Matilda Voss Gustavsson "Klub. Seksskandal w komitecie noblowskim"

Właściwie nie zamierzałam czytać książki Matildy Voss Gustavsson
"Klub. Seksskandal w komitecie noblowskim" (Wielka Litera 2020; przełożyła Justyna Czechowska). Wydawało mi się, że na temat metoo powiedziano już tak dużo, że nie dowiem się niczego nowego. A to właśnie na tej fali wypłynął skandal w Akademii Szwedzkiej, który wstrzymał na rok przyznanie literackiego Nobla. Mechanizmy, jakie towarzyszą przemocy seksualnej, świetnie opisał amerykański reporter Jon Krakauer w swojej książce "Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim", którą przeczytałam już jakiś czas temu. Po co kolejna pozycja na ten temat, myślałam. Dopiero radiowa dyskusja o reportażu Matildy Voss Gustavsson sprawiła, że zmieniłam zdanie. I nie żałuję, wdzięczna jestem dyskutantom, że mnie przekonali. A powodów jest kilka.

Niby wiadomo, co się stało, sprawa miała przecież międzynarodowy zasięg ze względu na literacką Nagrodę Nobla, wydawało się nawet, że może to być jej koniec, więc trudno było się nie zainteresować. Ale kiedy czytałam reportaż Matildy Voss Gustavsson, okazało się, że tak naprawdę poza ogólnikami niewiele wiedziałam. A sam skandal, chociaż wypłynął na fali metoo, ma o wiele szersze tło. Chodzi nie tylko o molestowanie seksualne, ale także o bardzo szeroko pojęte wykorzystywanie pozycji i w związku z tym nadużywanie władzy. A to wszystko w świecie kultury, wśród ludzi cieszących się szacunkiem i dużym autorytetem, jaki daje zasiadanie w Akademii Szwedzkiej lub pozostawanie w jej kręgu. 
 
Główny oskarżony, od którego wszystko się zaczęło, Jean-Claude Arnault, mąż poetki Katariny Frostenson zasiadającej w Akademii Szwedzkiej, dyrektor artystyczny opiniotwórczego klubu kulturalnego Forum w Sztokholmie, gdzie odbywały się koncerty, wystawy, spotkania z literatami i inne artystyczne imprezy cieszące się prestiżem w świecie artystycznym, został skazany za dwa gwałty. Znacznie trudniej udowodnić mu cały szereg innych przewinień. Część spraw się przedawniła, większość zwłaszcza po latach trudno uchwycić. I nie chodzi tylko o nadużycia seksualne - molestowanie młodych kobiet, brutalny seks bez ich zgody,  gwałcenie, nękanie i zastraszanie, kiedy nie chciały się z nim spotykać, wykorzystywanie swojej pozycji, aby ułatwić lub utrudnić im karierę artystyczną - chociaż te oczywiście najbardziej bulwersują. Chodzi też o wykorzystywanie faktu, że jego żona zasiadała w Akademii Szwedzkiej. Lista przewinień Jean-Caude'a Arnault jest długa. Nie zawsze wiąże się z łamaniem prawa, często były to działania nieetyczne. Kilkukrotnie zdradził, kto dostanie literackiego Nobla (ciekawostka z naszego podwórka - przed ogłoszeniem werdyktu powiedział komuś ze znajomych o nagrodzie dla Wisławy Szymborskiej), informował zainteresowanych, że zostanie im złożona propozycja zasiadania w Akademii, kiedy zwolniło się miejsce, wykorzystywał służbowe mieszkania należące do tej szacownej instytucji, nie płacił artystom wystawiającym w Forum albo zaniżał stawki, no i przede wszystkim czerpał korzyści finansowe - dostawał dotacje na działalność klubu, granty i stypendia, jakie przyznaje Akademia Szwedzka. Bo trzeba wiedzieć, że Akademia nie odpowiada tylko za Nobla i inne nagrody literackie, ale przede wszystkim dysponuje dużymi pieniędzmi na działalność artystyczną i kulturalną. Oczywiście współwinną tych ostatnich nadużyć była Katarina Frostenson, członkini Akademii. Bez niej, jej wiedzy i możliwości, to wszystko przecież nie byłoby możliwe. Jean-Caude Arnault nie byłby tak wszechwładny, nie rozdawałby kart w świecie artystycznym i kulturalnym, nie mógłby pomóc w karierze albo zaszkodzić.

Najbardziej bulwersujący i chyba najciekawszy jest mechanizm, który pozwalał mu w taki sposób tak długo funkcjonować w tym świecie. Oczywiście wszyscy widzieli, ale udawali, że nie widzą. Otaczanie się młodymi, pięknymi dziewczętami, chamskie odzywki pod ich adresem, wkładanie rąk pod spódnicę, chwytanie za biust i inne tego typu gesty wykonywane publicznie to wszystko było traktowane jak drobne dziwactwo, słabość, koloryt Jean-Claude'a Arnault. Co najwyżej ostrzegano młode znajome, aby uważały. Był przecież taki uroczy, taki mądry, taki dowcipny, roztaczał wokół siebie taką niezwykłą aurę. Doskonale znamy ten mechanizm nawet z naszego podwórka. Zaraz po metoo wybuchła sprawa znanego pisarza, który miał zwyczaj zwracać się do kobiet w wyjątkowo chamski sposób, a kto protestował, widocznie nie był cool, bo ten uroczy człowiek miał po prostu taki dowcipny sposób bycia.  Ostatnio głośno zrobiło się o znanym dziennikarzu radiowym i telewizyjnym, który miał wśród kobiet ksywę mammograf, ale jak mówi, nic złego  nie robił, przyznaje tylko, że jest miłośnikiem damskich biustów. Ale koniec tej dygresji, bo zaraz się wzburzę i będę musiała napisać coś mocnego. Wracam do książki. Po raz kolejny okazuje się, jak trudno przeciwstawić się i nazwać zło złem, kiedy pozostaje się w tym samym kręgu towarzyskim albo jest się zawodowo zależnym od wpływowej osoby, która przekracza granice lub popełnia przestępstwa. Niektórzy członkowie Akademii próbowali rozmawiać z Katariną Frostenson, ale, jak mówią, wtedy ona wpadała w szał, no a oni w imię dobrych relacji woleli jej nie drażnić.

Oczywiście zasadniczym tematem książki jest sprawa ofiar. Na pewno mogą pojawić się głosy, że niektóre z nich same się prosiły, szły z nim do łóżka dobrowolnie. W kilku przypadkach tak rzeczywiście było, o czym otwarcie mówi kilka kobiet, które zdecydowały się ujawnić w reportażu Matildy Voss Gustavsson. Ale po pierwsze nie zmienia to faktu, że Jaen-Caude Arnault wykorzystywał swoją pozycję - typowa obietnica pracy lub kariery za seks - a po drugie nawet jeżeli najpierw rzeczywiście szły z nim do łóżka dobrowolnie, to potem, kiedy mówiły nie, bo nie miały już ochoty albo nie akceptowały jego przemocowego zachowania, on nie respektował ich odmowy. Nie przyjmuję też oskarżeń w stylu: Ale potem jechały z nim jedną taksówką albo jeszcze się spotkały. Jak to działa, opowiadają same pokrzywdzone. Znakomicie te mechanizmy opisuje Jon Krakauer w książce, o której już dziś wspominałam. Jego reportaż to naprawdę lektura obowiązkowa, aby zrozumieć ofiary oraz mechanizmy krycia i usprawiedliwiania sprawcy.

Na koniec wspomnę jeszcze o innych zaletach książki Matildy Voss Gustavsson, bo to nie wszystkie. Bardzo ciekawe są też wiadomości o tym, jak funkcjonowała i funkcjonuje Akademia Szwedzka. Zawsze, kiedy zdarzyło mi się widzieć migawki z uroczystości noblowskich, a szczególnie z bankietu, miałam nieodparte wrażenie, że to jakiś bizantyjski przepych nieprzystający do dzisiejszych realiów, a wręcz nieprzyzwoity. I podobnie teraz po lekturze reportażu postrzegam samą Akademię - jako instytucję anachroniczną. Tradycja tradycją, ale do czego prowadzi takie zamknięcie się w wieży z kości słoniowej, bo tak to funkcjonuje, widać. Równie interesujące jest też to, co działo się po opublikowaniu reportażu w gazecie (książka jest jego rozwinięciem), a szczególnie rozmaite reakcje członków Akademii - tylko nieliczni zachowali się przyzwoicie, byli tacy, którzy bronili Jean Claude'a Arnault do upadłego. Autorka relacjonuje to wszystko bardzo dokładnie, właściwie ten materiał stanowi niemal drugą część jej książki. A wreszcie zaleta ostatnia - całość trzyma w napięciu, bo Matilda Voss Gustavsson nadała swojemu reportażowi formę dziennikarskiego śledztwa, jakie rzeczywiście prowadziła. Z tych wszystkich powodów warto, a może nawet należy, po tę książkę sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty