Grażyna Jagielska "Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym."

Być może nigdy nie sięgnęłabym po książkę Grażyny Jagielskiej "Miłość z kamienia" (Znak 2013), gdyby nie  zachwyty wszystkich uczestników mojego ulubionego programu Tygodnik Kulturalny w TVP Kultura. Przyznaję, temat mnie bardzo interesuje, zawód reportera zawsze wydawał mi się fascynujący, a już zawód korespondenta wojennego szczególnie, ba, jawił mi się nie tylko jako zajęcie niezwykle barwne, ale i romantyczne. Wiem, wiem, to nieprawda. Dawno wyrosłam z pensjonarskiej naiwności, trochę o tym czytałam i słyszałam, zdaję sobie doskonale sprawę z ciemnej strony tej profesji. Nadal jednak temat mnie intryguje. Mimo tego, gdyby nie rozmowa w Tygodniku, książkę Jagielskiej zakwalifikowałabym pewnie zaocznie jako coś w rodzaju babskiego czytadła i obeszła szerokim łukiem. No i ten gwar medialny! Rozmowy nie tylko w poważnych programach czy mediach, ale i w telewizjach śniadaniowych. Rozumiem: promocja, ale wszystko ma swoje granice. Teraz, kiedy właśnie przed chwilą skończyłam "Miłość z kamienia", wiem, jak krzywdzące dla autorki były moje zaoczne sądy. Bo książka Jagielskiej nie jest jakimś ckliwym, babskim czytadłem, jest niezwykle interesującą, smutną i niewygodną opowieścią o cenie, jaką płaci dwoje bliskich sobie, kochających się ludzi za to, że jedno z nich bez przerwy jeździ na wojny (w ciągu dwudziestu lat pięćdziesiąt trzy). Chciałam napisać o cenie, jaką płaci rodzina, ale to nieprawda, bo autorka nie wspomina, czy i jaki wpływ na dzieci miał zawód ich ojca i choroba ich matki.

Zanim jednak przejdę do sedna, do tego, co mnie poruszyło, muszę wspomnieć o tym, co mi przeszkadzało i przeszkadza nadal. Jagielska nie ukrywa, że to książka bardzo osobista, intymna, o niej, Grażynie Jagielskiej, i o jej mężu, Wojciechu Jagielskim, znanym reporterze Gazety Wyborczej, autorze licznych książek, zdobywcy wielu nagród. Autorka nie ubrała swoich doświadczeń w maskującą formę powieści, ale mimo starannej literackiej obróbki (język, styl), która daje jej wspomnieniom pewien dystans, napisała wprost. O sobie, swoich cierpieniach, swojej chorobie, o swoim mężu i jego wyjazdach, stopniowym oddalaniu się od siebie, rozchodzeniu się wspólnych zainteresowań i planów, o rozpadzie ich związku, nieudanej próbie rozwodu i, napiszę to bez ogródek, chociaż zabrzmi brutalnie, o egoizmie swojego męża pochłoniętego PASJĄ. I nawet jeśli spotkany w ośrodku Lucjan, który dwa razy zabił męża swojej córki Mariolki, towarzysz jej rozmów jest postacią wymyśloną na użytek tej książki, to i tak nic nie zmieni faktu, że istota rzeczy jest prawdziwa. Oto mamy przed sobą życie dwojga znanych z imienia i nazwiska ludzi i możemy się na nie bezwstydnie gapić, uczestniczyć w nim. To nawet nie jest podglądactwo czy tabloidowe wścibstwo. Autorka swoim gestem dała czytelnikom prawo do oceny. To dlatego mogę napisać, że jej mąż, człowiek niezwykle sympatyczny, skromny, zwyczajny, niezrównany gawędziarz (byłam jesienią na spotkaniu z nim, takie zrobił na mnie wrażenie) jest, jak wielu innych mężów, egoistą. A jednak ta sytuacja mnie uwiera, nie czuję się z tym dobrze. Niby mam prawo do oceny, ale mimo to zastanawiam się, czy powinnam. Czy wiem wszystko? Dręczy mnie pytanie: dlaczego Jagielska i jej mąż (po ukazaniu się książki udzielają wywiadów wspólnie, reporter nie ucieka od odpowiedzialności, co bardzo cenię) zdecydowali się aż na taką szczerość? Niby trochę mówią o tym w wywiadach, ale przyznam, że nie rozumiem. A ponieważ mam z uczestnictwem w ich życiu problem, sama w dalszej części tej notki ustawię ich w roli bohaterów literackich. Dla mnie będą Żoną Reportera i Reporterem.

Książka Jagielskiej jest opowieścią o związku. O tym, jaką cenę za bycie z kimś płaci kobieta i o tym, że ceny nie płaci mężczyzna, a jeśli już to znacznie mniejszą. Dlatego stawiam ją obok powieści Doris Lessing: "Złotego notesu", a szczególnie "Lata przed zmierzchem" (o obu pisałam). Pewnie można do tego zestawu dodać jeszcze "Marzenia i tajemnice" Danuty Wałęsy, ale tego nie  zrobię, bo nie czytałam. To Żona Reportera ponosi konsekwencje pasji swojego męża. Żyje jego życiem, usuwając gdzieś w cień swoje marzenia, które kiedyś były ich wspólnymi. To ona bierze na siebie ciężar codzienności (o tym pisze autorka niewiele, nie to ją zajmuje), to ona przejmuje jego stres, to w nią zapadają jego opowieści o ludziach, których spotkał na wojnach. On o nich nie pamięta, bo w ciągu tych dwudziestu lat przeżył tysiące poruszających spotkań, z nią zamieszkali Meraba Kakubawe, zastrzelony Gruzin, którego głowa potoczyła się chodnikiem, i Taja, Czeczenka regularnie raz w miesiącu gwałcona przez rosyjskich żołnierzy. To Żona Reportera czeka na telefon, który zawiadomi ją o jego śmierci. Wyobraża sobie, kto i jak jej o tym powie. A wszystko po to, aby się na tę śmierć przygotować. To ona, kiedy Reporter jest na kolejnej wojnie w poszukiwaniu kolejnego Wydarzenia, próbuje okiełznać czas, podzielić go na mniejsze odcinki, aby jakoś przetrwać. To ona spędza ten okres w dresie, siedząc na podłodze w łazience albo w kuchni, gdzieś między zlewem a kuchenką. I czeka, czeka na dzwonek telefonu. To czekanie wyrzuca ją poza nawias życia, czuje się wyobcowana, nie potrafi spotykać się z przyjaciółkami i toczyć beztroskich rozmów. Choćby chciały, nie zrozumieją jej strachu, a więc  o czym niby miałaby z nimi rozmawiać? I tak to trwa latami, aż zaprowadzi Żonę Reportera do kliniki leczenia stresu bojowego, chociaż to nie ona, ale on, sławny Reporter, jeździł na te wojny. Ale sytuacja nie jest taka prosta. Otóż  sama pozbawiła się prawa do żądań. Nie może mu tego zabronić, ponieważ kiedy próbowała ratować ich związek, nieopatrzenie pojechała z nim na trzy wojny, wcielając się w rolę fotografa, który zawsze mu towarzyszył. Oprócz potwornego strachu przywiozła z nich zrozumienie dla jego pasji. Dotknęła jej, posmakowała, poczuła to oszałamiające doznanie pełni życia, co zgubiło ją ostatecznie. A poza tym  przecież jego sukcesy, sława, uznanie napawały ją dumą. To były i jej sukcesy, bo żyła jego życiem. O swoim zapomniała. A on, Reporter? Dla niego najważniejsza jest PASJA. Od żony oczekuje zrozumienia, wsparcia, bo to daje mu pewność, że wszystko będzie dobrze, że po raz kolejny się uda. Jest dla niego oczywiste, że ona będzie  czekała, aż wróci, bo przecież musi mieć do czego wracać. Nie zauważa, co się z nią dzieje. Tak bardzo żyje innymi sprawami, że zupełnie nie trafił do jego świadomości fakt, iż kiedyś mieli pieniądze, które dawały komfort nieporównywania w sklepie cen kawy, tylko wybrania z półki tej ulubionej, a dziś muszą zadowolić się tańszą, bo gdzieś między wojnami przyszedł krach na giełdzie. Zresztą, kiedy i na co miałby wydawać te pieniądze? "Rozumiesz, jakie to dla mnie ważne, prawda?", "niesamowita historia", "takiego tematu chyba jeszcze nie miałem" rzuca Reporter do żony w przelocie między kolejnymi wojnami, oczekując, że ona podzieli jego entuzjazm.

Jagielska w swojej książce stawia pytania o związek dwojga ludzi. Czy kobieta musi wyrzec się siebie? Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nie potrafi walczyć o swoje, odejść, skoro związek ją, dosłownie, zabija? Ile można poświęcić dla miłości? I dlaczego to my, kobiety, częściej rezygnujemy z siebie, nie oczekując tego samego od mężczyzny? Dlaczego na ogół to oni realizują swoją pasję, a my swoją dla nich poświęcamy? Dlaczego niemożliwy jest kompromis? Gdzie są granice miłości? Czy człowiek tak bardzo pochłonięty pracą może być w związku? Jemu tak jest wygodniej, ale czy ma prawo narażać ją? No ale co zrobić, kiedy pasja pojawi się w trakcie? Kiedy nasze, niegdyś wspólne, oczekiwania i plany się rozejdą? Jeśli napisałabym, że Żona Reportera powinna żądać od męża, aby porzucił swa pasję, albo odejść, to przecież strasznie uprościłabym problem. Przyznaję jednak, że jest we mnie gniew. Mam ochotę krzyczeć: kobieto, dlaczego pozwoliłaś zamienić swoje życie w piekło? Ale mimo tych gorzkich słów, które tu padły, muszę wszakże przyznać, że to książka o triumfie miłości. Kończy się happyendem. Nic nie poradzę jednak na to, że gdzieś spod tego szczęśliwego zakończenia przebija smutek.

Druga niezwykle ważna i interesująca warstwa książki Jagielskiej to opowieść o korespondencie wojennym. O tym, jak ta praca wciąga, staje się ważniejsza od czegokolwiek innego. O tym, że jest pogonią za skarbem, którym może być wywiad z ukrywającym się dowódcą rebelii albo zdobycie materiału, którego nie mają inni, albo opisanie konfliktu. I o rywalizacji z innymi korespondentami: kto pierwszy, kto zdobędzie lepszy kąsek. O niebezpieczeństwach i takiej adrenalinie, że nie zauważa się kuli, która przestrzeliła plecak. Również o tym, że nie można przestać, bo przeżywanie PEŁNI tak wciąga. Wreszcie próbuje Jagielska rozstrzygnąć ważny etyczny dylemat: czy godzi się żyć z wojny? Czy można czerpać sławę z opowieści o cudzym nieszczęściu i czy można dla tej dziennikarskiej sławy ryzykować swoje życie i szczęście najbliższych osób? Mnie kołacze się po głowie myśl, że ktoś jednak musi nam opowiadać o świecie, o tych wszystkich konfliktach i ciągnących się za nimi ludzkich dramatach. Po co? Przecież powinniśmy przynajmniej wiedzieć, mieć świadomość, która obezwładnia, bo nic się nie da zrobić, nie da się pomóc, co najwyżej można wpłacić jakąś drobna kwotę na pomoc dla ludzi wygnanych z domów, żyjących w obozach dla uchodźców. Może w ten sposób docenimy to, co mamy? Bo szczęśliwi być nie możemy, mając świadomość, że wokół tyle dramatów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty