Przyzwyczailiśmy się do wojny w Syrii. Zapominamy o niej, zobojętnieliśmy, znudziliśmy się. Zeszła z pierwszych stron gazet, nie jest już tematem medialnym, no chyba że stanie się coś spektakularnego jak zbombardowanie konwoju z pomocą humanitarną kilka tygodni temu. A przecież tam wciąż giną ludzie, bombardowane są domy, mieszkańcy oblężonych miast umierają z głodu. Trudno zrozumieć, że mimo wszystko w Syrii jest jakieś życie. Na wyciągnięcie ręki, tak niedaleko od nas toczy się dramat. Tak zaczęłam tę notkę, a było to 15 listopada. Dziś ten wstęp nieco się zdezaktualizował, bo niedługo potem Syria wróciła na pierwsze strony gazet za sprawą Aleppo, które w tym momencie stało się symbolem tej wojny. I wtedy, i teraz aktualne jest kolejne zdanie - koniecznie trzeba przeczytać książkę Samar Yazbek "Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii" (Karakter 2016; przełożyła Urszula Gardner). Ja od razu wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć, a moją decyzję ostatecznie przyspieszył fakt, że autorka przyjechała do Polski i wybierałam się na spotkanie z nią. Książkę skończyłam już jakiś czas temu, ale niestety nie miałam kiedy o niej napisać. Piętrzyły się inne lektury, chodziłam do kina, stale miałam zaległości. Najlepiej pisać od razu, póki emocje świeże, ale ponieważ lektura ważna, postanowiłam coś jednak skrobnąć, aby ślad po niej pozostał.
Na początek kilka słów o autorce. Samar Yazbek to syryjska pisarka, dziennikarka, reporterka, działaczka feministyczna. Aktywnie uczestniczyła w pokojowych protestach, które rozpoczęły się w Syrii wraz z arabską wiosną. W 2012 roku musiała wyjechać z kraju, mieszka we Francji. Ale gnana tęsknotą, poczuciem obowiązku i pragnieniem zrobienia czegoś dla syryjskich kobiet trzykrotnie nielegalnie przedarła się do ogarniętej wojną Syrii. Trzy wyprawy, jak pisze przeprawy, trzy świadectwa. Mieszkała i poruszała się po prowincji Idlib, tej, do której dziś trafiają mieszkańcy zamordowanego Aleppo.
Samar Yazbek opowiada o codziennym życiu, o spotkaniach z ludźmi, z cywilami i żołnierzami, spisuje ich historie, chce wiedzieć, jak żyli przed wojną, kim byli, co robili. Jak zawsze w takich sytuacjach uderza to, że studiowali, pracowali jako lekarze, prawnicy, nauczyciele, rolnicy, mieli firmy, gospodarstwa. Teraz nie mają nic, z trudem zaspokajają podstawowe potrzeby, gnieżdżą się w piwnicach, które zastępują im schrony, ich dzieci nie chodzą do szkoły, przerwali studia, porzucili pracę albo już jej nie mają, walczą, stracili bliskich i wszystko, co posiadali. Każda kolejna podróż jest dla Samar Yazbek coraz trudniejsza. Jeszcze większe zniszczenia, jeszcze bardziej niebezpiecznie, jeszcze mniej nadziei. Jej książka to świadectwo wojny jak "Pamiętnik z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego, jak "Nadciąga noc" Anthonego Shadida (wojna w Iraku), jak "W oblężeniu" Barbary Demick (Sarajewo). Świadectwo z samego środka piekła. Najbardziej wstrząsające są opowieści matek, którym na ich oczach żołnierze armii rządowej zabijali dzieci, i opowieści o ludziach, którzy musieli opuścić swoje domy.
W relacji Samar Yazbek uderzyły mnie dwa fakty. Po pierwsze autorka uświadamia, jak nierówna to walka. Być może rewolucja odniosłaby sukces, gdyby obie strony dysponowały podobną siłą. Największą plagą były i są bombardowania, które pustoszą tereny wyzwolone spod władzy reżimu Asada. Obracają miasta w ruinę, sieją strach, śmierć, zniszczenie, nie pozwalają żyć bez lęku. Najwięksi zabójcy to bomby beczkowe i kasetonowe. Po drugie autorka zauważa, jak niepostrzeżenie, krok po kroku jej państwo jest zawłaszczane przez rozmaitych fundamentalistów związanych nie tylko z ISIS. Cały wysiłek walki idzie na marne, marzenie o społeczeństwie obywatelskim, Yazbek bardzo często używa tego określenia, rozwiewa się, bo władzę przejmują ekstremiści. Nie tak miało być, coraz mniej czuje się u siebie. Z goryczą i zdumieniem obserwuje te zmiany. Za każdym razem, kiedy przedziera się przez granicę, widzi, jak w tłumie innych przekraczają ją najemnicy gotowi walczyć w szeregach armii reprezentujących fundamentalistów.
Zdziwiło mnie bardzo, że Samar Yazbek przybyła do Syrii nie tylko, żeby zbierać relacje i pisać, ale może przede wszystkim, aby zakładać wśród syryjskich kobiet różne organizacje, dzięki którym będą mogły założyć drobny biznes, aby utrzymać siebie i rodzinę. I o dziwo, przynajmniej wtedy, udaje się. Wojna trwa, a ona spotyka się z kobietami, uczy je, cieszy się, kiedy odnoszą sukcesy. I jeszcze jedno - autorka długo ma nadzieję, że wróci do Syrii na stałe, to jej marzenie. Dopiero trzecia wyprawa uświadamia jej, że to już niemożliwe. Kończy swoją relację przejmującym, gorzkim wyznaniem emigrantki, która w Paryżu czuje się dziwnie, bo nie jest u siebie, bo nie umie pogodzić się, że kiedy spokojnie sobie spaceruje po paryskich ulicach, w Syrii głodują i giną jej rodacy.
Bardzo, bardzo smutna, przejmująca i gorzka jest książka Samar Yazbek. Koniecznie muszę jeszcze wspomnieć, że jej opowieść poprzedzona jest długim, znakomitym wstępem profesora Piotra Balcerowicza, który w klarowny sposób opowiada historię syryjskiej wojny i w najbardziej jasny sposób stara się wyjaśnić niezwykle zawikłaną sytuację. Wstęp jest równie gorzki jak cała książka, bo pokazuje hipokryzję wszystkich politycznych graczy, również tych z oświeconego podobno Zachodu, dla których Syria jest tylko pionkiem w ich interesach. Konkluzja jest tragiczna - wojna w Syrii będzie trwała, bo nikomu nie zależy, aby się skończyła. A ludzie giną, głodują, uciekają. I nie zapominajmy, że nie tylko w Aleppo. Jesteśmy bezradni, niewiele możemy zrobić, ale coś jednak tak. Niedawno po raz kolejny wysłuchałam w radiu TOK FM rozmowy z Janiną Ochojską , która znowu opowiadała o tym, jak ważne są regularne wpłaty dla organizacji pomocowych takich jak założony przez nią PAH, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej czy fundacja Wolna Syria. Dla wielu z nas drobny gest, kwota, której braku nie poczujemy w portfelu, ale w ilości takich kwot siła. Naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz