Julia Franck "Południca"

Warto sięgnąć po mroczną powieść Julii Franck "Południca" (W.A.B. 2010). To historia Heleny i jej siostry Marty rozpięta pomiędzy rokiem 1914 a 1945. Na burzliwą historię Niemiec pomiędzy dwiema wojnami nakłada się historia dwóch córek budziszyńskiego właściciela małej drukarni. Może gdyby na ich osobisty los nie nałożyła się HISTORIA, ich życie potoczyłoby się zupełnie inaczej? Może wiodłyby spokojną egzystencję, spełniając swoje marzenia o studiach i samodzielności? Tymczasem splot rodzinnego naznaczenia, które można traktować jak klatwę czy przekleństwo, i burzliwych dziejów Europy pomiędzy wojnami spowodował, że życie obu sióstr (szczególnie młodszej Heleny, bo to ona jest główną bohaterką powieści) jest życiem przegranym. Swoje naznaczenie zawdzięczają matce, a jest to naznaczenie podwójne: Selma Wursich to chora psychicznie dziwaczka na domiar złego obdarzona niepewnym pochodzeniem, jest Żydówką. Jak łatwo się domyślić, początkowo ten drugi czynnik nie ma wielkiego znaczenia, za to choroba psychiczna wywiera zdecydowany wpływ na dzieciństwo Heleny i młodość Marty (jest dziewięć lat starsza od siostry). Los Heleny od początku jest gorszy, bo matka zupełnie jej nie akceptuje, po śmierci dwóch synów nie chciała dzieci, a na pewno nie kolejnej dziewczynki. Utrata chłopców i urodzenie młodszej córki pogłębiły szaleństwo Selmy. Siostry oparcie znajdowały w ojcu, a potem, kiedy poszedł na wojnę, w sobie. Kataklizm wojenny zmienia wszystko: odtąd utrzymanie domu, walka o byt spadną całkowicie na barki Heleny i Marty. Kiedy ojciec wyrusza z domu, młodsza siostra ma zaledwie siedem lat, ale szybko zaczynają spadać na nią obowiązki. Jest bardzo zdolna, szybko się uczy, kiedy wojna się kończy, to ona zajmuje się rodzinną drukarnią, umie obsługiwać maszyny i prowadzić księgowość. Koniec apokalipsy wcale nie oznacza wyjścia na prostą. Szaleje powojenny kryzys, inflacja, sytuacja rodzinna nie poprawia się. Zanużona w swoim świecie Selma nie chce widzieć męża, który wreszcie okaleczony wraca do domu. Dziewczynom przybywa kolejny obowiązek: pielęgnowanie umierającego ojca. Latami tkwią w beznadziei: codzienna troska o utrzymanie domu, pogrążona w szaleństwie matka i praca, która pozwala nie zatonąć. Pozostają marzenia: o studiach, o wyjeździe. Wydaje się, że nigdy się nie spełnią, bo na to trzeba pieniędzy, a one nie mają ich nawet na bilet do Berlina. To, co mogą osiągnąć, tkwiąc w Budziszynie, to praca pielęgniarki. Co pozwala im zachować pogodę ducha? Wzajemna miłość i przyjaźń Leontyny. Dla Marty Leontyna jest nie tylko przyjaciółką. Początkowo czytelnik tylko domyśla się prawdziwego charakteru ich związku, W prowincjonalnym Budziszynie muszą się ukrywać, po latach w Berlinie, w środowisku artystów i ludzi wykształconych będą mogły żyć ze sobą jawnie. Matnia, w jakiej tkwią siostry Wursich, staje się jeszcze bardziej beznadziejna, kiedy Leontyna mimo zapewnień, że ich nie opuści, wyjeżdza do Berlina, aby wyjść za mąż i studiować. Dlaczego zdradza? Nie ma wyjścia: jeśli chce zostać studentką medycyny, o czym marzy, musi ulec woli ojca. Pozostaną namiętne listy pisane w ukryciu. Helena domyśla się tylko, jaką tragedią dla Marty jest rozstanie z Leontyną.

Kiedy wreszcie zdarzy się cud i będą mogły wyjechać do Berlina do bogatej krewnej matki, Fanny, prowadzącej beztroskie życie wśród berlińskiej cyganerii, skorzystają z okazji. Można oczywiście zadać pytanie, czy postąpiły słusznie, zostawiając chorą matkę pod opieką wiernej służącej Maryjki? Jakie obowiązki wobec matki ma córka przez tę matkę odrzucana, poniżana, niekochana? Dla Heleny ten wyjazd łączy się z podjęciem jeszcze jednej ważnej decyzji: na miejscu osiągnęła już pozycję pomocnicy profesora. Asystuje przy operacjach, jest jego prawą ręką, ma pozycję. Ona jednak stale marzy o czymś więcej: chce być lekarką. Marzenia nie zawsze się spełniają. Początkowo pobyt w Berlinie daje jej tylko materialny spokój, wygodne życie w domu Fanny, możliwość korzystania z jej biblioteki. Jest jeszcze za młoda, aby uczestniczyć w bogatym życiu towarzyskim, nie na tyle jednak, aby nie stać się obiektem pożądania ze strony kochanka Fanny. Pobyt w jej domu to z jednej strony beztroska egzystencji, z drugiej ciągłe lawirowanie, aby nie wpaść w łapy przyjaciela ciotki. Okazuje się, że Berlin nie staje się wymarzonym rajem: o pracę wcale nie jest łatwo, studia też nie są na wyciągnięcie ręki. Ale szczęście wreszcie się do niej uśmiecha. Tym szczęściem jest miłość do Carla, studenta filozofii pochodzacego z zamożnej rodziny. Wydaje się, że z czasem i ona bedzie mogła spełnić swoje marzenia zawodowe, tym bardziej, że Carl jest człowiekiem otwartym, światłym, zdolnym, mającym perspektywy. Pochłonięta miłością, pracą w aptece, szkołą, której skończenie da jej w przyszłości możlwość studiowania, nie zauważa, że sytuacja powoli zaczyna się zmieniać. Szaleje kryzys, radykalizują się nastroje, nieoczekiwanie niepewne pochodzenie Heleny, Marty, Fanny i licznych jej znajomych zaczyna mieć znaczenie.

Narracja w powieści pisana z punktu widzenia Heleny zwykłej-niezwykłej kobiety sprawia, że polityka jest gdzieś w tle. Nikt się nią nie interesuje, jest ważna, o ile zaczyna wpływać na losy jednostki. W książce nie pada nazwisko Hitlera, nie mówi się o NSDAP, o ich dojściu do władzy, o nocy kryształowej, o wybuchu kolejnej wojny, o jej okropnościach. To się po prostu dzieje, gdzieś w tle, bez wielkich słów. Nagle niepewne pochodzenie Heleny zaczyna mieć znaczenie, być groźne. Pracę tracą Żydówki, bo nie ma jej dość dla swoich. Na świat patrzymy oczami udręczonej życiem kobiety, której los ofiarował tylko krótką przerwę w paśmie codziennej udręki. Osobiste nieszczęście, które na nią spada, powoduje, że skupia się tylko na pracy, której fizyczny trud zagłusza myśli. Duchowy ból i kierat szpitalnej harówy, z tego teraz składa się jej życie. Dochodzi zmartwienie narkotykowym uzależnieniem siostry ciągnące się jeszcze od trudnych czasów budziszyńskich. To wszystko sprawia, że Helena, a czytelnik z nią, nie uświadamia sobie nadciągającego nieszczęścia. Wyjazd do Szczecina, powoduje, że traci z oczu berlińską perspektywę, z której być może widać lepiej. I tak już będzie do końca. Jej się uda: dzięki mężczyźnie, który się w niej zakocha, dostanie fałszywe papiery i nową tożsamość. Nie będzie już Heleną z Budziszyna, ale Alicją z Drezna. Wojna to dla niej długo (tylko lub aż) rozstanie z mężem, które przyjmuje z ulgą, praca w szpitalu połączona z opieką nad synem, któremu udręczona codziennością nie potrafi zapewnić ciepła, pogarszające się warunki życia, kłopoty ze zdobyciem jedzenia, brak wiadomości od siostry, Fanny i Leontyny. Nagle ich telefony milkną, listy nie docierają, mowa jest o obozach pracy. Do jednego z nich trafia prawdopodobnie Marta i Helenie wydaje się, że to ją może uratować, że tam uda się jej lepiej przetrwać. Jak naiwna jest (przecież nie tylko ona, inni też), pokazuje niedzielna wycieczka do lasu na grzyby. Ma być przyjemnością sprawioną synkowi. Nagle na ich drodze staje pociąg z bydlęcymi wagonami. Helenę dziwią żołnierze z groźnymi psami pilnujący transportu zwierząt. Okropny fetor każe uciekać jak najdalej. Jest przekonana, że pociąg z jakiegoś powodu długo stoi na torach i stąd ten smród zwierząt. Jaka jest prawda, zrozumie dopiero przez przypadek i wtedy sama poczuje się jak zaszczute zwierzę.

Chciałabym się jeszcze na chwilę zatrzymać na małżeństwie Heleny z Wilhelmem. Z jednej strony związek z nim być może ją ocalił, bo zyskała dzięki niemu fałszywe, dobre papiery, z drugiej stał się pułapką. Z samodzielnej, wyzwolonej kobiety, jaką była, żyjąc bez ślubu z Carlem, co jej środowisko akceptowało, stała się kobietą całkowicie zależną od męża despoty. Wilhelm początkowo miły, stanowiący oparcie w jej trudnej sytuacji osobistej, człowiek wykształcony, z pasją, co Helenie się nawet podoba, po ślubie okazuje się typowym panem domu. Helena ma sprzątać, gotować, spełniać jego prymitywne i proste oczekiwania seksualne (przecież to jeden z jej małżeńskich obowiązków), trzymać się z dala od jego przyjaciół, nie mieć pretensji, tolerować wszystko, a kiedyś wychowywać jego dzieci. Jaka była sytuacja kobiety, najlepiej pokazuje opisana dość drobiazgowo noc poślubna Heleny i Wilhelma. To doświadczenie wyjątkowo obrzydliwe. Prymitywny Wilhelm jest przekonany o swoich umiejętnościach w tej dziedzinie, stawia się w roli przewodnika po świecie seksu, bo, jak wiadomo, on ma za sobą takie doświadczenia, a Helena, jak sądzi, nie. Tymczasem to ona mogłaby go wiele nauczyć. Kiedy się przekonuje, że nie jest jej pierwszym mężczyzną, nie potrafi się z tym pogodzić, ona z kolei jest zdumiona jego reakcją. Życie z Carlem, środowisko berlińskiej cyganerii, w którym się obracała, dały jej inną perspektywę. Czy ta kobieta w tamtych czasach, w sytuacji, w jakiej się znalazła, miała jakiś wybór? Czy była skazana na męża tyrana (pewnie dość typowego), który nią pogardzał za jej pochodzenie i przeszłość? Czy alternatywą była śmierć w obozie?

Książka Julii Franck to opowieść o życiu Heleny, które przegrała, bo urodziła się w złym miejscu, w złym czasie, a swoje dołożył jeszcze wszechobecny przypadek. Czy kilka lat po wojnie, kiedy ją znowu spotykamy, jest szczęśliwa? Domyślamy się, że nie. Zagłusza swoje nieudane życie trudem codziennej egzystencji. Czy jest dla niej jakaś nadzieja? Czy będzie umiała uporać się ze swoją przeszłością? Z winą wobec syna? Może przypadek sprawi, że kiedyś osiągnie harmonię, ale równie dobrze może być odwrotnie i życie Heleny do końca już będzie nieudane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty