Pewnie nigdy nie sięgnęłabym po reportaż Wiesława Łuki "Nie oświadczam się" (Dowody na Istnienie 2014), gdybym nie obejrzała spektaklu Agaty Dudy-Gracz "Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk" z poznańskiego Teatru Nowego. Inspiracją dla przedstawienia była właśnie wspomniana książka. Chciałam się przekonać, ile w teatralnej opowieści było z reportażu, co zmieniono i jak rzecz miała się naprawdę. Reporterska książka Wiesława Łuki przed kilku laty zainaugurowała działalność wydawnictwa Dowody na Istnienie założonego przez uznanych reporterów Wojciecha Tochmana i Mariusza Szczygła. Wydana została w jednej z trzech serii - Faktyczny Dom Kultury, w której ukazują się reportaże sprzed lat, polskie i zagraniczne, klasyki gatunku, głośne, czasem zapomniane, a wszystkie warte przypomnienia. I taką zapomnianą książką jest właśnie "Nie oświadczam się".
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, pod tym tytułem nie kryje się żadna historia miłosna. Przeciwnie. To cykl kilkunastu reportaży sądowych relacjonujących głośną wtedy sprawę morderstwa, do jakiego doszło w wigilijną noc na drodze między wsią Zrębin a Połańcem. Wtedy, czyli w roku 1976. Zamordowane zostały trzy osoby, młode małżeństwo Łukaszków, kobieta była w ciąży, i brat żony, kilkunastoletni chłopak. Powodem był drobny zatarg - oskarżenie o kradzież wędlin i mięsa w czasie wesela Łukaszków, które odbyło się kilka miesięcy wcześniej. Długo uważano, że to wypadek, dopiero potem zmieniono kwalifikację czynu. Zbrodnia była przerażająca nie tylko dlatego, że powód tak nieistotny, tak nieadekwatny do zemsty, jakiej dokonano, ale także dlatego, że okrutna i przeprowadzona z zimną krwią, z rozmysłem, drobiazgowo zaplanowana. Ale jeszcze straszniejsze było to, co zdarzyło się w trakcie morderstwa, bezpośrednio po nim i to, co działo się potem. Otóż świadkiem zbrodni byli pasażerowie autobusu, którym rozjechano ofiary. Nikt nie protestował, nikt nie próbował powstrzymać zbrodniarzy. Jeden z morderców, mózg całej operacji, sterroryzował nie tylko ich, pieniędzmi i przysięgą przypieczętowaną własną krwią zmuszając do milczenia, ale i całą wieś. Długo wszyscy poza jedną, najbiedniejszą rodziną, która nie dała się przekupić, milczeli, mataczyli, składali fałszywe zeznania.
Wiesław Łuka przez pięć lat dla jednej z gazet, chyba dla Prawa i Życia, w pewnym momencie pada ta nazwa, relacjonował proces, jeździł do Zrębina i do Połańca, rozmawiał ze świadkami, krewnymi ofiar, z oskarżonymi o zbrodnię i ich rodzinami. Książka składa się z materiałów procesowych, między innymi ze stenogramów fragmentów kilku rozpraw, ale przede wszystkim z rozmów. Reporter kryje się w cieniu, oddaje głos swoim rozmówcom i dokumentom. Zachowuje ich język, co pozwala się przenieść w tamten czas i tamto miejsce.
Obraz, jaki wyłania się z tej książki, jest tyleż nieprawdopodobny, co wstrząsający. To portret zamkniętej, wiejskiej społeczności zdominowanej i zastraszonej przez morderców. Jeden z nich, mózg całej operacji, cieszył się w Zrębinie wielkim autorytetem, chociaż nie był, to uchodził za człowieka wykształconego, który zna się niemal na wszystkim i zna wszystkich ważnych w okolicy, a może nawet w samej Warszawie. Nieprzypadkowo nazywano go królem Zrębina. To społeczność targana podskórnymi konfliktami sięgającymi w przeszłość, gdzie niczego się nie zapomina. Strach, ale i umniejszanie zbrodni, przejście nad nią do porządku dziennego, brak rozeznania, co dobre, co złe powodowały, że niemal wszyscy mieszkańcy zgodnie milczeli i mataczyli. Do tego alkohol, religijność, ale co to za religijność. Tłem zbrodni jest pasterka, niektórzy mordercy i świadkowie po złożeniu przysięgi milczenia wracają do kościoła, aby mieć alibi. Modlą się, śpiewają, przekazują sobie znak pokoju, jakby nic się nie stało. Może idą do komunii. Przysięga złożona zostaje na krzyż, a druga na medaliki przywiezione przez głównego sprawcę z Częstochowy. Potem, kiedy powoli pęka zmowa milczenia i świadkowie jeden po drugim zaczynają mówić, jak było, rodzi się strach, że krewni zbrodniarzy będą się mścić. Przecież rodziny zamordowanych i morderców, świadkowie muszą nadal mieszkać razem w jednej wsi. Przypomina to liczne sytuacje z tych wszystkich obszarów świata, w których doszło do wielkich konfliktów, rzezi czy ludobójstwa. Kiedy, jak to po każdej wojnie, ktoś musi posprzątać, wszyscy jakoś próbują posklejać rzeczywistość i żyć razem, bo inaczej się nie da. Pisząc to, myślę choćby o Irlandii Północnej, Ruandzie czy Bałkanach. W Zrębinie mamy apokalipsę w skali mikro. Mechanizmy trochę podobne. A oprócz tego polski bałagan. Nieudolnie prowadzone śledztwo, błędy procesowe i relikt tamtych czasów - orzeczona i wykonana kara śmierci, która mimo przerażającego czynu budzi grozę i mój sprzeciw.
Po trzydziestu pięciu latach Wiesław Łuka wraca do Zrębina i nie jest to powrót budujący. Zbrodnia sprzed lat nadal jest tu żywa, podziały również, nikt nikogo nie próbował przeprosić, do pojednania nie doszło, a alkohol leje się szerokim strumieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz