"Chrzest" Marcina Wrony. Czy można uciec od przeszłości?

Przez trzy kolejne tygodnie nie byłam w kinie. Rzadko mi się zdarza taka długa nieobecność. Jakoś na nic nie miałam ochoty. Co wydawało się w zapowiedziach interesujące, miało tak miażdżące recenzje, że szkoda było marnować czas. I wreszcie w tym tygodniu "Chrzest" Marcina Wrony nagrodzony w Gdyni. Nie widziałam jego pierwszego filmu, ale potem czytałam interesujący wywiad z reżyserem. "Chrzest" koniecznie trzeba zobaczyć, chociaż nie jest miły, łatwy i przyjemny, a momentami lepiej zamykać oczy. I mimo że teraz, kiedy myślę o nim na chłodno, dostrzegam pewne wady, to jestem w stanie je wybaczyć. Lubię filmy, które tak bardzo angażują mnie emocjonalnie i stawiają ważne pytania. Dodatkowym plusem są dwie główne role: Michała (Wojciech Zieliński) i Janka (Tomasz Schuchardt) oraz demoniczny Adam Woronowicz jako Gruby. Nie chcę nic zdradzać z treści, bo kieruję się dewizą,że im się mniej wie o filmie, tym lepiej się go ogląda. Więcej w ciągu dalszym, dla tych, którzy już widzieli.

Tak, jak wspomniałam, wolę film z pewnymi niedociągnięciami, ale taki, który mnie poruszy i zaangażuje emocjonalnie, niż chłodne arcydzieło. Taki jest "Chrzest". Reżyser stopniowo odkrywa przed widzem kolejne tajemnice bohaterów. Początkowo wydaje się, że Michał jest w najlepszym momencie swojego życia. Osiągnął sukces, jest właścicielem fabryki okien, ma piękną żonę, którą kocha, i kilkumiesięcznego synka Adasia. Właśnie szykuje się do jego chrztu. Ojcem chrzestnym ma zostać Janek, przyjaciel z czasów młodości, z którym łączy go silna więź, nieomal braterska. Wiemy, że Michał ma za sobą niechlubną przeszłość, którą jakoś dzieli z przyjacielem. Chwali się przed nim swoim udanym życiem, udziela rad, pyta, czego od życia chce. Janek nie pasuje do świata Michała, co natychmiast zauważa jego żona. Właśnie wyszedł z wojska, nic nie ma, jest prostacki, nie stroni od alkoholu. Ale ogłada Michała, z której jest tak dumny, jest też świeża. Autentyczne są uczucia i duma z sukcesu. Szybko okazuje się, że nad jego życiem wisi klątwa niczym w antycznej tragedii. Nie ma ucieczki, różnica jest taka, że Michał o tym wie i spokojnie czeka na wyrok. Chce tylko ocalić żonę i synka i załatwić rzecz najważniejszą w tej chwili: chrzest. Od pewnego momentu biernie czeka na nieuniknione, dopiero pod koniec postanawia jeszcze się bronić. Jakby milczące pożegnanie z rodziną i życiem, nasycenie się szczęściem w trakcie rodzinnej uroczystości obudziły w nim żal i ponowną wolę walki. Zawsze robią na mnie wrażenie (w literaturze i filmie) takie świadome momenty pożegnań na wieczność. Mam ich kilka w swojej literackiej i filmowej pamięci i ile razy o nich myślę, przejmują mnie dreszczem.

Czy naprawdę nie ma wyjścia? Zastanawiałam się nad tym. Pomoc teściów, którym zawdzięcza to, że tak szybko osiągnął finansowy sukces, sprawy nie załatwi, odsunie w czasie termin wykonania wyroku. Dlaczego jednak nie pójdzie na policję? Czy policja może mu pomóc? Nie wiem. Dlaczego  nie ratował się wcześniej? Mógł wyjechać z kraju, mógł zaszyć się gdzieś w Polsce, gdzie trudniej byłoby go odnaleźć. Dlaczego w takim razie nie zważając na ścigającą go klątwę, ożenił się? To pytanie zadaje mu Janek. Michał milczy, odpowiedź jest oczywista i cisza, która zapada, bardzo mi się podoba, słowa w takiej sytuacji zawsze brzmią banalnie.

Lubię w tym filmie pewną symetrię. Symetryczna jest zdrada. W przeszłości zdradził Michał, bojąc się więzienia, którego przedsmakiem była brutalność policjantów, teraz zdradza Janek, też ze strachu,ale przed bezwzględnymi bandytami. Obaj znaleźli się w potrzasku, nie sprostali wyzwaniu. Może łatwo byłoby ich oskarżyć, gdyby reżyser nie pokazał nam tak dosadnie bezwzględności ich prześladowców. Zdrada Janka wydaje się większa, bo dotyczy najlepszego przyjaciela, brata prawie. Michał zapewnia, że on kumpla nie wydał. Janek miota się, próbuje walczyć o Michała, nieśmiało wstawia się za kolegą, ale szybko pojmuje, że nic nie wskóra. Staje przed murem, którego nie przebije. Zdaje sobie sprawę, że został skalany i zbrukany. Jest brudny i dlatego wzbrania się przed wzięciem małego Adasia na ręce. Przyznam się, że nie jest dla mnie jasne, dlaczego zabija Michała. Czy wykonuje wyrok, bo mu kazano czy uderza kamieniem, aby ratować przyjaciela, nie pozwolić mu pójść do bandytów, a potem budzi się w nim bestia? Bestia, którą już raz obudzono. Wystarczy jedna chwila, splot okoliczności, aby człowiek potrafił zamienić się w bezwzględnego, bezmyślnego, zaślepionego oprawcę.

Symetria kolejna to dwa chrzty. Pierwszy, ten w kościele: niewinnego, czystego Adasia, chrzest, który ma symbolicznie wprowadzić dziecko do ludzkiej wspólnoty. I chrzest drugi: wprowadzający do bandyckiej wspólnoty Janka. Po tym, czego był biernym świadkiem a potem uczestnikiem, może zrobić już wszystko. Od tej chwili jest z tym światem związany na zawsze, nie wyzwoli się z niego, co pokazują losy Michała. Nie ma ucieczki. Jest brudny, zbrukany, naznaczony zbrodnią. Może dlatego morduje? Pierwsze uderzenie to próba ratunku, ale potem do głosu dochodzi obudzona w nim bestia?

Symetria druga łączy się trochę z poprzednią. To czystość, niewinność i brud, zbrukanie, zbrodnia. Te dwa pierwiastki przewijają się w świecie Michała i Janka. Michał zmienia się w innego człowieka, kiedy bierze na ręce swojego synka, kiedy obserwuje swoją żonę karmiącą Adasia. Z taką samą tkliwością obserwuje te sceny Janek. Kobieta póki jest matką, też jest święta i nietykalna. Kiedy staje się żoną, kochanką pojawia się szybki, namiętny seks a nawet brutalność. Brutalny i bezwzględny staje się Michał, kiedy próbuje walczyć ze swoimi prześladowcami. Chociaż biernie poddaje się wyrokowi losu, to kiedy bandyci szargają matkę jego dziecka, staje się bezwzględny. Podobnie Gruby, grany przez Woronowicza (trudno uniknąć skojarzeń z rolą Chyry w "Długu"). Zimny, okrutny nie wkracza jednak do świętej strefy, nie wtargnie na rodzinne przyjęcie po chrzcie, ale spokojnie czeka, aż Michał tę strefę opuści. I Michał tak robi, jakby nie chciał, aby to, co nieuniknione i brudne, skalało to, co czyste i niewinne. Niewinność w tym świecie związana jest z nieświadomością. Nikt na rodzinnym przyjęciu, oprócz zbrukanych Michała i Janka, nie wie, jaka tragedia za chwilę się rozegra.

I ostatnia symetria, też jakoś powiązana z poprzednimi. To dwa światy: świat zwyczajny, ten widoczny i świat zbrodni, brudu, ukryty. Jedno życie toczy się na powierzchni: w domach, w restauracyjnych salach dla gości. Drugie gdzieś pod powierzchnią, na zapleczu, w restauracyjnych kuchniach, do których prowadzą pokrętne, długie korytarze. To stamtąd bezwzględnie rządzi Gruby, to tam rozmawiają o swoich brudnych tajemnicach Michał i Janek. To w takich miejscach wykonuje się wyroki (wyrok na właścicielu jakiegoś drobnego biznesu i jego żonie został wykonany nie w ich domu, ale właśnie gdzieś na zapleczu).

I jeszcze na zakończenie jedna refleksja, która nasunęła mi się w trakcie pisania. Co jest prawdziwe? Czy ta fasada czy to zaplecze? Gruby, który przychodzi do kościoła na chrzest, wyraźnie wypowiada słowa chrzcielnego przyrzeczenia: wyrzekam się (zła, szatana), a przecież wie, że się nie wyrzeknie. Podobnie Janek. I podobnie my wszyscy. Ile warte są słowa? A może wypowiadając je, na chwilę wierzy w nie, bo znalazł się w strefie sacrum? W strefie profanum obowiązują inne zasady. Obie najwyraźniej rozdzielają te metry symbolicznych korytarzy, przez które trzeba przejść.

Bardzo dobry film o tym, że przeszłość czasem dopada i nie ma przed nią ucieczki. No właśnie, czy nie ma? Zawsze, kiedy kino czy literatura pokazują  takie sytuacje, intensywnie zastanawiam się, czy bohaterowie mieli jakieś wyjście, czy mogli uniknąć swego przeznaczenia. Wydaje się, że tym razem nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty