A w króciutkim ciągu dalszym chciałabym podzielić się trzema refleksjami.
Pierwsza dotyczy bohatera. To, co fascynuje w tym człowieku, to jego filozofia życiowa. Niezwykła skromność. Może ktoś inny na jego miejscu próbowałby jakoś zdyskontować ten nieprawdopodobny i zupełnie nieoczekiwany sukces, jaki stał się jego udziałem w RPA, może czułby żal do losu, może nawet wściekłość, że przeszła mu kolo nosa kariera i fortuna, tymczasem Rodriguez pozostaje sobą. Nie tylko nie czuje żalu, ale też nie zmienia nic w swoim życiu. Nadal mieszka w skromnym domku w Detroit, nadal wykonuje tę samą podrzędną, nisko płatną pracę. Nikt z jego znajomych nie ma pojęcia, że w RPA jest wielką gwiazdą, idolem, który na koncertach gromadzi tysiące fanów w różnym wieku znających jego piosenki na pamięć, a potem godzinami rozdaje autografy! Wizyty w RPA są jak sen, jak święto, po którym wraca do zwyczajnego życia. Wielkie emocje, muzyczne spełnienie, a potem codzienność. Można mieć wątpliwości, czy to jawa, czy sen. Rodriguezowi dane jest od czasu do czasu przebywać w innym świecie, żyć innym, ekscytującym życiem muzycznej gwiazdy. A mimo tego dla niego równie ważne, a może ważniejsze są zwyczajne dni w szarym, skutym mrozem, brzydkim Detroit. Warto wspomnieć, że zawsze był człowiekiem wrażliwym na sztukę, nie tylko muzyczną. Zarażał nią swoje córki, prowadził do muzeów, a jednocześnie pracował jako prosty robotnik.
Druga refleksja będzie dotyczyć tego, jak dziwnie plecie się życie. Co decyduje, że jednemu się udaje, a drugiemu nie? Gdyby nie splot przypadków, zbiegów okoliczności i uporu dwóch ludzi, Rodriguez nigdy nie zostałby odnaleziony i nigdy nie dowiedziałby się, że gdzieś w dalekim, egzotycznym RPA jest legendą i ikoną marzeń o wolności. Jego proste ballady trafiły do serc milionów słuchaczy (brr, co za egzaltacja!), pokazując im alternatywę dla ich życia, budząc nieoczekiwane tęsknoty i po prostu wyrażając marzenia. Fascynacja jego muzyką odcisnęła się też na życiu tych, którzy tak wytrwale zbierali wiadomości o nim, a potem postanowili go odszukać. Dla nich odkrycie, że żyje, a potem rozmowa z nim i wreszcie spotkanie były też czymś nieprawdopodobnym, czymś z pogranicza snu. I oni, i Rodriguez nagle niczym Kopciuszek znaleźli się na wspaniałym balu. Im spotkanie z idolem dało impuls do zmiany, on wybrał dawne życie.
I wreszcie refleksja trzecia, najkrótsza i może najmniej istotna. Pisałam we wstępie, że miałam nadzieję przy okazji tego filmu dowiedzieć się czegoś jeszcze o RPA. Tymczasem RPA nie ma tu za wiele, za to spore wrażenie zrobiły na mnie obrazki z Detroit, które przypomina miasto duchów. Puste, zaniedbane, brzydkie, skute śniegiem, jak wymarłe. Tym bardziej kontrastuje ze słonecznymi kadrami nadmorskiej drogi prowadzącej do Kapsztadu.
Tyle. Nie piszę więcej, bo najważniejsze są w tym filmie wzruszenia i przeżycia, które trudno wyrazić słowami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz