Anton, chirurg, jeden z głównych bohaterów filmu, żyje w dwóch światach. Tym tytułowym, lepszym (czytaj: europejskim, duńskim) i tym drugim, w domyśle gorszym: gdzieś we wstrząsanej plemiennymi, krwawymi konfliktami Afryce. W obozie dla uchodźców leczy chorych i ofiary przemocy. Na pewno jest tam potrzebny. Kto, jeśli nie tacy jak on, pomoże tym ludziom? Ale każdy medal ma dwie strony. Pracując na rzecz jednych, zaniedbuje własną rodzinę, za usprawiedliwienie mając to, że przecież jego najbliżsi żyją w lepszym świecie. A może praca w Afryce jest ucieczką od konfliktu z żoną? Tymczasem ten europejski świat tylko z pozoru jest lepszy. I tu, i tu rządzi przemoc, zemsta, i tu, i tu umierają ludzie. Chorującej na raka matki Christiana lekarze nie są w stanie uratować, ba, nie mogą nawet ulżyć jej cierpieniu, mimo że dysponują nieporównywalnymi możliwościami do tych, które ma Anton w swoim polowym, afrykańskim szpitalu. Dzieci w duńskiej szkole robią sobie wzajemnie piekło. Ktoś jest katem, ktoś ofiarą: poniżaną, wyśmiewaną, bitą. I znikąd pomocy. Elias, krzywdzone, miłe dziecko o bezbronnym uśmiechu, do którego instynktownie czujemy sympatię, nawet nie stara się obciążać matki swoimi problemami. Jakby nie wierzył, że to coś może zmienić. I chyba ma rację, bo kiedy wreszcie dochodzi do szkolnej konfrontacji, nauczyciele w imię bezstronności i politycznej poprawności usprawiedliwiają kata, a winę dostrzegają w ofierze i jej rodzinie. Nic dziwnego, że Elias po prostu biernie godzi się ze swoim statusem kozła ofiarnego i stara się jakoś przetrwać. Dlaczego się nie buntuje? Dlaczego nie walczy? Może jest po prostu słaby? Może nie wierzy, że bunt cokolwiek da? A może wziął sobie do serca postawę ojca, Antona, który przemocą się brzydzi i jest przekonany, że nie w ten sposób okazuje się swoją odwagę?
Zupełnie inny jest Christian. Zamknięty w sobie, o spokojnym, zimnym, stalowym , przenikliwym spojrzeniu, bez uśmiechu, poważny, zdaje się bacznie obserwować otoczenie. Tłumi w sobie bunt spowodowany śmiercią matki. Jest wściekły na los i na ojca, nie może mu wybaczyć, że się poddał, że z ulgą przyjął śmierć żony mimo obietnicy, że nie pozwoli jej umrzeć. Nie wie, bo i skąd kilkunastoletnie dziecko ma wiedzieć, że tak bywa: nie możemy w swej bezradności patrzeć na cierpienie najbliższej osoby i z ulgą przyjmujemy koniec. Obarcza ojca całą winą, zarzuca mu kłamstwa i nieczyste intencje, wmawia zdrady i romanse (raczej nic nie potwierdza jego oskarżeń). Nie chce z nim rozmawiać, nie szuka też oparcia u babci. Ale czy ta bogata, elegancka starsza pani potrafi dać mu coś więcej poza dostatkiem, materialną opieką i zainstalowaniem internetu? Dlatego Christian, nie wierząc dorosłym i nie mogąc liczyć na ich pomoc, postanawia sam uporać się ze złem świata. Niczym starotestamentowy Bóg pokazuje swoją siłę i wymierza sprawiedliwość. Krzywdy muszą być pomszczone, kara wymierzona. Niczym Bóg obserwuje świat z dachu silosu górującego nad okolicą. Stamtąd widać lepiej, widać niemal wszystko. Dość szybko orientujemy się, że musi dojść do tragedii, że ten dziecięcy bunt i gniew doprowadzi do nieszczęścia. Dorośli zajęci swoimi problemami i nieszczęściami, pracą, zbawianiem świata nie widzą, co się święci. Zrozpaczony, zszokowany Anton nie ma siły na rozmowę z Eliasem, a przecież to jest moment, kiedy jeszcze wszystko da się odwrócić. Dopiero katastrofa, której omal nie spowodował, wstrząsa Christianem, pokazuje, że i on jest słaby, i cierpi, a siła i bezwzględność to maska. Dopiero wtedy jest w stanie wykrzyczeć ojcu swoje żale i na końcu się z nim pojednać.
Wszyscy jesteśmy i silni, i słabi jednocześnie. Nasza siła często bierze się z chęci zemsty, z nienawiści. Niedaleko jest od poczucia mocy do ogromnego strachu. W środku trapi nas niepokój, egzystencjalne lęk, jesteśmy tak samo bezbronni jak dzieci. Christian, jeszcze przed chwilą pan świata, teraz drży ze strachu przed gniewem Marianne, matki Eliasa. Claus, ojciec Christiana, biznesmen, człowiek interesu, jest bezradny wobec choroby żony i cierpienia syna, szaleje z rozpaczy, kiedy ten znika. Sofus, który bezwzględnie dręczy Eliasa, sam staje się ofiarą Christiana i zwierzęco boi się jego gniewu. Okrutny i cyniczny afrykański watażka, diabeł wcielony, nagle jest bezbronny wobec tłumu, który chce go zlinczować z zemsty za wszystkie krzywdy. Jesteśmy częścią natury: wygrywa aktualnie silniejszy, zastawiamy na siebie pułapki jak pająk snujący sieć, aby schwytać w nią swą ofiarę (nie przez przypadek Anton dwukrotnie przygląda się misternej pajęczynie i jej twórcy).
Czy jest jakiś ratunek? Czy możemy ocalić swoje człowieczeństwo? Filmy Bier przynoszą pocieszenie. Reżyserka najpierw widzów emocjonalnie przeczołga, by potem pozwolić przeżyć katharsis, przynieść ukojenie. Wystarczy ze sobą rozmawiać, nie zamykać się w swojej skorupie, dać sobie pomóc, przebaczyć. Niby proste i oczywiste, ale dobrze wiemy, że trudne. To Anton ze swą filozofią niestosowania siły ostatecznie zwycięża. Klęskę ponosi wtedy, kiedy powodowany bezradnością i olbrzymimi emocjami, na moment rezygnuje ze swych zasad i w napadzie wściekłości wyrzuca z obozu afrykańskiego watażkę, któremu wcześniej uratował życie, czego nie mogli zrozumieć miejscowi. Wyrzucając, skazuje go na śmierć z rąk wściekłego tłumu pałającego chęcią zemsty. Zgodnie z teorią chaosu motyl ruchem swoich skrzydeł może spowodować nieobliczalne skutki tysiące kilometrów dalej. Podobnie Anton: jednym czynem tu, w Afryce, powoduje nieszczęście gdzieś daleko, w tym lepszym świecie. Dopiero kiedy znowu zacznie przestrzegać zasad, które wyznaje, kiedy wyrzeknie się przemocy, nienawiści i chęci zemsty, może naprawić wszystko, co, nie tylko on, zepsuł.
Więc jest jednak ten lepszy świat? To świat zasad i wartości, moralnego ładu. Może być wszędzie i może go nie być nigdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz