Andre Aciman "Tamte dni, tamte noce"

Niedawno zachwycałam się tutaj filmem "Tamte dni, tamte noce". Dziś będę zachwycać się książką (Poradnia K 2018; przełożył Tomasz Bieroń), którą dla kina przysposobił James Ivory, jeden z moich ulubionych twórców. Pewnie nie sięgnęłabym po tę powieść, ale ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że jej autorem jest Andre Aciman, którego świetne "Wyjście z Egiptu" wydało kilka lat temu Czarne. To wspomnienia o rodzinie pisarza, sefardyjskich Żydach, i dzieciństwie spędzonym w Aleksandrii. Kto nie czytał, niech koniecznie nadrobi zaległość. Powieść, o której dzisiaj, wyszła w Polsce pod zmienionym tytułem, podobnie jak film. Oryginalny brzmi "Call me your name" i nie wiadomo, dlaczego wymyślono inny. I kto był pierwszy - dystrybutor filmu czy wydawnictwo.  Ale do rzeczy.

Lektura "tamtych dni, tamtych nocy"  pochłonęła mnie całkowicie, przeżyłam ją równie mocno jak film. To wspomnienia Elio, pół Włocha, pół Amerykanina, a właściwie Żyda. Przywołuje z pamięci pewne lato, które zaważyło na jego życiu. Lato, kiedy poznał siedem lat starszego od siebie, dwudziestoczeroletniego Oliviera, dobrze zapowiadającego się filozofa, też Żyda, który spędza wakacje we włoskiej willi jego rodziców gdzieś w nadmorskim miasteczku nazywanym w powieści B. Ta wspólnota pochodzenia ma w książce pewne znaczenie, jest znacznie mocniej akcentowana niż w filmie.

"Tamte dni, tamte noce" to historia miłości, ale też opowieść o odkrywaniu swojej tożsamości. Elio zakochuje się w Olivierze, daje sobie przyzwolenie na to uczucie, zastanawiając się jednocześnie, kiedy to się zaczęło, kiedy zdał sobie sprawę, że interesują go nie tylko dziewczyny. Jeśli ktoś spodziewa się taniego romansu, srodze się zawiedzie. Ta powieść to wiwisekcja uczucia. Drobiazgowa, dość powolna analiza rodzącej się miłości może niejednego znudzić. Najpierw jest gra, która poprzedza romans, tym trudniejsza, że toczy się pomiędzy młodymi mężczyznami pod bokiem rodziców jednego z nich. Dodajmy - w latach osiemdziesiątych. Potem romans. Śledzimy tu cały miłosny repertuar - ukradkowe spojrzenia, odczytywanie znaków, przybieranie maski obojętności, udawaną wrogość, duchowe rozterki, wahania, niecierpliwość, nerwowe oczekiwanie, początkowe rozczarowanie, a wreszcie wybuch namiętności. Olivier, starszy, zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nim ciąży. Elio rzuca się na głęboką wodę, nie zastanawiając się, na co się porywa. Sypiał dotąd tylko z dziewczynami.

Powieść świetnie oddaje całą komplikację uczucia, jego nieoczywistość. Obaj niekoniecznie są sobie wierni i nie bardzo ich to obchodzi. Liczy się to, co dzieje się pomiędzy nimi. Tym bardziej, że czas goni. Wiedzą doskonale, że rozstanie jest nieuniknione. Olivier wraca do Stanów, Elio zostaje we Włoszech, czeka go ostatni rok w szkole. Powieść, w przeciwieństwie do filmu, ma jeszcze ciąg dalszy, ostatni rozdział, opowieść o tym, jak potoczyło się ich życie potem. Nie ma kropki nad i, historia kończy się dość niejednoznacznie. Pozostaje pytanie - dlaczego nie zdecydowali się być razem? Bo kochali też innych? Bo prawdziwa miłość jest właśnie taka - nie do końca spełniona, niesplamiona codziennością, ocalona przed przyzwyczajeniem i spowszednieniem? Dlatego może trwać? Byłaby więc to opowieść o miłości idealnej? A nad wszystkim unosi się przemijanie, delikatny cień śmierci.

Książka jest bardzo zmysłowa, nie tylko w opisie namiętności. Także towarzyszące jej okoliczności mają swoje znaczenie. Włoskie lato, morze, ukryte zatoczki, stara willa z basenem, brzoskwiniowy sad, upał, leniwe popołudnia, dobre jedzenie, wino. No i sztuka. Dom pełen książek, muzyki, rozmowy o filozofii, poezji.

"Tamte dni, tamte noce" to książka, która wzrusza, pochłania i daje wielką, zmysłową przyjemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty