O tej książce usłyszałam jakiś czas temu przypadkowo, nadal niewiele się o niej mówi czy pisze. I chociaż to powieść izraelskiego pisarza, o którym wcześniej nic nie wiedziałam, zniechęcona przypiętą jej łatką powieści szpiegowskiej, nigdy bym pewnie po nią nie sięgnęła, gdyby nie jedna informacja. Otóż podobno "Minotaurem" zachwycony był Graham Green autor jednej z moich ulubionych powieści, "Sedna sprawy". Skoro Green był takim entuzjastą, pomyślałam, muszę koniecznie przekonać się, co go tak zachwyciło. A trzeba wiedzieć, że ten, nieco już niesłusznie zapomniany, angielski pisarz stawiał swoich bohaterów przed nie lada dylematami moralnymi. To, co dziś dla nas, indywidualistów, wolnych i nowoczesnych, jest źródłem zaledwie lekkiego moralnego dyskomfortu, w powieściowym świecie Greena wystawiało postaci przez niego stworzone na moralne męki. Dlatego właśnie sięgnęłam po książkę tego, dotąd w Polsce niewydawanego, izraelskiego pisarza. Zanim jednak zacznę o niej pisać, jeszcze parę słów o autorze i wydawnictwie. Książkę wydała (2010) bardzo młoda oficyna o wdzięcznej nazwie Claroscuro (zbitka dwóch hiszpańskich słów jasno, ciemno), której zapowiedzi wydawnicze brzmią nader inetersująco. To kolejne wydawnictwo, które chce się specjalizować w literaturze mało znanej, między innymi z obrzeży Europy czy świata (np. literatura kubańska, gruzińska czy z krajów afrykańskich). Nie będę się tu więcej na ten temat rozpisywać, kto jest zainteresowany, może przecież zajrzeć na ich stronę internetową. A autor? Zmarły w 1989 roku Benjamin Tammuz to jeden z ciekawszych, ważniejszych i najoryginalniejszych autorów literatury hebrajskiej. Tworzył powieści, opowiadania, tłumaczył, parał się też felietonistyką i krytyką literacką, pisał również o sztuce (w młodości malował i rzeźbił). Informacje te zaczerpnęłam z posłowia zamieszczonego przez tłumacza powieści, Michała Sobelmana. Po tym przydługim, ale koniecznym, wstępie czas najwyższy przyjrzeć się "Minotaurowi".
Jeśli ktoś da się zwieść reklamowym sloganom określającym tę powieść mianem szpiegowskiej, będzie mocno zawiedziony. Owszem jej bohaterem jest tajny agent Mosadu Aleksander Abramow, ale to wszystko. Na tej zasadzie można by tak samo nazwać "Zrozumieć kobietę" Amosa Oza. O czym więc jest "Minotaur"? O miłości niezwykłej, bo kochankowie w zasadzie się nie znają, dzieli ich też znaczna różnica wieku. Jest to uczucie idealne, platoniczne, nigdy nieskonsumowane, raczej idea miłości wiecznej, wielkiej i czystej niż miłość realna. Trudno to, co dzieje się między Theą a Aleksandrem, traktować w kategoriach realistycznych. On całe życie na nią czekał, wiedział, że kiedyś ją spotka i kiedy wreszcie zobaczył, od razu był pewien, że to ona. Ona mimo że nigdy go nie pozna i nie zobaczy, a właściwie nie będzie miała świadomości, że otarła się o niego kilka razy, zakocha się w nim dzięki listom, jakie będzie do niej pisał. I mimo że każde z nich prowadzi swoje niezależne życie z dala od tej drugiej osoby, ich uczucie trwa i to ono okaże się najważniejsze. Czy taka miłość to przekleństwo, które niszczy wszystko i prowadzi do zguby, czy ucieleśnienie jakiejś najpiękniejszej, najwspanialszej, najwyższej idei? Czy Thea i Aleksander spotkali się przypadkowo, czy też było to im przeznaczone i, jak w greckiej tragedii, nie mogli uciec? Na te pytania czytelnik musi sobie sam odpowiedzieć.
Ale to także powieść o osaczeniu i manipulacji. Siły są nierówne. Wszystko, co się między nimi dzieje, dzieje się za jego sprawą. To Aleksander dzięki swojej profesji wie o Thei tyle, ile zechce, to on dawkuje jej informacje o sobie, to on ją obserwuje i pokazuje jej się, kiedy ma na to ochotę, to on przyspiesza albo spowalnia rytm ich dziwnej znajomości, to on wreszcie manipuluje jej życiem i decyduje, z kim może się spotykać a z kim nie. Stawia się w pozycji boga, ale, jak się okaże, bogiem jednak nie jest. Ona może zadecydować tylko o jednym: o rozstaniu. Oczywiście to wybór pozorny: pokochała go i jest już na tę miłość skazana.
Powieść składa się z czterech części. Oglądamy tę historię z punktu widzenia każdej z czterech zamieszanych w nią osób. Kolejne rozdziały odkrywają przed czytelnikiem coś nowego, inaczej oświetlają zdarzenia, które śledzimy. Stopniowo docieramy do prawdy, poznajemy rzeczywiste przyczyny tego, co się działo. Wszystko krok po kroku zaczyna się zazębiać i składać niczym w puzzlach, aż na końcu dowiemy się, jak było naprawdę. Co było przypadkiem, a co nie, co tylko zbiegiem okoliczności. Mnie najbardziej zainteresowały dwie ostatnie części, szczególnie czwarta, zresztą najdłuższa, opowiadająca historię głównego bohatera, Aleksandra, i jego rodziny. Dwa pierwsze rozdziały zwięzłe i lakoniczne wydały mi się bardziej traktatem o miłości idealnej rozpisanym na listy niż historią z krwi i kości. Dopiero dalszy ciąg nabiera epickiego rozmachu (nie tak wielkiego, książka ma zaledwie dwieście stron niedużego formatu) i nadaje tej opowieści ludzki wymiar. Tu splatają się ze sobą losy bohaterów i losy narodu, ziemi, Palestyny, potem Izraela. Rodzina Abramowów przybyła do Palestyny na początku dwudziestego wieku, kiedy państwo żydowskie było jeszcze zaledwie ideą, marzeniem. Jak w pigułce poznajemy historię tych terenów: konflikt arabsko-żydowski, opór przeciwko okupującym te tereny Brytyjczykom, walkę o powstanie Izraela i osiągnięcie celu, a potem dalsze wojny i konflikty. No i przede wszystkim poznajemy Aleksandra, jego korzenie i to, co go ukształtowało. Dowiadujemy się, skąd się wzięły jego upodobanie do samotności, zamknięcie w sobie, kontemplacyjna natura, a jednocześnie praca w Mosadzie. Poznamy jego wewnętrzne pęknięcie, moralną udrękę. Ciekawe jest spojrzenie na konflikt arabsko-żydowski. Nienawidzi się Arabów traktowanych jak naród, uważa się ich za śmiertelnych wrogów, ale jednocześnie można polubić konkretnego Araba: arabską nianię, ogrodnika czy robotników pracujących w majątku ojca. Oni mają twarze, imiona, są mili, ciepli i sympatyczni. Trudno wyobrazić sobie, że czyhają gdzieś w ukryciu z nożem, aby rzucić się na bezbronnego Żyda i pomścic krzywdę swojego narodu.
Nie powiem, abym zachwyciła się tą powieścią. Mogę ją na chłodno analizować, ale emocji we mnie nie wywołuje. Wydaje mi się za bardzo wykoncypowana, za mało w niej prawdziwego życia, narracyjnego mięsa, bardziej przypomina traktat o miłości idealnej, historyczny wykład o tragicznej i skomplikowanej historii tych ziem, nawet losy bohaterów podane są raczej jak obszerne biogramy wzbogacone o analizę psychologiczną. Może taki odbiór spowodowany jest moim upodobaniem do powieści grubych, ale przecież to nie jakaś czytelnicza reguła. Cóż, jeśli chodzi o odwieczny literacki temat miłości wielkiej, idealnej, skomplikowanej i tragicznej wybieram na przykład "Sedno sprawy" Greena czy historię Tristana i Izoldy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz