"Schronienie", smutny film Ozona.

Kolejny raz o filmie. Tym razem wybrałam się na "Schronienie" Ozona. Lubię takie kino: kameralne, psychologiczne, pokazujące meandry ludzkich uczuć. Niewiele tu się dzieje, obserwujemy skomplikowane międzyludzkie relacje, reżyser skupia się na bohaterach, na tym, co czują i przeżywają, tempo filmu jest wolne. Kto lubi takie kino, powinien zobaczyć, a dodatkowym atutem są piękne, nadmorskie krajobrazy (nie udało mi się rozgryźć, jaki to rejon Francji). Jest to historia dwudziestokilkuletniej Mousse, narkomanki, która po śmierci (z przedawkowania) swojego partnera odkrywa, że jest w ciąży. Zrażonych uspokajam: Mousse nie przypomina ćpunki z powszechnych wyobrażeń. Jest śliczna, elegancka i chyba pochodzi z dobrej rodziny. Zainteresowanych wysyłam do kina, a tych, którzy już byli, jak zwykle zachęcam do lektury ciągu dalszego.

Z Ozonem jest tak, że lubię tylko niektóre jego filmy. Właściwie dotąd podobał mi się tak naprawdę tylko "Czas, który pozostał". "Rickiego" nie miałam ochoty obejrzeć, a "Osiem kobiet" to nie moje klimaty. W tym pierwszym największe wrażenie zrobiła na mnie samotność głównego bohatera. Jak bardzo samotnym trzeba być, aby świadomie zdecydować się umierać z dala od bliskich. Romain na wieść o tym, że jest śmiertelnie chory, ucieka. Nie informuje nikogo o swojej chorobie i wyjeżdża. Happy endu nie będzie. "Schronienie" też cały czas krąży wokół tych tematów: samotności, ucieczki i śmierci.

Mousse i Louise żyją sami w wielkim, pustym mieszkaniu jego matki. Prawdopodobnie nie kontaktują się z nikim poza dilerem narkotyków. On stracił kontakt z rozwiedzionymi rodzicami i bratem, Paulem. O niej właściwie niewiele wiemy, na pewno jednak nie podtrzymuje żadnych rodzinnych więzi. Wystarcza im własne towarzystwo i narkotyki. Kiedy Louise umrze, Mousse zostanie zupełnie sama. Jego matka zimno powie jej, że rodzina nie chce, aby urodziło się dziecko, skoro Louise nie żyje. Spokojnie zaoferuje pomoc znajomego lekarza. Chłód aż bije od tej eleganckiej, zamożnej kobiety. Jest uprzejma, ale zdystansowana i odpychająca. To ojciec Louisa płacze po nim, matka nie, chociaż mówi o swoim cierpieniu. Tylko Paul okaże zrozpaczonej dziewczynie odrobinę zainteresowania i serdeczności, proponując, aby wzięła sobie z  pokoju ukochanego jakieś pamiątki po nim.

Po śmierci Louisa osamotniona Mousse wyjeżdża z Paryża i izoluje się od ludzi, spędzając czas w domku gdzieś na francuskim wybrzeżu. W samotności przeżywa żałobę i próbuje się zmierzyć ze zbliżającym się nieplanowanym macierzyństwem. Ciąży nie usunęła, bo jak sama mówi, rozwijające się w niej dziecko przypomina jej o ukochanym. Niby żyje normalnie, ale płacz, którego nikomu nie pokazuje, i izolowanie się od ludzi zdradzają jej stan. Kiedy nieoczekiwanie pojawi się Paul, nie będzie skakała z radości. Pozwoli mu zostać, ale wyraźnie da do zrozumienia, że każde ma żyć po swojemu. Początkowo spotykać się będą tylko w czasie wspólnych posiłków. Stopniowo pomiędzy tym dwojgiem  nawiąże się więź. Powoli otwierają się przed sobą, wspominając zmarłego i łączące ich z nim relacje. Mousse zwierza się ze swoich lęków o przyszłość. W Paulu budzi się czułość dla mającego przyjść na świat dziecka. Początkowo niepewnie, potem z czułością właśnie dotyka zaokrąglonego brzucha dziewczyny, który ona bez skrępowania eksponuje na plaży. Ale ze swoim cierpieniem, ze swoją żałobą, ze swoimi lękami i niepewnością Mousse i tak pozostanie sama. Jej osamotnienie jest tym bardziej widoczne, im intensywniej rozwija się romans Paula i Serga. Może dlatego w pierwszym odruchu zachowa się wobec tego ostatniego niezbyt uprzejmie? Będzie zazdrosna o rozwijające się uczucie? Przestraszy się, że utraci Paula, jedynego człowieka, którego jakoś obchodzi jej los?

Mousse cierpi, tęskni za ukochanym i pewnie dlatego potrzebuje bliskości, chyba bardziej niż uczucia. To dlatego pójdzie z podrywającym ją nieznajomym do jego pokoju z pięknym widokiem, ale ostatecznie nie prześpi się z nim, tylko poprosi, aby ją przytulił. Ten intymny gest jest rozpaczliwą próbą oszukania dojmującej samotności. Pewnie taką samą próbą będzie noc spędzona z Paulem. Lubię, kiedy kino czy literatura pokazują takie nieoczywiste, niezrozumiałe, skomplikowane, nagłe  relacje między ludźmi. Odkrywają to, co skrywane, to, co bywa zaskoczeniem dla bohaterów. Facet, który bez ogródek proponuje nieznajomej, ciężarnej dziewczynie seks. Dziewczyna, która z nim idzie. Mousse i Paul, którzy spedzają ze sobą noc. Ona, by zagłuszyć samotność? Bo dostrzega w Paulu mężczyznę? A on, skoro nie lubi kobiet, dlaczego? Na te pytania nie ma i pewnie nie musi być jednoznacznych odpowiedzi. Tak bywa.

Pobyt w nadmorskiej samotni, ciąża, spotkanie z Paulem są dla Mousse rodzajem świeckich rekolekcji. Rozpamiętuje swoją przeszłość, rozmyśla o przyszłości, dojrzewa. Teraz może świadomie podjąć decyzję. Muszę przyznać, że to, co robi, było dla mnie zaskoczeniem. Mousse zrozumiała, że jeszcze nie jest gotowa do miłości, nie potrafi zająć się córeczką. Zostawia ją w rękach tego, kogo na swój sposób też pokochała, a komu na pewno zaufała. Czy kiedyś wróci, jak obiecuje? Czy może znowu ulegnie nałogowi i zapomni o dziecku i Paulu? Obie wersje są prawdopodobne. Czy będzie miała siłę, aby poszukiwać dalej?

Nie jest to film wielki, ale mnie poruszył i nie żałuję, że go obejrzałam. Do "Czasu, który pozostał" dorzucam jeszcze jeden obraz Ozona, który dobrze zapamiętam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty