Wojciech Tochman "Dzisiaj narysujemy śmierć"

Książka Wojciecha Tochmana "Dzisiaj narysujemy śmierć" (Czarne 2010) trochę się przeleżała na mojej półce książek oczekujących. Jeśli przyjąć, że kupiłam ją zaraz po ukazaniu się, a mogło tak być, bo od przeczytania wywiadu z francuskim reporterem Jeanem Hatzfeldem a potem jego "Strategii antylop" interesowałam się tematem, to książka Tochmana czekała na półce sześć lat. A to wcale niestety nie jest rekord. Cóż, nowsze wypiera starsze. Kilka razy solennie sobie obiecywałam, że już, już, ale nic z tego. Aż wreszcie teraz po wysłuchaniu rozmowy z autorem w końcu ją przeczytałam. Tochman jest specjalistą od tematów trudnych, ekstremalnych, które śnią się po nocach. Nie sposób o opisywanych problemach zapomnieć. Tak było z "Jakbyś kamień jadła" (wojna w Bośni), z "Eli, Eli" (slamsy Manili) mimo wszelkich wątpliwości na jej temat, a nawet ze zbiorem reportaży z Polski "Bóg zapłać". A i kolejna jego książka nie zapowiada się wesoło, bo jak dowiedziałam się z rzeczonego wywiadu, Tochman siedzi w Kambodży i zbiera materiały.

A "Dzisiaj narysujemy śmierć" to reportaż z Rwandy. Wiedziałam oczywiście, o czym jest książka, a jednak co jakiś czas musiałam przerywać lekturę, a o czytaniu przed snem nie było mowy. Jak przed chwilą wspominałam, znałam "Strategię antylop", ale albo szczegóły wyleciały mi z głowy, albo autor pisze o zbrodniach, o których Hatzfeld nie wspominał. Tochman przede wszystkim oddaje głos ocalonym, którzy opowiadają o tamtych kwietniowych dniach roku 1994. Głos mają dzieci, które straciły całe rodziny, a same cudem ocalały, gwałcone kobiety i inni, którzy uniknęli śmierci. Ale wszyscy oni byli świadkami zbrodni nieprawdopodobnych, niewyobrażalnych. Reporter pokazuje, jakie spustoszenia zostawiła ludobójstwo. Minęło prawie dwadzieścia lat (biorę pod uwagę czas powstawania książki), a ofiary wciąż mierzą się z traumą. Nie potrafią kochać, nie potrafią być blisko. Nie przypadkiem tyle w Rwandzie nieszczęśliwych małżeństw, a młodzi często żyją samotnie. Tochman ogląda zdjęcia, tych, którzy zginęli. Chce ich zapamiętać, opowiedzieć o nich tyle, ile można, a można niewiele. Daje też świadectwo o tych Hutu, którzy narażając własne życie, ratowali Tutsi. Rozmawia również z mordercami, którzy najczęściej twierdzą, że są niewinnymi ofiarami donosów i fałszywych oskarżeń. Pisze o trudnym procesie pojednania, właściwie nie bardzo możliwym, przeprowadzanym na siłę. Przypomina, jak do ludobójstwa doszło. Jak rząd przy pomocy radia przez lata prowadził systematyczną kampanię zohydzającą Tutsi. Jak nazywano ich karaluchami, robactwem, stopniowo odzierano z godności. Tochman przypomniał o tym w wywiadzie, o którym tu wspominałam. Zrobił to, aby to ostrzeżec. Czasem myślę, to przesada, ale zaraz dodaję, przecież zawsze wydaje się, że ci, którzy straszą, przesadzają.

Książka swego czasu narobiła sporo szumu przede wszystkim dlatego, że autor napisał o niechlubnej karcie kościoła katolickiego w rwandyjskiej masakrze. Księża albo przyglądali się biernie wypadkom, albo jawnie wspierali Hutu. Niektórzy byli uczestnikami tego szaleństwa. Nieliczni zachowali się bohatersko, nieliczni potrafią przyznać się, że zawiedli i stchórzyli. Takie świadectwo robi największe wrażenie. Pisze też Tochman o tym, jak kościół pomaga katom oczyścić się z winy, usprawiedliwić. To nie ludzie mordowali, to robił szatan. Jednym z księży, który lata spędził w Rwandzie, był dzisiejszy arcybiskup warszawsko-praski Henryk Hoser. Tochman zadał mu szereg pytań, między innymi chciał wiedzieć, czy pomagał uciec księżom, którzy czynnie brali udział w ludobójstwie, ale odpowiedzi się nie doczekał.

Reportaż przesiąknięty jest emocjami. Autor ich nie kryje. Nie kryje gniewu, oburzenia, przerażenia, pisze o swojej bezradności. Oskarża, ocenia. Stawia wiele pytań ociekających złością. Pewnie niektórych takie pisanie bebechami razi, ja go rozumiem. Daję mu prawo do emocji, skoro przez dwa lata wysłuchiwał tych niewyobrażalnie potwornych opowieści. Obcował ze złem, zbrodnią, łzami, rozpaczą, pustką, nieszczęściem. Można oczywiście zapytać - po co? Po co o tym pisać, po co o tym czytać? Takie pytanie zadaje Tochman czytelnikowi. Wywołana do tablicy odpowiadam, pewnie dość banalnie - trzeba wiedzieć, nie można żyć pod kloszem, udawać, że świat jest wspaniały, że zła nie ma. Przynajmniej tyle możemy zrobić dla ofiar - pamiętać o nich, o ich cierpieniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty