Rzadko się zdarza, abym sięgała po dwie książki tego samego autora pod rząd. Może nawet nie zdarzyło się nigdy dotąd. Tym razem jednak byłam pod takim wrażeniem "Dwóch niedźwiedzic" Meira Shaleva, że natychmiast zanurkowałam w czeluście czytnika i wydobyłam stamtąd jego "Rosyjski romans" kupiony już jakiś czas temu (po promocyjnej cenie oczywiście). Nie zawiodłam się. I ta powieść bardzo mi się podobała, chociaż gdybym miała wybierać, to trochę wyżej stawiam "Dwie niedźwiedzice". Wcale bym się jednak nie zdziwiła, gdyby krytycy literaccy wskazali na "Rosyjski romans".
Od razu wyjaśnię, aby nie było nieporozumień, że tytuł jest mocno mylący. Kto spodziewa się gorącej historii miłosnej, ten srodze się zawiedzie. Ten tytułowy rosyjski romans jest tylko tłem, fantasmagorią, która kładzie się cieniem na życiu jednego z bohaterów powieści. Właściwie trudno mówić nawet o romansie, to raczej nieszczęśliwa, przerwana miłość, od której bohater nie może się uwolnić, a to przez całe lata niszczy jego małżeństwo. Bo tak naprawdę książka Meira Shaleva jest opowieścią o rosyjskich Żydach, którzy w ramach drugiej aliji (lata 1904-1913) przybyli do Palestyny. Baruch, narrator i jeden z głównych bohaterów, snuje wspomnienia o swoim dziadku Mirkinie, swojej babce Fejdze, ich dwóch serdecznych przyjaciołach, którzy wspólnie w tamtych pionierskich latach wędrowali po Palestynie, imali się rozmaitych ciężkich prac, aby w końcu wybrać miejsce, gdzie założą wieś. Baruch wspomina nie tylko historie rodzinne, ale także opowiada o innych mieszkańcach wsi. Wsi wydartej bagnom przez dzielnych pionierów. Tak przynajmniej głosi miejscowa legenda podtrzymywana przez ojców założycieli, potem zakwestionowana przez naukowców, co oczywiście spotkało się z wybuchem wściekłości szczególnie wśród wioskowej starszyzny. Historie opowiadane przez Barucha są śmieszne i nostalgiczne, ich bohaterowie niezwykli, barwni, oryginalni. Nikt i nic nie jest tu zwyczajne, normalne. Niemal wszystko otacza niemal baśniowa aura.
Legenda, mit, gawęda to słowa kluczowe dla "Rosyjskiego romansu". Taka właśnie jest ta powieść. Historia wsi i jej mieszkańców obrosła legendami, często fantastycznymi. Co jest prawdą, a co zmyśleniem czytelnik twardo chodzący po ziemi odkryje od razu, ale dla bohaterów powieści taka prawda nie ma znaczenia, ważne jest to, co i jak pamiętają. A pamiętają często właśnie tak, dlatego w tych opowieściach znajdziemy sporo fantastycznych, nieprawdopodobnych wydarzeń i postaci obdarzonych jakimiś nadludzkimi, niezwykłymi cechami. Taki jest wujek Barucha, Efraim, który po tragicznym wypadku wraca do wsi ze zniekształconą bliznami twarzą. Z pięknego młodzieńca staje się potworem, którego inni trochę się boją, trochę nie akceptują. W zamian zyskuje nadludzką siłę - może bez problemu dźwigać byka rzadkiej i cennej rasy, który staje się jego jedynym przyjacielem. Kiedy odejdzie ze wsi, razem z bykiem oczywiście, opowieści o nim, o tym, co się z nim dalej działo, staną się jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Takich zdarzeń jest tu bardzo dużo - fantasmagoria miesza się z poezją. Listy od rosyjskiej kochanki Mirkina, dziadka Barucha, która nie chciała wyjechać z nim do Palestyny, przynoszą w dziobach ptaki wędrujące na południe. Trzeba książkę przeczytać, aby zrozumieć, jak ładnie i kunsztownie zostało to wszystko opowiedziane.
Z drugiej strony jest ta historia bardzo mocno zanurzona w realiach. Mamy tu i opowieść o żydowskich pionierach przybyłych do Palestyny, o ich ciężkiej pracy, o początkach osadnictwa, bardzo dużo realiów obyczajowych, mamy też historię rodzinną, można ją śmiało nazwać sagą, której rdzeniem jest relacja między dziadkiem, Mirkinem, i wychowywanym przez niego wnukiem, Baruchem, mamy też wreszcie historię wsi i jej mieszkańców. Chronologia opowieści jest co jakiś czas szarpana, narrator wraca do zdarzeń wcześniejszych, żeby po jakimś czasie przypominać wszystko po kolei, jak należy. Jak już wspominałam, wiele tu opowieści śmiesznych i niezwykłych, ale w miarę upływającego czasu, historia staje się coraz bardziej nostalgiczna i smutna. Pionierzy starzeją się, powoli umierają, coraz ich mniej, kolejne pokolenia nie są już tak niezwykłe. To oczywiście funkcja pamięci, tak to wszystko zapamiętał Baruch. Baruch, który po śmierci dziadka, po ucieczce wuja Efraima i wyjeździe drugiego, Abrahama (pierwsze dziecko urodzone w tej wsi), staje się coraz bardziej samotny. W ruinę popada też wiele sadów i gospodarstw, bo nie ma się kto nimi zajmować. Związek z ziemią, z przyrodą jest w tej powieści bardzo ważny. Podobnie jak w "Dwóch niedźwiedzicach" znajdzie tu czytelnik dużo pięknych opisów pracy na roli, przyrody, zasypany zostanie nazwami roślin i konkretnymi informacjami o nich czy o zwierzętach.
Bardzo ciekawa, zabawna i jednocześnie smutna książka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz