Mirko Kovac "Miasto ze snu"

Uwielbiam takie niespodzianki. Jakieś trzy lata temu, chyba na początku mojej znajomości z prozą bałkańską i okołobałkańską, znalazłam w księgarni z tanimi książkami powieść "Krystaliczna sieć" nieznanego mi chorwackiego pisarza Mirko Kovaca wydaną przez wydawnictwo Pogranicze. Informacje z okładki znęciły mnie na tyle, że kupiłam i przeczytałam, a jako że bardzo byłam usatysfakcjonowana, natychmiast rzuciłam się przekopywać internet w poszukiwaniu innych książek pisarza. Bez rezultatu, nic więcej w Polsce nie wyszło. Już myślałam, że Mirko Kovac niczym efemeryda przemknie przez nasz rynek wydawniczy, jak to często bywa, kiedy za jedną pozycją nie idą, nie wiedzieć dlaczego, następne (jest kilku takich pisarzy, na których mam apetyt po przeczytaniu ich jednej powieści, niestety jak dotąd muszę obejść się smakiem), a tu nagle, zupełnie nieoczekiwanie odkryłam, że w ubiegłym roku wyszła kolejna powieść chorwackiego pisarza wydana przez to samo, jedno z moich ulubionych, wydawnictwo. Moja wina, bo jakoś dawno nie zaglądałam na ich stronę. Natychmiast rzuciłam wszystkie inne książki na bok, sprowadziłam sobie "Miasto w lustrze" (Pogranicze 2011; przełożyła Dorota Jovanka Ćirlić) i od razu przeczytałam. No i nie zawiodłam się! A przy okazji odkryłam jeszcze kilka innych bałkańskich tytułów, na które mam ochotę.

Powieść Kovaca to wspomnienia z okresu dzieciństwa i dorastania snute przez dorosłego już bohatera. Narrator opowiada historię swoich dziadków, rodziców, a przede wszystkim swojego dorastania z perspektywy człowieka, który odniósł literacki sukces. Na ile jest to książka autobiograficzna, trudno mi powiedzieć, w każdym razie określana jest mianem powieści. Niewątpliwie jakieś autobiograficzne ślady można w niej odnaleźć. Mniej więcej zgadza się wiek autora z wiekiem bohatera (Kovac urodził się w Hercegowinie w roku 1938), miejsce urodzenia, kariera literacka i praca przy filmie (pisarz jest autorem scenariusza do głośnego niegdyś filmu Lordana Zafranovicia "Okupacja w 26 obrazach", którego nie znam). Ale przecież dla czytelnika nie ma to tak naprawdę znaczenia. Ta książka jest przede wszystkim gawędą i logice gawędy jest podporządkowana. To dlatego narrator wtrąca liczne dygresje, porzuca chronologię, dopowiada los własny i losy bohaterów, którzy z opowieści już wypadli, stąd wreszcie liczne refleksje dotyczące a to pamięci, a to tego, czym dla narratora jest literatura i proces twórczy, a to jakieś inne konstatacje o nieco filozoficznym zabarwieniu. A wszystko pisane z perspektywy mężczyzny dojrzałego, którego droga do sukcesu była kręta i niełatwa. Narrator jawi się jako człowiek nieco zgorzkniały, ale wolny wolnością nomady, wszak w każdej chwili może porzucić miejsce, w którym żyje, zabrać swój niewielki tobołek i powędrować dalej. Odchodząc, zostawia za sobą ludzi i, jak twierdzi, nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia. Bo, jak wyznaje w swoim credo wyłożonym gdzieś mimochodem na końcowych kartach powieści, prawdziwe życie jest w literaturze. To "... w niej dało się znaleźć dość, by się męczyć, znosić ból, odczuwać smutek ...". Ale pożywką dla literackiego materiału jest oczywiście wszystko, co nas otacza. Może tu tkwi klucz do rozwiązania paradoksu tej powieści? Bo narrator z jednej strony pisze o nienawiści do swoich rodzinnych stron, które jeszcze we wczesnej młodości porzucił, a z drugiej strony wystawia im wspaniały literacki pomnik. Literatura upiększa wszystko: historię przodków, ubogie dzieciństwo, dziadków, nieznanych wujów, którzy też gdzieś poznikali w szerokim świecie, szlachetną, silną, niemal świętą matkę, ojca hulakę, który znika z domu na długie tygodnie i nie wiadomo, gdzie w tym czasie jest, ubogi rodzinny sklepik, ukochaną nauczycielkę, która zaszczepiła w nim miłość do literatury. Także miejsca czyni piękniejszymi niż są w rzeczywistości. Na jednej z pierwszych stron opowieści znajdujemy opis tajemniczego, niezwykłego lasu, który kupił niegdyś dziadek narratora. Las jest gęsty, nieprzebyty niczym knieja, pełen tajemniczych mocy, diabłów i wiedźm, także groźnych węży czyhających na wędrowca, który odważy się wtargnąć w leśną głuszę. Czy taki był w rzeczywistości? Pewnie nie, swój magiczny portret już na zawsze będzie zawdzięczał literaturze.

"Miasto w lustrze" zatrzymuje w czasie świat i ludzi, których już nie ma. Narrator wielokrotnie podkreśla, że tą opowieścią ostatecznie odcina się od czasów swojego dzieciństwa i młodości, ale również od swoich przodków. Na przekór złości, która jak zadra tkwi w bohaterze, powieść pełna jest nostalgii, smutku, melancholii i niezwykłej aury. Świat dzieciństwa jest w niej podszyty baśnią. Pełno tu losów niezwykłych, często niedokończonych, niebanalnych historii, zapewne literacko zmitologizowanych. Nawet bieda jest malownicza. Może też dlatego okrucieństwa historii są na kartach powieści prawie nieobecne. Pierwsza wojna to domena wspomnień usłyszanych od rodziców czy dziadków, odtworzonych dzięki dokumentom. Druga praktycznie nie istnieje w opowieści narratora, a i powojenne lata komunizmu nie są specjalnie straszne. Upływający czas odebrał im okrutną moc, którą przecież miały. Ktoś zostaje aresztowany i zesłany na Nagą Wyspę (tam znajdował się obóz koncentracyjny założony przez komunistów, do którego zsyłano politycznych przeciwników), pojawiają się ludzie związani ze służbami bezpieczeństwa, w szkole pali się reakcyjne książki, ojcu odbierają jego sklep, nawet ukochana nauczycielka musi czasem udawać i przybrać maskę wierności nowemu ustrojowi. Niby sporo, ale te fakty przedstawione w taki sposób, o jakim wspomniałam, nie mają siły rażenia. To w żadnym wypadku nie jest zarzut z mojej strony, po prostu tak odbierał świat narrator w czasach swojego dzieciństwa i wczesnej młodości.

Osobne miejsce zajmuje w powieści tytułowe miasto w lustrze, Dubrownik, do którego często uciekał ojciec bohatera. Czasem zabierał go tam ze sobą. Miasto fascynowało chłopca swoim ogromem, bogactwem, ruchem, gwarem, historią, architekturą wspaniałych pałaców i kościołów. Jak bardzo różniło się od niewielkich miejscowości, w których mieszkał! Było synonimem wielkiego, nieznanego, fascynującego świata kuszącego niegdyś jego przodków, jego ojca a potem i jego. Opis samotnej wyprawy do Dubrownika w poszukiwaniu hulającego ojca zajmuje w powieści kilka rozdziałów, chociaż to zaledwie jeden dzień. To, co się w tym czasie wydarzyło, jest trochę z pogranicza jawy i snu.

To tyle. Zachęcam do odkrycia dla siebie powieści Mirko Kovaca tej, ale także poprzedniej, o której we wstępie wspominałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty