Poszłam za ciosem i zaraz po przeczytaniu bardzo dobrej powieści chorwackiego pisarza Mirko Kovaca (poprzedni wpis) sięgnęłam po kolejną bałkańską książkę wydaną przez to samo wydawnictwo. Tym razem to "Zapach deszczu na Bałkanach" Gordany Kuić (Pogranicze 2012; przełożyła Magdalena Wąs). Autorka jest Serbką pochodzenia żydowskiego urodzoną w 1942 roku w Belgradzie. Ponieważ ostatnie zdanie zamieszczone zaraz po epilogu brzmi: "Powieść oparta jest na autentycznych postaciach i wydarzeniach.", domyślam się, że Kuić mniej lub bardziej wiernie opowiedziała w powieści losy swoich dziadków, rodziców, ciotek i w mniejszym stopniu wujów. Na internetowej stronie autorki, na którą zajrzałam, znalazłam rodzinne zdjęcie a na nim pięć urodziwych sióstr Levi, bohaterek powieści, pierwszej części cyklu składającego się z czterech tomów. Z informacji zamieszczonej na okładce dowiedziałam się, że książka stała się materiałem dla libretta spektaklu baletowego, sztuki teatralnej i serialu telewizyjnego. Rzeczywiście, jak każda saga rodzinna i ta może stanowić świetny punkt wyjścia dla serialu czy filmu kinowego. Bo "Zapach deszczu na Bałkanach" jest właśnie sagą rodziny Levi, sefardyjskich Żydów mieszkających w Sarajewie. Akcja zaczyna się w dniu zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, co stało się bezpośrednią przyczyną wybuchu pierwszej wojny światowej. Kończy jesienią 1944 roku po wyzwoleniu Belgradu. Mniej więcej połowa powieści to dramatyczne losy rodziny w czasach drugiej wojny. Bohaterkami książki są przede wszystkim kobiety z rodu Levi: matka i jej pięć córek: Laura, zwana Buką, Klara, Nina i dwie młodsze, Blanki i Riki. Siostry mają jeszcze dwóch braci, ale i oni, i ich ojciec to postaci w powieści marginalne.
Napiszę wprost, bez zbędnego kluczenia: książka ma trzy zalety i jedną wadę. Zacznę od tego, co dobre. "Zapach deszczu na Bałkanach" czyta się znakomicie. Wydany przez jakieś popularne wydawnictwo, a nie tak niszowe jak Pogranicze, odpowiednio rozreklamowany miałby pewnie szansę nieźle się sprzedać. Szkoda, że tak się najprawdopodobniej nie stanie, bo sporo można się z powieści dowiedzieć na temat międzywojennej historii Bałkanów. Dla mnie była to powtórka, bo trochę na ten temat wiem dzięki mojemu ukochanemu Jergoviciowi, szczególnie jego "Rucie Tannenbaum", której akcja toczy się w tym samym okresie historycznym. Kolejna zaleta ściśle łączy się z pierwszą, jest jej przyczyną: historia pięciu sióstr Levi jest po prostu bardzo ciekawa, a ich wojenne losy, jak łatwo zgadnąć, dramatyczne, dlatego opowieść trzyma czytelnika w napięciu. Trzecia zaleta, może najważniejsza, to pełnokrwiste portrety bohaterek. Każda z sióstr jest inna, każda jest indywidualnością, każda potrafi uparcie dążyć do celu, nie zważając na to, co inni powiedzą. To kobiety niezależne, silne, feministki tamtych czasów. Wszystkie pracowały i potrafiły same zarobić na swoje utrzymanie. Nina i Klara założyły w Sarajewie świetnie prosperującą pracownię kapeluszy, najstarsza Buka, wykształcona, znająca kilka języków obcych, pisała i dbała o zachowanie tradycji sefardyjskich Żydów. Najmłodsza, Riki, zrobiła baletową karierę, była ulubienicą belgradzkiej publiczności. Blanki, najbardziej spolegliwa, często przez rodzinę wykorzystywana, zawsze gotowa poświęcić się dla innych, pocieszycielka sióstr, jest mimo pozorów osobą niezależną. Na przekór rodzinie i opinii innych wiąże się ze starszym o kilka lat bogatym serbskim przedsiębiorcą z Sarajewa i żyje z nim bez ślubu. Dlaczego? Bo jego rodzina nie wyobraża sobie, aby mógł ożenić się z ubogą Żydówką. Siostry Levi w kontaktach damsko-męskich są bardzo wyzwolone. Dwie, najpierw Nina, potem Klara, wychodzą za mąż za innowierców, aby to zrobić, muszą zmienić wyznanie, jedna z nich w końcu porzuci swego, nic niewartego, męża i sama będzie musiała troszczyć się o siebie i dzieci. Wreszcie Riki wiodąca życie popularnej artystki, związana z żonatym mężczyzną, ale nie stroniąca też od innych. To zresztą postać chyba najbardziej tragiczna. Wesoła i beztroska, uwielbiana przez krytyków i publiczność, rozpieszczona i rozkapryszona, u progu międzynarodowej kariery, a jednak nieszczęśliwa i samotna. To z nią życie obejdzie się najsurowiej. Jak? Oczywiście nie zdradzę. A mimo to potrafi mężnie znosić przeciwności losu i nieszczęścia. Równie ciekawą postacią jest nieco od Riki starsza Blanka. To jej kosztem załatwiane są rodzinne problemy. Długo inni decydują za nią. Musi zrezygnować ze szkoły, chociaż bardzo chce się uczyć, i pomagać siostrom w pracowni, a one wykorzystują ją do najgorszych robót. Kiedy trzeba, opuści Sarajewo, aby towarzyszyć Riki w Belgradzie, kiedy trzeba wyjedzie do Paryża, aby tam doglądać interesów pracowni. Ale i ona potrafi się zbuntować, postawić na swoim i wybić na niepodległość. Jest cicha, spokojna, spolegliwa, ale też wytrwała i uparta. Cierpliwie, krok po kroczku dąży do swego. W końcu staje się najważniejszą osobą w rodzinie, jej podporą i opoką, pocieszycielką, powierniczką i kołem ratunkowym. W momentach zagrożenia potrafi być bardzo odważna i bezkompromisowa. Mogłabym jeszcze sporo o siostrach napisać, na przykład o despotycznej, marudzącej Ninie czy marzącej o życiu nomada Klarze, której los też nie rozpieszczał. Warto by też pewnie wspomnieć o matce, kobiecie, która potrafiła swoje dzieci kochać po prostu mądrze i zawsze być dla nich oparciem, nawet jeśli nie akceptowała ich życiowych wyborów. Ale na tym kończę część pochwalną.
Czas najwyższy wspomnieć o jednej, ale zasadniczej wadzie. Cóż, powiedzmy to sobie szczerze, powieść Gordany Kuić jest czytadłem i tylko czytadłem. Być może zresztą autorka nie miała wcale innych ambicji, tego nie wiem. Przyznam, że ja spodziewałam się czegoś więcej niż tylko dobrze skrojonej literatury popularnej, a to dlatego, że książkę wydało moje ulubione Pogranicze stroniące raczej od tego typu literatury. Brakuje tej powieści wartości dodanej, która sprawia, że nawet zwykłe historie stają się czymś więcej niż tylko sprawnym opowiadaniem o ludzkich losach. Brak im dramatyzmu, a przede wszystkim tragizmu. A przecież saga rodziny Levi ma w sobie wielki potencjał, mogłaby się stać opowieścią na miarę Manna. Uderzyłam z najgrubszej rury, przyznaję. Zostawmy więc Manna, a pomyślmy, co z tej historii potrafiłby wyczarować Jergović, Kovac, a teraz opuśćmy Bałkany i wyobraźmy sobie, jak literacko przetworzyliby ten materiał Schlattner czy Skvorecky. Dość, zatrzymam się tylko na autorach z obszaru, jaki obejmuje nagroda Angelusa, bo mogłabym tak wymieniać jeszcze długo, przeskakując z kontynentu na kontynent. Po prostu wszystko w książce Gordany Kuić toczy się zbyt gładko, szczególnie naprawdę dramatyczne losy wojenne. Jakby autorka nie udźwignęła właśnie tego tematu, bo, o dziwo, pierwsza część jest bardziej pogłębiona. A przecież są tu i aresztowania, i ucieczki, i ukrywanie się, i obozy, i Niemcy, i Chorwaci, którzy prześladują nie tylko Żydów, ale i Serbów, i konflikty narodowościowe ujawnione wraz z wybuchem wojny, ale autorka potrafi wykrzesać z tych dramatycznych i tragicznych zdarzeń tylko napięcie rodem z powieści przygodowej. Po macoszemu potraktowana jest też historia Klary, która umiejętnie poprowadzona, mogłaby się stać opowieścią o wielkich marzeniach i wielkich rozczarowaniach.
To oczywiście wcale nie oznacza, że żałuję czasu poświęconego lekturze. Jeśli ktoś szuka sprawnie opowiedzianej, ciekawej opowieści, to może "Zapachem deszczu na Bałkanach" być usatysfakcjonowany, ale jeśli przeczytało się wcześniej wspomnianą na początku "Rutę Tannenbaum" Jergovicia, to różnicę klasy widać gołym okiem. Gdyby Pogranicze zdecydowało się wydać kolejną część sagi, to pewnie po nią sięgnę, żeby zaspokoić zwykłą ludzką ciekawość. Wyobrażam sobie, że powojenne losy sióstr Levi w komunistycznej Jugosławii też mogą być fascynujące i dramatyczne. Tym razem jednak nie będę oczekiwała cudów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz