To, co najbardziej mnie w tym filmie uderzyło i poruszyło, to samotność Joanny, wszechobecna nieufność, podejrzliwość oraz brak jakiejkolwiek nadziei, niemożność wyjścia z sytuacji.
Joanna jest samotna na kilku poziomach. Przede wszystkim nie wie, co stało się z jej mężem, który poszedl na wojnę. Czy dostał się do niewoli, czy może przedostał się gdzieś na Zachód, czy zginął? Nie ma od niego ani o nim żadnych wiadomości. Stale powtarza, że inni wrócili, a on nie, ale mimo to wierzy, że mąż żyje. Jej samotność podkreśla duże mieszkanie, w którym mieszka. Labirynt pokoi i innych pomieszczeń. Ma świadomość, że powinna w nim kogoś zameldować, aby go nie stracić. Stale ktoś jej o tym przypomina: a to matka, a to dozorczyni. Jej kontakty z innymi ograniczają się do zdawkowych spotkań. Stale gdzieś biegnie, coś załatwia. Ale prawdziwą samotność przynosi jej decyzja o przygarnięciu Róży, małej Żydówki. Joanna nie zastanawia się, tylko zabiera znalezione, opuszczone dziecko do swojego mieszkania i udziela mu schronienia. Doskonale wie, na co się porywa. Dlaczego decyduje się na ten heroiczny gest? Z litości dla osamotnionej dziewczynki? Bo jest porządną kobietą, której nie przychodzi do głowy, że mogłaby postąpić inaczej? Bo jest osobą wierzącą? Ale przecież wielu udałoby po prostu, że nie zauważa małej, ukrywającej się dziewczynki. I nawet potem, kiedy będzie musiała skonfrontować się z konsekwencjami swojego gestu, nie będzie żałować. Przypadek skazał ją na heroizm i cierpienie.
Przerażająca jest samotność, na którą się odtąd skazuje. Sama musi dźwigać ciężar ukrywania Róży, z nikim nie może się nim podzielić, nikogo prosić o radę czy pomoc. Towarzyszy jej wieczny strach i niepokój: o dziecko, o siebie, o zapewnienie podstawowych potrzeb życiowych. Nikomu nie można powiedzieć, nikomu zaufać. Każdego trzeba podejrzewać. Czy dozorczyni jest donosicielką, czy porządną kobietą, która martwi się o Joannę? Wrogiem może być sąsiad, koleżanka, a nawet rodzice. Chyba to jest dla mnie najbardziej przerażające: nie można powiedzieć ani matce, ani ojcu, ani siostrze. Każdy, kto puka do drzwi mieszkania, stanowi zagrożenie. Przed każdym małą Różę trzeba ukrywać. Nawet kiedy wychodzi do świata, nadal pozostaje samotna. Nie zdecyduje się na powiedzenie prawdy, musi kluczyć i kręcić. Na każdym kroku, jakby przypadkowo, słyszy ostrzeżenia: ukrywanie Żydów to szaleństwo. Owszem, wszyscy zapewniają, że nic do nich nie mają i że to straszne, co ludzie mówią, ale nikt nic nie robi. Dlatego wybór Joanny skazuje ją na samotność.
Matnię, w jakiej znalazła się główna bohaterka, podkreśla rytm filmu budowany pośpiechem. Stale ktoś dobija się do drzwi, stale trzeba się spieszyć, żeby ukryć dziewczynkę w schowku, stale przerywany jest kruchy spokój Joanny, jaki dotąd stwarzał jej dom. Ale dom przestaje być azylem. Śpieszy się Joanna, kiedy wychodzi na ulicę. Ciągle gdzieś biegnie, dokądś pędzi, stale jest w ruchu. Wszystko wiruje. Kulminacją tego pośpiechu jest szaleńcza ucieczka do domu od prześladowców. Zhańbiona, ogolona kobieta gna na oślep, skrywając się pod płaszczem niczym jakiś pajac czy straszne, czarne, szalone straszydło. Dopiero teraz świat zwalnia. Otępiała, nieszczęśliwa Joanna leży w łóżku, a kiedy wychodzi po zakupy, snuje się po ulicy jak błędna. Jej samotność pogłębia się. Nadal nie może nic powiedzieć, nie może się bronić. Potraktowana niesprawiedliwie, musi ukrywać prawdę. Także przed matką, która nie ma dla niej pociechy, tylko chłoszcze potokiem niesprawiedliwych, oszczerczych słów.
Losy Joanny skojarzyły mi się z powojennymi losami Aimee, bohaterki znakomitej (mimo że momentami niemożliwie ckliwej) dokumentalnej powieści Erici Fischer "Aimee i Jaguar" (Czarne 2008). Kobieta, która w wojennym Berlinie ukrywała u siebie ukochaną Żydówkę, Jaguar, dla której zniszczyła swoje dotychczasowe dość wygodne, zważywszy na okoliczności, życie, po wojnie żyje w nędzy, zapomnieniu i dotkliwym osamotnieniu.
Na Joannę nagle spadają wszelkie możliwe nieszczęścia: gwałt (bo jak to inaczej nazwać), wiadomość o śmierci męża, uznanie za kolaborantkę, banicja. Jakby los się na nią uwziął, zamiast wynagrodzić jej szlachetny uczynek i odwagę. Nie ma sprawiedliwości. Nie ma do kogo się odwołać. I tak Joanna, która nawet w tych beznadziejnych czasach miała nadzieję, potrafiła tę nadzieję podtrzymywać w Róży, umiała się dostosować do warunków, w jakich przyszło jej żyć, znajduje się w sytuacji, z której, wydaje się, wyjścia nie ma. A to, które znajduje, jest obarczone cierpieniem i złamaniem danej dziewczynce obietnicy, że jej nie odda. Niestety muszą się rozstać dla swojego bezpieczeństwa.
Mnie poruszyła warstwa filmu związana z konkretnym czasem i miejscem. Ale oczywiście film Falka stawia uniwersalne pytania, porusza uniwersalne problemy. Jak się zachowasz wobec ludzkiego nieszczęścia: pomożesz bez względu na koszta czy odwrócisz wzrok, udając, że nie widzisz? Jak łatwo kogoś oskarżyć, rzucić podejrzenie, nie sprawdzić, nie wysłuchać, nie dać prawa do obrony, a w konsekwencji złamać życie. Heroizm niekoniecznie zostanie doceniony i nagrodzony. Trzeba robić swoje, nie licząc na ludzką wdzięczność.
Jeśli do czegoś miałabym się przyczepić, to do zakończenia z zupełnie innej bajki. Ale to drobiazg. Film mnie głęboko poruszył. Właśnie tak: poruszył, przejął i to jest w nim najważniejsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz