Nazwisko nie było mi obce, ale dotąd nic Juliana Barnesa nie czytałam. Mam wrażenie, że w przeszłości rzucałam okiem na jego książki, ale chyba nie do końca interesowała mnie ich tematyka, więc, mimo że ich autor ceniony, nie sięgałam po nie. Przecież nie sposób czytać wszystkich pisarzy, nawet tych z pierwszej literackiej ligi czy ekstraklasy. Inaczej było z wydanym późną wiosną "Poczuciem kresu" (Świat Książki 2012; przełożył Jan Kabat). Przekonały mnie nie tylko zgodne, wysokie oceny w telewizyjnym programie o książkach (Czytanie to awantura w TVP Kultura; program lubię, ale za każdym razem wzdrygam się z powodu pretensjonalno-pokrętnego tytułu), ale sygnalizowany przez recenzentów temat, dlatego tym razem postanowiłam spotkać się z prozą angielskiego pisarza.
Przyznam, że uczucia mam mieszane. Z jednej strony to powieść, o której się myśli, właśnie: zwracam uwagę na nieprzypadkowo użyte przeze mnie słowo myśli. Kiedy ją zamknęłam, natychmiast musiałam sięgnąć do niektórych fragmentów ponownie, aby poukładać sobie wszystko w głowie. Zaraz po przeczytaniu nie dawała mi spokoju, ale dziś, kiedy piszę te słowa, po kilku dniach od lektury, już nie towarzyszą mi tamte wrażenia. Jednym słowem, chyba nie dołączy do książek, o których nie będę mogła zapomnieć. Dlaczego? Ano może dlatego, że jest czymś w rodzaju dowodu matematycznego (może raczej należałoby powiedzieć: filozoficznego)? Barnes postawił sobie pewną tezę (raczej zajął się interesującym go zbiorem zagadnień) i stara się ją udowodnić, a za dowód służy mu opowiadana historia. Oczywiście podobnie rzecz ma się zawsze z literaturą z wyższej półki, ale u Barnesa wszystkie szwy są celowo na wierzchu. Powieść w ostentacyjny sposób została ujęta w klamrę: zaczynają ją rozważania narratora, sześćdziesięcioletniego Tonego Webstera, o tym, czym jest historia, i podobne rozważania ją kończą. Pomiędzy jest opowieść podporządkowana temu zagadnieniu i kilku innym, które bardziej lub mniej ściśle wiążą się z owymi rozważaniami. Najprawdopodobniej dlatego powieść działa na intelekt, a nie na sferę czytelniczych emocji. Dla wielu to pewnie zaleta. Kto lubi krótkie, skondensowane formy bez literackiego babrania w szczegółach, będzie zadowolony. Dostanie intelektualny zastrzyk, pożywkę do rozmyślań. Ja, miłośniczka porządnej, klasycznej prozy spod znaku Prusa, Reymonta, Tołstoja, Dostojewskiego czy Manna (kolejność przypadkowa) oczekuję od literatury czegoś więcej.
Jakie to zagadnienia postanowił poruszyć Barnes, posługując się historią Tonego Webstera, który po otrzymaniu dość niezwykłego spadku zmuszony zostaje do przewartościowania swojego życia? Dwie najważniejsze kwestie to pamięć i odpowiedzialność. Jak pamiętamy przeszłość? Co jest prawdą a co jej pozorem? Czy możliwe jest w ogóle dogrzebanie się do prawdy o zdarzeniach i o ludziach po latach, skoro pamięć jest nie tylko ulotna, ale i niezwykle zawodna, a materialnych świadectw minionego czasu brak? Czym wobec tego jest historia: kłamstwem zwycięzców? kanapką z surową cebulą? "pewnością, która rodzi się w chwili, gdy niedoskonałość pamięci spotyka się z niedostatkami dokumentacji"? Takich odpowiedzi udzielili na pytanie nauczyciela historii trzej przyjaciele ze szkolnej ławy w czasie jednej z lekcji. Czwarty nie zdążył popisać się swoją elokwencją, bo w międzyczasie wywiązała się dyskusja sprowokowana, jak się łatwo domyślić, ostatnią odpowiedzią.
Równie ważne jest zagadnienie odpowiedzialności. Za co odpowiadamy? Jak daleko sięga nasza odpowiedzialność? Czy dotyczy tylko naszych czynów, czy także ich konsekwencji? Odpowiedź pozornie prosta: jasne, konsekwencji przede wszystkim. Ale w jakim stopniu? Nie mogę oczywiście zdradzić, jakie zdarzenia z przeszłości prowokują narratora do takich rozważań, powiem tylko, że jest to zagadnienie z cyklu czy producent noży odpowiada za popełnione nimi zbrodnie. Tak postawiony problem wydaje się czysto akademicki, ale już konkretna historia z powieści nie. Pewien postępek młodego Tonego, który powoduje lawinę nieoczekiwanych zdarzeń, mnie zresztą bardziej skłania do od zawsze fascynującej mnie refleksji o roli przypadku w życiu, niż kwestii odpowiedzialności, która zajmuje autora. W powieści Barnesa odpowiedź na pytanie o odpowiedzialność bohatera wydaje się prosta, bo w gruncie rzeczy tak wymyślony przykład jest sztuczny. Jakiś czas temu pisałam o świetnej książce Saula Bellowa "Ofiara", w której pisarza intryguje identyczne zagadnienie. To porównanie wypada zdecydowanie na korzyść książki amerykańskiego autora, która ma nieporównywalną siłę. I jeszcze jedna uwaga. Snując te rozważania, z konieczności posługiwałam się ogólnikami, bo zdradzenie konkretu byłoby w wypadku "Poczucia kresu" niewybaczalnym grzechem, jako że powieść ma formę zagadki, której ostateczne rozwiązanie jest dość nieoczekiwane i podane na ostatnich stronach. Kto czytał, doskonale wie, o co chodzi.
Mnie jednak nie te zagadnienia, o których pisałam przed chwilą, zainteresowały najbardziej. Prawdziwie poruszyło mnie coś zupełnie innego: refleksje narratora o istocie życia. Tony zostaje wyrwany z miłego zadowolenia. Musi skonfrontować się z przeszłością i ze swoim losem. Te refleksje nie wypadają wesoło. Niesprostanie pragnieniom młodości, zmieszczanienie, sfilistrzenie, przyjmowanie tego, co los przyniesie, dostosowanie się do tego, co jest. Nie, życie Tonego Webstera wcale nie było nieudane czy nieszczęśliwe. Nie, ono było do bólu przeciętne i nijakie, wygodne, ale nieskomplikowane, letnie. Kiedy narrator zaczyna się konfrontować ze swoją młodością, musi przyznać, że jest rozczarowany życiem, czego dotąd sobie nie uświadamiał. Jak prawdziwie brzmią te słowa, jak wielu z nas dotyczą. A na koniec najbardziej przejmujący cytat:
"Tak też rozczarowuje życie. Czasem myślę sobie, że jego celem jest pogodzenie nas z jego ostateczną utratą poprzez zmęczenie nas samych, poprzez udowodnienie, jakkolwiek długo to trwa, że życie nie jest wcale takie wspaniałe, za jakie uchodzi."
Czy nijakie, nudne, uporządkowane życie ma być lekarstwem na odwieczny lęk przed końcem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz