Kolejna interesująca książka, no raczej książeczka (187 stron), wydawnictwa Pogranicze (2005) wyszperana w taniej książce. Autor jest Arabem mieszkającym w Izraelu, pisze po hebrajsku. To powieść o dorastaniu i szukaniu własnej tożsamości. Narratorem jest Palestyńczyk pochodzący z wioski Tira w Izraelu, który snuje opowieść o swoim dzieciństwie, czasach szkolnych i studenckich, małżeństwie, a wszystko w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zeszłego wieku. Książka podzielona jest na pięć części wyznaczających pięć ważnych etapów jego życia, te z kolei składają się z krótkich rozdziałów, które można traktować jak osobne opowiastki. Całość składa się na obraz drogi życiowej dwudziestokilkuletniego bohatera. Mimo że powieść dotyka stosunków arabsko-izraelskich, nie znajdziemy w niej zapiekłej nienawiści, okrucieństwa czy drastycznych opisów wojny. Jest raczej wzajemna pogarda, kompleksy i obraz codziennego życia w niełatwych czasach. Bohatera bardziej jednak zajmuje własna kondycja duchowa niż polityka. Od tej ostatniej zupełnie uciec się jednak nie da, skoro stale obecna jest w pamięci babci, której mąż zginął w czasie jednej z wojen, a syn (ojciec narratora) spędził kilka lat w więzieniu podejrzany o udział w zamachu. Mimo że narrator od polityki stroni, naznacza ona jego życie od dzieciństwa. Trudno, aby tak nie było w kraju, w którym wobec Arabów, obywateli Izraela, stosuje się zasadę ograniczonego zaufania.
Mieszkają w jednym państwie, ale, szczególnie na prowincji, stanowią dwa odrębne światy. W Tirze, zamieszkanej przez Arabów, jest trochę jak w polskim Jackowie w Chicago: od biedy można żyć, nie znając hebrajskiego. Językiem pierwszym, domowym, jest arabski, hebrajski poznaje się w szkole. Jednak dzieci nie są jakoś specjalnie patriotycznie kształtowane przez dom. Mimo że w czasie szkolnych wycieczek śpiewają: "Nie bój się policji. My dzieci Palestyny, Palestyna to nasz kraj, a Żyd to nasz pies jest, przychodzi i puka do drzwi jak żebrak.", to tak naprawdę nie mają świadomości, że to oni są owymi Palestyńczykami z piosenki. Nienawiść do Żydów przejawia się na poziomie języka, nie jest uświadomiona. Uczniowie obrażają się wzajemnie słowem sahjuni (syjonista), nie rozumiejąc jego znaczenia. Są przekonane, że ów sahjuni to po prostu grubas. Oczywiście z czasem ta pogarda wyrażana w słowach, może przerodzić się w pogardę i nienawiść prawdziwą. I pewnie tak jest, ale autor pokazuje postawę przeciwną. Bohater tej powieści, mimo że wychowywany przez lewicującego ojca o politycznej przeszłości, który wraz z innymi od czasu do czasu organizuje, raczej groteskowe, manifestacje antyizraelskie, wstydzi się swojej arabskości, za wszelką cenę chce się stać Żydem, a Arabami gardzi. Jest dumny ze swojego niearabskiego wyglądu, szlifuje hebrajski tak, aby broń Boże nikt nie odkrył, kim jest. Kiedy słyszy słowa: "Naprawdę nie wyglądasz na Araba", traktuje je jak komplement, a nie przejaw rasizmu. Wszak do tego właśnie z uporem dążył, nie szczędząc wysiłków, i udało się. Ale nie zawsze tak było. Pierwszy tydzień pobytu w izraelskiej szkole dla uczniów zdolnych, do której dostał się jako jedyny z Tiry, w jego wspomnieniach to pasmo upokorzeń spowodowanych nieznajomością tamtego świata. Jadł w inny sposób, słuchał innej muzyki, nosił inne spodnie, więc był obiektem kpin ze strony swoich izraelskich kolegów z jerozolimskiego internatu. Potem jest już oczywiście lepiej, ale tylko do czasu, kiedy zrozumie, że "Są sprawy, którymi Arabowie nie mogą się zajmować.". Bo bohater tej książeczki jest ofiarą podwójnego oszustwa. Został oszukany przez swojego ojca i przez swoje środowisko.
Dzięki ojcu uwierzył, że kiedy zdobędzie wykształcenie, żadna droga nie będzie przed nim zamknięta i zostanie pierwszym Arabem, który na przykład skonstruuje bombę atomową (wiadomo po co). Dzięki ojcu miał nadzieję, że każda następna wojna okaże się zwycięska dla Palestyńczyków. Złudzenia szybko się rozwiały, więc dwudziestokilkuletni narrator jest przepełniony nienawiścią do ojca, który go nie tylko oszukał, ale także sprawił, że nie potrafi wyjechać z kraju, bo kiedyś nauczono go, że tu jest jego miejsce i lepiej umrzeć niż się poddać. Obaj stracili nadzieję, a swoje rozczarowania topią w alkoholu. Drugie oszustwo dotyczy spraw obyczajowych. Wychowanie wpoiło w niego wiarę, że kiedy prześpi się z arabską dziewczyną, musi się z nią ożenić, bo inaczej ona na zawsze zostanie zhańbiona. Tak zrobił, ale i to okazało się mitem. Latami żył w obsesyjnym lęku, że zostanie zmuszony do małżeństwa, a kiedy wreszcie uległ moralnemu szantażowi, dręczyli się i on, i żona wzajemnymi pretensjami.
Ta opowieść o rozczarowaniach, nieudanym życiu i marazmie, w jakim tkwi bohater i jego pobratymcy, jest momentami przejmująco smutna, ale beznadzieja i melancholia łagodzone są przez konstrukcję całości. Co jakiś czas pojawia się klimat dziecięcej opowieści, wspomnień dziecka. Temu służy też nieporadność językowa: narracja prowadzona jest zazwyczaj krótkimi zdaniami, sporo w niej powtórzeń. Ten infantylny język tak charakterystyczny dla dwóch pierwszych części opowiadających o dzieciństwie bohatera powraca momentami i później, i myślę, że jest wyrazem jego niedojrzałości. Mimo wewnętrznego buntu nie potrafi nic zmienić w swoim życiu. Nadal nie akceptuje w sobie Araba, ale i nie umie oderwać się od swoich znienawidzonych korzeni. Mówi, że na zawsze pozostał grzecznym i posłusznym dzieckiem. Być może, aby nadać sens swojemu życiu, aby ratować siebie, powinien wreszcie odciąć się od przeszłości. Czy tak zrobi, nie wiadomo. Czytając historię Araba, który chciał być Żydem, współczułam mu i nie lubiłam jednocześnie. Drażniła mnie jego bierność, użalanie się nad sobą, marnowanie życia, topienie rozczarowań w alkoholu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz