Pilnie przyglądam się literaturze izraelskiej, niestety tylko temu, co się u nas wydaje.
Dlatego nie tak dawno dzieliłam się tutaj swoimi mieszanymi uczuciami po przeczytaniu "Neulandu" Eshkola Nevo. Jakiś czas temu ukazała się kolejna powieść pisarza, "Samotne miłości" (Muza 2016; przełożyła Magdalena Sommer), a ja nie byłam pewna, czy mam ochotę ją przeczytać. Decyzję podjęłam, kiedy dowiedziałam się, że autor przyjeżdża do Polski i weźmie udział w dyskusji o literaturze izraelskiej. Dlatego też szybko zabrałam się za lekturę.Kiedy czytałam "Samotne miłości", pomyślałam sobie, że ta powieść jest lepsza od "Neulandu" - bardziej zwarta, krótsza, nie tak przegadana, no i mniej przewidywalna. Kocham grube książki, ale nie zawsze ilość przechodzi w jakość. Gładko, ze sporą przyjemnością pochłaniałam opowieść, której akcja rozgrywa się w Mieście Cadyków, a jej bohaterami są kochankowie. Zagubieni, bo zaprzepaścili swoją szansę na miłość, i szczęśliwi, bo odnaleźli drugą połówkę. Chyba najbardziej wciągnęła mnie historia Katii i Antona, rosyjskich imigrantów, których uczucie dopadło na starość. Jest w tej opowieści coś ładnego, naturalnego i wzruszającego. Szczególnie, że Anton, który Żydem nie był, dla Katii przewraca swoje życie do góry nogami. Kiedy ona tęskni za wnukiem i córką, którzy wyemigrowali do Izraela, postanawia jechać tam razem z nią. Z ich historią konkuruje druga, szalona i nieszczęśliwa - jej bohaterami są Ajelet i Mosze. Ich namiętny romans nie wytrzymał próby, przed którą stanęli. Temat miłości, samotności, tęsknoty, cierpienia zgrabnie splata się z tematem lokalnej polityki - na swoją miarę brudnej, cynicznej, wyrachowanej. I tu wkracza dość nieoczekiwanie ton żartobliwy, groteskowy. Następuje zabawna komedia omyłek zmierzająca do naprawdę śmiesznego, chociaż przewidywalnego finału.
Bo z czasem książka, która najpierw zapowiadała się na smutną, melancholijną opowieść o niespełnionej miłości, o rozczarowaniu życiem, o przygniatającym smutku i tęsknocie, przeradza się w zgrabnie skonstruowaną, lekko opowiedzianą, przyjemną, ale przewidywalną groteskę. I kiedy przyszło mi napisać tę notkę, uświadomiłam sobie, że te pierwsze wrażenia gdzieś wyparowały, a ja nie bardzo już potrafię wykrzesać z siebie jakieś refleksje. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Ot, przyjemny przerywnik, miła książka, literatura popularna z górnej półki. Czasem jednak zastanawiam się, czy nie lepiej by było przeczytać na nowo Dostojewskiego, Tołstoja, Prusa lub innego giganta literatury, albo wziąć się wreszcie za Prousta, co od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. Ale jest jak jest - w poszukiwaniu wielkiej powieści trafiam na czytadła z górnej półki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz