Yiyun Li "Łaskawszy niż samotność"

Przyznam, że twórczością Yiyun Li, urodzonej w Pekinie amerykańskiej (?), a może jednak

chińskiej(?), pisarki zainteresowałam się niedawno, kiedy w Kulturze Liberalnej przeczytałam recenzję jej opowiadań "Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna" (Czarne 2016; przełożył Michał Kłobukowski). Tymczasem w roku 2015 w tym samym wydawnictwie i w tym samym tłumaczeniu wyszła jej powieść "Łaskawszy niż samotność", o której dziś będę pisać. A kilka lat temu również Czarne wydało inny tom opowiadań Yiyun Li, "Tysiąc lat dobrych modlitw" i powieść "Włóczędzy". Od znajomych, a u zarania naszego spotkania stał właśnie wspomniany na początku zbiór, słyszałam, że te dwie książki są bardzo ciekawe. Po przeczytaniu recenzji w Kulturze Liberalnej natychmiast kupiłam "Złotego chłopaka, szmaragdową dziewczynę" i powieść "Łaskawszy niż samotność", a ponieważ wybierałam się w podróż, zaczęłam od opowiadań, które najlepiej sprawdzają się w takich okolicznościach. Po powrocie poszłam za ciosem i oddałam się lekturze powieści. I już wiem, że koniecznie muszę zdobyć, niestety już niedostępne, dwie wcześniejsze książki Yiyun Li.

"Łaskawszy niż samotność" to historia trojga przyjaciół, którzy w pamiętnym roku 1989 (przypominam, że to wtedy 4 czerwca, tak, tak - to nie pomyłka, doszło do masakry na placu Tiananmen) mieszkali w Pekinie w jednej kamienicy i chodzili do tego samego liceum. Napisałam, przyjaciół, ale czy rzeczywiście byli przyjaciółmi? Moran i Boyang znali się od dzieciństwa, byli jak rodzeństwo, potem ona zaczęła darzyć go czymś więcej niż siostrzanym uczuciem, ale wtedy pojawiła się Ruyu. Sierota, zamknięta w sobie, ale i pewna siebie, przyjechała do Pekinu, aby tu chodzić do liceum. Wysłana do dalekich znajomych przez swoje przyszywane ciocie-babcie, dwie stare panny, zagorzałe katoliczki, które pewnego dnia znalazły zawiniętą w kocyk Ruyu na progu swego mieszkania. Uznały, że to Bóg ją im zesłał i wychowały. Dlatego jej przyszłość związały z Bogiem. Ruyu, mimo że taka inna i raczej odpychająca, miała w sobie jakąś moc przyciągania i szybko stanęła między Moran a Boyangiem. O przyjaźni między dwiema dziewczynami nie mogło być już mowy, a i wcześniej trudno ich relację tak nazwać, bo Ruyu ustawiała między sobą a innymi mur, od którego odbijali się wszyscy, którzy chcieli się do niej zbliżyć. Oni byli ciekawi jej, ale ona ich nie. Zamknięta w swoim świecie, nieczuła, osobna. Trwająca zaledwie kilka lat znajomość tej trójki, a szczególnie jedno zdarzenie o dramatycznych następstwach, nigdy niewyjaśnione otrucie (samobójstwo?, morderstwo?) ich starszej o kilka lat koleżanki naznaczyły ich na całe życie. 

W powieści akcja prowadzona współcześnie miesza się z retrospekcjami. Podobnie jest z bohaterami - raz patrzymy na świat oczyma Moran, innym razem Ruyu czy Boyanga. To opowieść o samotności, o lęku przed bliskością, o nieumiejętności albo wręcz braku potrzeby nawiązywania więzi. Kiedy stopniowo poznawałam historię bohaterów, kiedy dzięki psychologicznej wiwisekcji poznawałam ich najgłębsze myśli, ich dusze, chciałoby się powiedzieć nieco górnolotnie, miałam wrażenie, że każde z nich żyje w szklanej kuli, która skutecznie chroni ich przed drugim człowiekiem. Mają za sobą nieudane małżeństwa, które dla Moran i Ruyu były świadomie wykorzystaną przepustką do Stanów. Prowadzą życie niemal  pustelnicze, ascetyczne, wyzbyte pragnień i marzeń. Nie kochając i nie pozwalając się kochać, mają pewność, że nie zostaną zranione, nie będą cierpiały. Boyang, który został w Pekinie, też rozwiedziony, zamożny, zadowala się znajomościami z młodymi dziewczynami, które przyjechały z prowincji i szukają, bogatego papcia. Gardzi nimi, wie, że są puste i głupie, ale taki układ mu odpowiada, bo nie wymaga zaangażowania. Nie chce i nie potrafi szukać głębszej relacji. Mimo że jeszcze młody, mentalnie robi wrażenie starszego pana. Nie ma w nim radości, jest znudzenie przewidywalnością świata, znużenie ludźmi.

A w tle ich historii rozgrywa się dramat studentki wyrzuconej z uniwersytetu po protestach na placu Tiananmen. Ona nie była obojętna, obchodził ją świat i drugi człowiek. Za swą bezkompromisowość zapłaciła ogromną cenę. Nie rozumiała ludzi znieczulonych na rzeczywistość, agresywnie i zaczepnie, ale bezskutecznie, próbowała ich obudzić. Co ciekawe, nie jest to postać budząca sympatię. Czy Moran, Ruyu i Boyang są ofiarami systemu, który uczy hipokryzji i serwilizmu? A może na zawsze naznaczyło ich to tragiczne zdarzenie, w które byli zamieszani?

Poza portretem psychologicznym bohaterów, poza samą opowieścią bardzo ciekawe dla mnie były te fragmenty, które opowiadały o Chinach. Tych współczesnych, i tych z początku lat dziewięćdziesiątych czy jeszcze wcześniejszych. Z drobnych elementów odtwarzałam sobie życie codzienne na  pekińskich podwórkach, w mieszkaniach, w szkołach.

A na koniec chciałam koniecznie wspomnieć o tomie bardzo ciekawych opowiadań "Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna", od których zaczęłam ten wpis. Są chyba jeszcze lepsze niż powieść. Zafascynowała mnie i warstwa obyczajowa, i bohaterowie. Akcja tych opowieści rozgrywa się współcześnie, poznajemy Chiny z jednej strony bardzo nowoczesne, z drugiej prowincjonalne. Na wsiach nadal biedni rodzice są gotowi sprzedać swoje dziecko wędrownemu handlarzowi, co wydaje się aż niewiarygodne w kontekście tego, o czym przed momentem napisałam. Temat opowiadań, podobnie jak powieści, to wielka samotność. Różnica jest taka, że ich bohaterowie pragną bliskości, miłości, przyjaźni. Jednocześnie niemal zawsze wychodzi z nich jakaś interesowność. Nie będę ukrywać, że "Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna" to książka bardzo smutna, pełna rozpaczy i beznadziei. Tak samo rzecz ma się z powieścią, której poświęciłam dzisiejszy wpis.

Ja odkryłam dla siebie Yiyun Li. Jeśli, czytelniku tej notki, nie znasz jej twórczości, warto po książki tej chińskiej(?), amerykańskiej(?), pisarki sięgnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty