Dla miłośników Charlotte Gainsbourg i Romana Durisa, czyli "Zagubieni w miłości" Patrica Chereau.

Wróciłam z wakacji i nadrabiam kinowe zaległości. Na pierwszy ogień poszedł film "Zagubieni w miłości" Patrica Chereau, bo schodził z ekranu, bo uwielbiam Romana Durisa, bo bardzo lubię Charlotte Gainsbourg, bo kilka lat temu zachwyciłam się "Jego bratem" i z zainteresowaniem obejrzałam "Intymność" (dla niezorientowanych: to filmy Patrica Chereau). Dość powodów, aby nie oglądając się na przydzielane filmom gwiazdki, w ciemno pójść do kina. To współczesna historia dwojga kochanków, Sonii i Daniela, rozgrywająca się w Paryżu. Właściwie mniej tu historii, a więcej powikłanych, często niezrozumiałych, uczuć i relacji międzyludzkich. Mimo że doskonale zdaję sobie sprawę z wad tego filmu, a właściwie wad jego scenariusza, obejrzałam go w hipnotycznym transie i polecam tym, którzy lubią śledzić komplikacje ludzkiej natury, lub tym, którzy podzielają moją miłość do Romana Durisa, Charlotty Gainsbourg lub filmów Patrica Chereau. A kto już widział, powinien przeczytać ciąg dalszy.

Ten film można bardzo łatwo skrytykować i odrzucić, ale można też ulec jego hipnotycznemu rytmowi i zaakceptować mimo wad. Jakie to wady?

Przede wszystkim problemy uczuciowe dwojga bohaterów można uznać za wydumane lub niedostatecznie uzasadnione. Daniel i Sonia miotają się. Niby są razem, chociaż nie mieszkają ze sobą, ale bez przerwy swoje uczucia poddają analizie, uciekają przed sobą (dalczego?), wracają, traktują z dystansem, cierpią z tęsknoty, ze strachu przed rozstaniem, mają pretensje o nie dość uwagi, by za moment oddać się miłosnej ekstazie. Szczególnie zdystansowana jest Sonia. Patrzymy na nią oczami Daniela i nie wiemy, czy przeczucia, że chce go opuścić, sprawdzą się czy są wydumane. Czy to jego skłonność do duchowego cierpienia i wiwisekcji uczuć każą mu szukać problemu tam, gdzie go nie ma? Można wzruszyć ze złością ramionami i powiedzieć: dlaczego się tak dręczycie, dlaczego komplikujecie to, co proste? Poddane chłodnej analizie duchowe rozterki Daniela i Sonii wydają się po prostu niewiarygodne.

Druga wada niekoniecznie musi być uznana za słabość. Myślę o licznych w tym filmie niedopowiedzeniach, o tym, że właściwie niczego nie wiemy na pewno. Wiele tu zagadek, tajemnic, niedookreślonych ludzkich losów. To może drażnić, ale wcale nie musi, jeśli ten celowy reżyserski (a właściwie scenariuszowy) zabieg po prostu akceptujemy. Ja lubię takie kino, które zmusza do zadawania pytań, zastanawiania się, jaka jest prawda o bohaterach, choć z góry wiem, że to tylko moje domysły, a pewnosci żadnej. Jeśli coś mi tu przeszkadza, jeśli coś mogę uznać za przesadę, to historię nieznajomego mężczyzny, który nagle pojawia się w życiu Daniela i zaczyna go prześladować swoimi uczuciami. Oczywiście takie rzeczy się zdarzają, ostatnio się nawet sporo o tym pisze, ma to nawet swoją nazwę (stalking), ale w filmie Chereau ta historia wydaje się być zbyt abstrakcyjna. Tajemniczy mężczyzna pojawia się nagle (chociaż i tego nie możemy być pewni) i od razu wkracza w jego życie, gwałtownie i brutalnie. Dziwić może reakcja Daniela. Dlaczego nie zgłasza sprawy policji? Dlaczego próbuje radzić sobie z nią sam? Dlaczego tak spokojnie do tego podchodzi? Dlaczego wreszcie, mimo że ma dość tego człowieka, wchodzi z nim w relację, zaczyna mu się zwierzać, odpowiadać na pytania? Przecież wiadomo, że to spowoduje tylko nasilenie nękania, mężczyzna będzie chciał więcej i więcej. Czy to skłonność do duchowego cierpienia, o której już wspominałam, czy może ukryte biseksualne skłonności, które budzą się w Danielu, powodują takie jego reakcje? Ten wątek mógłby zapowiadać uczuciowy trójkąt i jeszcze większe rozterki, cierpienia i komplikacje, ale nie zostaje wykorzystany.

Zupełnie natomiast nie przeszkadzają mi inne niedopowiedzenia, których w tym filmie mnóstwo. O Sonii już wspominałam. Kolejna postacią, ktora pozostaje w sferze domysłów, to Daniel. Kim właściwie jest? Dlaczego pracuje, remontując mieszkania, chociaż wygląda na człowieka inteligentnego i wykształconego? A może to filmowy fizerunek Romana Durisa sprawia, że tak go odbieramy? Dlaczego pełno wokół niego duchowych popaprańców? Czym ich do siebie przyciąga? Czy wspiera ludzi i pomaga im, jak sam twierdzi, czy też bawi się ich historiami, opowiadając je innym, co zarzuca mu nieszczęśliwy księgowy Michel? Jest podglądaczem ludzkich losów? Ich kolekcjonerem? Chce być dzięki cudzemu życiu w centrum uwagi innych? Ma skłonność do teatralizacji rzeczywistości i stąd to otaczanie się dziwnymi typami i dramatyzowanie własnych przeżyć? Dlaczego jako wolontariusz chodzi do domu starców? Czy rzeczywiście z powodu, który w szczerej rozmowie zdradza nękajacemu go mężczyźnie, czy też po to, by kolekcjonować i podglądać ludzkie losy? A może po prostu z bezinteresownej dobroci serca? Jedynym trzeźwo stąpającym po świecie człowiekiem z jego otoczenia wydaje się być czarnoskóry Thomas, wykładowca uniwersytecki (?), który dla Daniela jest jak brat. Ale on właśnie tylko przemyka się po ekranie. Niby jest dla niego ważny, ale to jego w życiu głównego bohatera najmniej .

Mimo tych zastrzeżeń, które patrząc chłodnym okiem po seansie, dostrzegłam w obrazie Chereau, muszę napisać, że jest to film, o którym nie zapomnę i za jakiś czas na pewno do niego wrócę. Oglądałam go, jak wspomniałam we wstępie, z hipnotycznym zainteresowaniem. Nie wiem, kiedy minęły te, prawie, dwie godziny, które trwa. Może sprawił to urok Durisa, który tu trochę powiela swoja rolę z "Rytmu serca" Audiarda (co tam, nieważne), i Gainsbourg. Może to zasługa nerwowego rytmu opowieści, zbliżeń twarzy bohaterów, luźnych obrazów, uroku paryskich kawiarni, zaułków, ulic, metra i dziwnych remontowanych wnętrz, w których przebywa Daniel. Pewnie jednego i drugiego. W każdym razie ja ten film akceptuję ze wszystkimi jego wadami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty