Jeśli miałabym wskazać to, co najbardziej zwróciło moją uwagę, byłaby to świadomość przegranego, zmarnowanego życia, które towarzyszy niemal wszystkim bohaterom filmu. Wiele razy padają słowa o poczuciu życiowej pustki, które dręczy Benjamina i Irenę. Przegrany czuje się Benjamin, bo przed laty nie potrafił walczyć o Irenę, w której skrycie się kochał. A kiedy wreszcie zorientował się, że to uczucie odwzajemnione, zawodowy los pokrzyżował mu plany. Dlaczego nie próbował jej zdobyć? Bo to ona, mimo że młodsza i kobieta, została jego szefową, bo była lepiej wykształcona, bo pochodziła z bogatej, argentyńskiej rodziny, bo miała narzeczonego, bo była sporo młodsza. Podobnie Irena. Po latach nadal myśli o Benjaminie. Małżeństwo nie okazało się ekscytujące, dzieci dorosły, a ona wiedzie spokojne, ale nudne życie. Ten wątek jest bardzo dobrze prowadzony. Stopniowo poznajemy tajemnicę Benjamina, a jeszcze bardziej stopniowo przekonujemy się o wzajemności Ireny. Reżyser i scenarzysta podsuwają widzowi subtelne sugestie, które czytelne robią się dopiero po pewnym czasie (sceny rozmów w gabinecie Ireny, podczas których każe zamykać drzwi, mając nadzieję na coś więcej niż tylko służbową rozmowę). I pewnie tylko bardzo uważny widz zorientował się, że w pierwszej, melodramatycznej scenie pożegnania, która potem powróci, oglądamy tych dwoje. Niestety ten sprytnie prowadzony wątek psuje jego nachalnie szczęśliwe zakończenie niczym z romantycznej komedii.
Przegrany jest oczywiście Morales, mąż zamordowanej. Benjamin przez lata karmi się obrazem wielkiej miłości do żony, jaką zobaczył w jego oczach. Dotknięty niewyobrażalną tragedią nie rozpacza, nie ogląda się wstecz. Paradoksalnie dzięki nieszczęściu ocalił ze swojej miłości to, co najpiękniejsze. Nie zdążyła rozmienić się na drobne w codzienności, na zawsze pozostała wielka i jedyna. Życiu Moralesa długo nadaje sens wiara, że wymiar sprawiedliwości odnajdzie i ukarze sprawcę. Może wzruszony tą miłością Benjamin stawia sobie za punkt honoru spełnienie tego pragnienia. Jednak wymiar sprawiedliwości zakpi sobie z obu: najpierw sędzia szybko umorzy sprawę, a potem, kiedy dzięki uporowi Benjamina i jego zapijaczonego przyjaciela Sandovala uda się złapać przestępcę, ten wyjdzie po kilku latach, bo może być przydatny na wolności. Naprawdę dochodzi do tego jednak w wyniku zawiści i zawodowych rozgrywek. Sceny, w których rywalizujący ze sobą agenci federalni skaczą sobie do oczu niczym uczniacy, nadają filmowi kolorytu. Pewnie pokazują też jakąś prawdę o Argentynie tamtych lat. Zwolniony morderca, Isidoro Gomez, czuje się bezkarny i pragnie zemsty. Jakże ironiczne w tym kontekście wydaje się pokazywanie majestatu i potęgi sądu, w którym pracują bohaterowie. Marmury, potężne kolumny, masywne schody, korytarze i galerie, które oglądamy na ekranie wielokrotnie, mają świadczyć o powadze tej instytucji stojącej na straży prawa. Jak jest naprawdę, widzimy. Wątek skorumpowanego wymiaru sprawiedliwości, chociaż jest jeszcze jednym rodzynkiem w tym filmowym cieście, nie stanowi oczywiście niczego odkrywczego. Trudno to kino uznać za demaskatorskie czy polityczne.
Przegrany, może najbardziej, jest też Isidoro Gomez. Najpierw odrzucony przez ofiarę, potem upokorzony przez Irenę, na chwilę zatriumfuje i poczuje się bezkarny. Później jednak złapany przez Moralesa spędzi resztę życia skazany przez niego na prywatne dożywocie w prywatnym więzieniu gdzieś na odludziu. Morales wielokrotnie powtarza, że nie jest zwolennikiem kary śmierci. To, według niego, wręcz ulga dla mordercy: wieczny sen. Prawdziwą karą jest życie: długie lata spędzone w całkowitej izolacji w więzieniu. Scena, kiedy zrezygnowany Gomez skarży się Benjaminowi "Żeby chociaż ze mną porozmawiał ..." (cytuję z pamięci), przeraża. I ten wątek również jest znakomicie prowadzony. Podsuwa się widzowi dyskretne podpowiedzi, które dopiero na końcu złożą się w klarowną całość. Muszę przyznać, że w pewnym momencie miałam nawet wrażenie, że to Morales okaże się mordercą swojej ukochanej żony. Tak umiejętnie twórcy filmu mylą tropy.
Na koniec kilka rozmaitych uwag o tym, co jeszcze znaleźć można w tym filmie.
Ważny i poruszający jest wątek przyjaźni Benjamina i Pablo Sandovala. Pracują razem, obaj mają się za nieudaczników, przy czym ten drugi za większego. Właściwie tylko przyjaciel docenia intelektualne możliwości Pabla, które ten rozmienia na drobne w alkoholu i knajpianym życiu będącym, jak mówi, jego pasją. To dzięki jego uporowi Gomez w końcu zostanie schwytany. Jednocześnie jednak prowadząc swoje dochodzenie, obaj potrafią zachować się jak amatorzy. Sandoval zginie, być może świadomie oddając swoje życie za życie przyjaciela. Piszę być może, bo do końca tego nie wiemy. Wszystko, co zdarzyło się w przeszlości, jest rekonstrukcją. Widz nie jest pewien, co miało miejsce naprawdę, a co jest tylko literacką fikcją w tworzonej przez Benjamina powieści. On również na użytek pisanej książki pewne zdarzenia musi zrekonstruować. Czy Pablo świadomie podał się za przyjaciela, czy też po prostu zasnął zmorzony alkoholem i zginął przypadkowo? Tak jak w jego życiu, tak i w tej rekonstrukcji heroizm miesza się z małością.
Jeszcze jedną zaletą tego filmu jest mieszanina scen poważnych, tragicznych i nieodparcie śmiesznych. Wadą przeciągane zakończenie, no i ten hollywoodzki happy end. Na pewno jednak warto "Sekret jej oczu" zobaczyć. Moim zdaniem jest lepszy niż "Autor widmo" Polańskiego, którym wszyscy tak się zachwycali, a oba filmy to ta sama liga. Dobra rozrywka z ambicjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz