nowego, dlatego między innymi datuje swoje notatki według starego stylu. Kipi pogardą i nienawiścią do tych, którzy reprezentują nowe porządki i są ich beneficjentami. Na kartach dziennika utrwalił burzenie dawnego świata i chaos rewolucji. Biedę, głód, zimno nieopalanych mieszkań, rozruchy i potworne represje. Szczególnie okrutna jest część odeska dziennika. Tu bardzo często odnotowuje pisarz aresztowania i likwidację wrogów rewolucji, prawdziwych lub tylko wyimaginowanych. Pisze też o pogromach Żydów, do jakich dochodziło w okolicy. Bunin obsesyjnie chodzi do portu patrzeć na francuski okręt wojenny, który po wycofaniu się Francuzów zacumował na redzie. Póki tam stał, póty tliła się jeszcze jakaś nadzieja.

Dziennik jest interesującym świadectwem historii, ale muszę wyznać, że momentami mnie trochę nużył. Jak zwykle przy lekturze takich zapisków gubiłam się nieco wśród natłoku nazwisk w większej części niewiele mi mówiących. To nie oznacza oczywiście, że nie warto po "Nieszczęsne dni" sięgnąć. Przeciwnie. Jednak zdecydowanie na pierwszym miejscu stawiam pełne literackiej urody i siły opowiadania.          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty