"Isabelle i mężczyźni", "Lady Bird"

Już dawno nie wychodziłam z kina tak zawiedziona, znudzona i zła, że straciłam niepotrzebnie czas. Z braku lepszych kinowych propozycji, a filmowe lato oczywiście nie zapowiada się ciekawie, zachęcona czterema gwiazdkami w CJG wybrałam się na francuski film z Juliette Binoche "Isabelle i mężczyźni". Historia pięćdziesięcioletniej rozwiedzionej malarki, która poszukuje miłości, mogła być interesująca, ale nie była. Film jest przegadany, co by mi nie przeszkadzało, gdyby rozmowy były interesujące. Tymczasem bohaterowie rozmawiają ze sobą w sposób niezwykle irytujący. Gadają o niczym, dzieląc przy tym włos na czworo, hamletyzują, nie potrafią podjąć żadnej decyzji ani wyrazić niczego wprost. Zwykli ludzie nie mówią w taki sposób! A może francuscy artyści, bo w takim środowisku porusza się bohaterka, tak? To wszystko sprawiło, że Isabelle mnie irytowała, za nic nie potrafiłam przejąć się jej miłosnymi perturbacjami, o współczuciu mowy nie było. Równie niedojrzali, a może nawet jeszcze bardziej, okazywali się jej kolejni partnerzy - egocentryczni chłopcy, chociaż niektórym stuknęła pięćdziesiątka. A zaskakujące zakończenie tylko utwierdziło mój osąd głównej bohaterki. Gdybym wiedziała, co mnie czeka, nawet dla Juliette Binoche nie wybrałabym się do kina.

Za to dzień wcześniej udało mi się nadrobić pewną zaległość. W moim mieście, jak co roku o tej porze, rozpoczęły się letnie powtórki. Za osiem złotych (Jeszcze kilka lat temu bilet kosztował piątkę!) można zobaczyć to, co uciekło, albo to, na co nie do końca miało się ochotę. Zainaugurowałam powtórkowy sezon obejrzeniem "Lady Bird", której najpierw nie zamierzałam poświęcać swojego cennego czasu, bo cóż mnie obchodzi opowieść o dziewczynie kończącej liceum, a potem, kiedy zdanie zmieniłam, tyle było nowości, że nie zdążyłam. Teraz poszłam i nie żałuję. Tym razem nie zawiodłam się tak jak na "Trzech billboardach za Ebbing, Missouri" (wspominam o tym, bo oba obrazy wyświetlano w tym samym czasie). To rzeczywiście bardzo dobry film o młodej, nieco zbuntowanej, dziewczynie, która szuka swojej drogi życiowej. Bohaterka ma w sobie coś magnetycznego - chociaż nie jest pięknością, trudno od niej oczy oderwać. Mnie najbardziej zainteresował wątek społeczny dość mocno zaakcentowany w filmie. Rodzice Lady Bird, chociaż są wykształconymi przedstawicielami klasy średniej, żyją bardzo skromnie i nie stać ich na wysłanie córki na dobry uniwersytet, o czym ona marzy. Zaletą filmu jest też to, że bohaterowie nie są czarno-biali, ale z krwi i kości. Bardzo ciekawie poprowadzony jest wątek konfliktu matki i córki. Rozumiemy racje jednej i drugiej. No i nie ma na szczęście amerykańskiej łopatologii i takiegoż zakończenia. Film nie jest wybitny, ale bardzo dobry na pewno. Mile i mądrze spędziłam te półtorej godziny. Właściwie miałam o "Lady Bird" nie pisać, bo kto chciał zobaczyć, dawno zobaczył, ale zrobiłam to w kontrze do francuskiego snuja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty