Filmów potencjalnie wartych zobaczenia tyle, że trudno nadążyć. Ta okoliczność plus wyjazdy sprawiły, że oglądam chaotycznie. Trochę nadrabiam zaległości, trochę trzymam rękę na pulsie i idę na jakąś nowość. "Nić widmo" już od jakiegoś czasu jest na ekranach, a ja dopiero teraz wybrałam się na nią i to dlatego, że namówiła mnie koleżanka. Recenzje były świetne, ale wszystkiego obejrzeć nie sposób, coś trzeba odpuścić, więc padło na "Nić widmo". Cóż, teraz okazuje się, że słusznie. Pewnie lepiej było iść na "Lady Bird" albo na "W czterech ścianach życia", film o wojnie w Syrii.
Napiszę to po raz kolejny - wyrosłam z takiego kina. Za dużo się w życiu naoglądałam i dlatego szkoda mi czasu na film piękny jak bombonierka, znakomicie zrobiony, estetycznie wysmakowany, ze świetnym aktorstwem, nawet z głębokimi portretami psychologicznymi, ale taki, który mnie nie poruszy. Obejrzałam, wyszłam z kina i poza twarzami Daniela Day-Lewisa, Vicky Krieps (Alma) i Lesley Manville (Cyril) nic mi więcej nie zostało. Nie ma między nami chemii. Ale rozumiem, że wielu widzom ten weekendowy film może się spodobać. Chociaż uwaga! Na pewno nie jest to propozycja dla kogoś, kto lubi szybką akcję. Tu tempo jest powolne, kamera kontempluje twarze aktorów, ich miny, gesty, skupia się na detalach. Niewiele się dzieje. Toczy się psychologiczna gra między trojgiem bohaterów Reynoldsem Woodcockiem, projektantem i właścicielem londyńskiego domu mody, w którym ubierają się arystokraci, koronowane głowy i śmietanka towarzyska, Almą, kochanką i modelką, która za jego przyzwoleniem, a nawet wyborem, wdziera się w jego życie i burzy mu spokój, oraz Cyril, siostrą głównego bohatera toczącą cichą wojnę z Almą o rząd dusz nad Reynoldsem i wpływy w firmie.
On, skupiony na sobie, na swojej sztuce i pracy, egocentryk, obracający się w wyższych sferach traktuje kochankę instrumentalnie. Daje jej tyle, ile sam chce, do perfekcji doprowadził kontrolowanie wszystkiego, co dzieje się wokół. Ona, dziewczyna nie z jego sfery, kiedy ją spotkał, była kelnerką, chce więcej, chce go tylko dla siebie. Okaże się godnym przeciwnikiem. No i jest jeszcze siostra, dotąd numer jeden w życiu Reynoldsa i numer dwa w firmie. Dlatego Alma musi toczyć podwójną grę. Trzeba przyznać, że robi to subtelnie, perwersyjnie, po mistrzowsku. Można powiedzieć, że i ona w dziedzinie zdobywania mężczyzny staje się artystką. Nie, nie taką, jak może sobie wyobrażać czytelnik tej notki, który nie widział filmu. Nie o trywialne metody tu chodzi, nie o zwyczajne damsko-męskie gry. A i Reynolds zdaje się w pewnym momencie świadomie uczestniczyć w tym spektaklu. Niestety, mnie to w ogóle nie obchodzi. Owszem, obejrzałam z przyjemnością, ale potem miałam poczucie straconego czasu. Ale kto lubi takie kino, niech śmiało idzie. A jutro wybieram się z tygodniowym opóźnieniem na "Bliskość", którą nie jest łatwo złapać, i mam nadzieję na prawdziwe, mocne, poruszające, brudne kino, a nie filmową błyskotkę.
PS. Kiedy, jak zawsze w trakcie pisania, weszłam na stronę Filmwebu, aby sprawdzić nazwiska, zerknęłam na początek recenzji Michała Oleszczyka. Według niego jest to gotycka postlacanowska komedia o erotycznej represji i męskim autyzmie. pada też nazwisko Junga i przywołana zostaje jego teoria. Co do męskiego autyzmu i erotycznej represji zgoda. Resztę pozostawiam znawcom Lacana i Junga. Może oni będą czerpać z "Nici widmo" prawdziwą radość. Mnie daleko do takiego wyrafinowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz