Justyna Sobolewska "Miron, Ilia, Kornel. Opowieść biograficzna o Kornelu Filipowiczu"

Trwa festiwal Kornela Filipowicza. W powszechnej  świadomości
(współczesnych) czytelników długo nie istniał, kilka (?), kilkanaście (?) lat temu odpomniany przez wielkiego admiratora jego twórczości Jerzego Pilcha, potem dzięki listom wydanym w tomie "Najlepiej w życiu ma twój kot" funkcjonował jako ten od Szymborskiej, wreszcie przyszedł czas na wznowienie jego opowiadań - dotąd ukazały się trzy wybory. Książka Justyny Sobolewskiej, propagatorki jego twórczości, "Miron, Ilia, Kornel. Opowieść biograficzna o Kornelu Filipowiczu" (Iskry 2020) jest póki co zwieńczeniem starań o przywrócenie pamięci o pisarzu i jego twórczości. Od dawna przymierzam się do sięgnięcia po jego opowiadania, na półce książek oczekujących na swoją kolej czeka "Romans prowincjonalny i inne historie" i pewnie już dawno bym to zrobiła, gdyby to był ebook. Czytałam uroczą korespondencję Filipowicza i Szymborskiej (jakoś o niej nie napisałam, czasem z różnych powodów tak się przytrafia), którą polecam na pandemiczne czasy (nie tylko), bo naprawdę poprawia humor. A wreszcie Filipowicz objawił mi się w znakomitej biografii Marii Jaremianki, jego pierwszej żony, którą napisała Agnieszka Dauksza (liczne nominacje i dwie nagrody Gryfia i Juliusz - za biografię). Nic dziwnego, że po książkę Justyny Sobolewskiej sięgnąć po prostu musiałam. Przeczytałam bardzo szybko z dużym zainteresowaniem.
 
Autorka, podobnie jak Izolda Kiec w biografii Zuzanny Ginczanki, patrzy na swojego bohatera także poprzez jego twórczość, obficie analizując jego opowiadania, mikropowieści i poezję. Pokazuje, jak bardzo współczesna i profetyczna jest jego twórczość, jak znakomicie wpasowuje się w wyzwania naszego czasu. Choćby jego opowiadania o zwierzętach, w których przywraca im podmiotowość. Karierę zrobił wiersz "Niewola". Nic dziwnego. Jest jak komentarz do naszej rzeczywistości. Kto nie zna, niech sobie czym prędzej wygoogluje. 
 
Jaki był Kornel Filipowicz? Jaki pozostał w pamięci bliskich? Czy dowiedziałam się o nim czegoś nowego? Po lekturze biografii Jaremianki, w której go ze zrozumiałych względów pełno, korespondencji z Wisławą Szymborską, kilku artykułach i wywiadach (o nim, nie z nim) mogłoby się wydawać, że poznałam go nieźle. Ale to oczywiście  złudzenie. Nowością był dla mnie okres jego wczesnego dzieciństwa, spędzony wraz z matką w podróży w poszukiwaniu nowego miejsca do życia po ucieczce z Tarnopola, i młodości w Cieszynie.  No prawie nowością, bo Justyna Sobolewska opowiadała o tym w rozmowie prowadzonej przez Michała Nogasia w Radiu Książki, której jak zwykle z ciekawością wysłuchałam. Podobnie rzecz się ma z jego przyjaźnią z wybitnym awangardowym poetą Julianem Przybosiem, który był jego nauczycielem w gimnazjum. A już zupełnym zaskoczeniem stała się wiadomość, że Kornel Filipowicz kilka lat po śmierci Jaremianki ożenił się ponownie, a właściwie został wyswatany przez swojego przyjaciela, poetę Tadeusza Różewicza, z Marią Próchnicką, historyczką sztuki z Łodzi. Ba, miał z nią syna Marcina i mimo że małżeństwo od początku było niedobrane, osobne i na odległość, nigdy oficjalnie się nie rozwiedli. Po prostu Filipowicz nie bardzo nadawał się do udomowionego życia - do rutyny, krzątactwa, codzienności. Jego pierwsze małżeństwo z Marią Jaremianką było związkiem dwojga artystów skupionych na swojej twórczości. W krakowskim mieszkaniu na Lea (wtedy Dzierżyńskiego) każde z nich spędzało czas w swojej pracowni, Filipowicz pisał, Jaremianka malowała. Ich syn, Aleksander, wychowywał się z babcią i ciotką w domu na Woli Justowskiej, gdzie do dziś mieszka. Relacja pisarza z Wisławą Szymborską też nie była oparta na codzienności. Nie afiszowali się specjalnie, chociaż, że są parą, nie było tajemnicą, nie mieszkali razem. On u siebie na Lea, ona u siebie na Chocimskiej. Maria Próchnicka była inna, nie chcę pisać zwyczajna, bo to krzywdzące. Od początku do siebie nie pasowali, ona, nieśmiała i wycofana, źle czuła się w literackim środowisku Kornela. Rozstawali się i schodzili, w końcu wzięli ślub, kiedy była w ciąży.
 
Jaki był Filipowicz? Przedwojenny lewicowiec szybko rozczarował się do nowego ustroju, ale poglądów nie zmienił. Tuż przed śmiercią ze wzruszeniem przyjął z rąk Jana Józefa Lipskiego legitymację reaktywowanego PPS-u z numerem jeden. Adorowany przez dziewczyny i kobiety - zachowały się liczne listy z ich żalami, bo nie dał się im usidlić. Doświadczony pobytem w hitlerowskich obozach, czego omal nie przypłacił życiem. Powszechnie lubiany, był autorytetem w środowisku literackim i wsparciem dla młodych twórców. Wizyty u niego wspominał w swoich felietonach Jerzy Pilch. Zapalony wędkarz i kajakarz, wiele lat organizował dla przyjaciół coroczne letnie spływy kajakowe. A wymagało to wielkiej logistyki. Rządził w czasie tych wypraw niepodzielnie, raz nawet doszło do buntu - próbowano pozbawić go władzy. Skromnie, albo kokieteryjnie, twierdził, że pisanie jest tylko jednym z wielu jego zajęć i zainteresowań. Był znakomitym majsterkowiczem, potrafił zrobić wiele rzeczy, czasem nawet bardzo precyzyjnych i pięknych. Jawi się jako człowiek prawy, ciepły, dowcipny, po prostu sympatyczny. Zatem ideał? No na szczęście nie. Nie był przecież najlepszym ojcem, a już na pewno nie według dzisiejszych standardów. Miał na koncie sporo złamanych dziewczęcych i kobiecych serc. Pewnie nie był też wolny od innych wad i słabości.
 
Warto sięgnąć po książkę Justyny Sobolewskiej, no i przy okazji po biografię Jaremianki pióra Agnieszki Daukszy. Warto czytać to, co napisał. Tę ostatnią radę kieruję także do siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty