Wojciech Smarzowski "Drogówka"

W tym tygodniu nie byłam oryginalna i wybrałam się na "Drogówkę". Smarzowski to reżyser, obok którego trudno przejść obojętnie. Zbyt ważny w polskim kinie. Nie ma się co krygować, ja też należę do jego admiratorów. Napiszę bez zbędnych wstępów: film zobaczyć trzeba koniecznie, chociaż zgadzam się z tymi, którzy uważają, że "Drogówka" jest słabsza od "Wesela", "Domu złego" i przede wszystkim "Róży". Słabsza nie znaczy przecież w tym wypadku słaba. Świetne aktorstwo, świetne zdjęcia i montaż, dzięki którym film przypomina dokument, sensacyjna fabuła, szybkie tempo (miejscami aż za szybkie, bywa, że trudno ogarnąć szczegóły intrygi, co zresztą moim zdaniem nie jest najważniejsze) i przede wszystkim gorzki portret społeczeństwa. A co mnie nie przekonuje? Wątek korupcyjny, chociaż zdaję sobie sprawę, że jego słabość wynika z formuły kina sensacyjnego, na jaką tym razem zdecydował się reżyser. Tych wszystkich, którzy kina Smarzowskiego nie znają (są tacy?), muszę uprzedzić, że w opisie świata widzianego oczami reżysera dominują barwy czarne. Jego bohaterowie, nawet jeśli wykształceni i na stanowiskach, są prymitywni, chamscy i ulegają wielu rozmaitym słabościom (łagodnie powiedziane). Z ekranu wylewa się ocean wszelakiego brudu. I chociaż obrazki, które oglądamy, wyglądają znajomo, są naprawdę z życia wzięte, to jednak świat aż taki straszny nie jest. Wiem, wiem, że to artystyczna wizja, przerysowanie i kondensacja, ale kiedy w każdym filmie Smarzowskiego świat wygląda podobnie czarno i brudno (wyjątkiem jest "Róża" dzięki szlachetnym bohaterom), zastanawiam się, jaki mrok panuje w duszy reżysera. I piszę to raczej ze współczuciem, a nie po to, aby czynić z tego zarzut. Tyle we wstępie, a część druga jak zwykle dla tych, którzy już "Drogówkę" widzieli.

Kiedy oglądałam "Drogówkę", miałam wrażenie, że patrzę na świat, z którego opadła zasłona. Piszę świat, ale właściwie myślę ludzie. Podobne głosy słyszało się przy okazji "Rzezi" Polańskiego. Ciemna strona czworga bohaterów, przedstawicieli francuskiej klasy średniej, jest jednak niczym wobec tego, co widzimy w filmie Smarzowskiego. Bohaterowie na pozór zwyczajni: mają rodziny, matki, żony, dzieci, pracują, są policjantami, lekarzami czy posłami, ale kiedy tylko znajdą się w swoim towarzystwie albo w sytuacji dla siebie niewygodnej, pokazują swoją drugą twarz. Klną jak szewcy, piją na umór, zdradzają żony na lewo i prawo, gardzą innymi, łamią przepisy, nie liczą się z drugim człowiekiem, biorą łapówki albo je dają, prowadzą jakieś ciemne interesy i tak dalej, i tak dalej. Policjanci z drogówki: Król (Topa), Petrycki (Jakubik), Banaś (Lubos) w domu są przykładnymi mężami i ojcami, wśród swoich (czytaj: kolegów z drogówki) natychmiast zmieniają się w jakieś prymitywne istoty podlegające sile najprymitywniejszych instynktów. W tym męskim świecie rządzą alkohol, pieniądze i seks. Królują grube dowcipy i prostacki, knajacki język. Kobiety ma się za nic, są jedynie towarem, służą do zaspokajania rozbuchanej chuci. Ale to nie dotyczy tylko policjantów. Mogę sobie wyobrazić, że ci wszyscy kierowcy, zatrzymani za przekroczenie prędkości, jazdę po pijanemu czy inne drogowe grzechy, też w innych sytuacjach są mili, spokojni, kulturalni, dobrze wychowani. Kiedy jednak grozi im mandat czy utrata punktów, przeistaczają się w awanturników i łapówkarzy, nie przebierają w słowach i metodach. Pod cienką warstwą ogłady jest ta prawdziwa: prymitywna, dzika. Ktoś powie, że to wyolbrzymienie, przesada, kondensacja pewnych zjawisk, do czego reżyser ma prawo. I oczywiście tak jest, przecież nie wszyscy są tacy, jednak czy nie mamy podobnych doświadczeń? Czy nie zdarzyło nam się widzieć znajomych czy bliskich, którym w pewnych sytuacjach puszczają hamulce (i nie myślę tu wcale o soczystym przekleństwie)? No bo o tym, że Polak-kierowca to osobny gatunek człowieka, chyba nie muszę nikogo przekonywać.

Druga sprawa, która wydała mi się w filmie Smarzowskiego interesująca, to świat widziany przez pryzmat kamery. Wszystko, co robimy, jest nagrywane, każdy nasz krok śledzony. Filmują nas kamery przemysłowe na ulicach, w przejściach podziemnych, w różnych instytucjach i przybytkach, ale filmujemy się też sami. Komórki sprawiły, że utrwalić można wszystko. Bezrefleksyjnie, dla zabawy, dla wygłupu albo po to, aby w odpowiednim momencie zdjęcie czy materiał filmowy wykorzystać.

Kolejna zaleta filmu, o której już we wstępie wspominałam, to jego niemal dokumentalny charakter, dzięki czemu ekranowy świat pokazany został werystycznie i nie sprawia wrażenia wykreowanego, chociaż taki przecież jest. To zasługa wykorzystania brudnych, chropowatych zdjęć z przemysłowych kamer i komórek. To dlatego krótkie scenki, z których składa się spora część filmu będąca przygrywką do sensacyjnej intrygi, pokazujące pracę policjantów sprawiają wrażenie, jakby zarejestrowano prawdziwe zdarzenia. Mamy takie odczucie  nawet, jeśli w rolach zatrzymywanych kierowców rozpoznajemy znanych aktorów (Grabowski, Simlat). W naturalistycznym, dokumentalnym duchu utrzymane jest też aktorstwo. Przez ekran przewija się wielu aktorów, często gwiazd grających epizody. Pokazują się w filmie Smarzowskiego z zupełnie innej strony, bywa, że zaskakującej. Nie boją się oszpecić, powściągnąć swoje gwiazdorstwo, podporządkować rolę grze zespołowej. Szczególnie widać to w scenach przesłuchań czy wspominanych już tutaj epizodach drogowych.

Jak pisałam we wstępie, mój opór budzi wątek korupcyjny. Oczywiście wszystko, co pokazuje Smarzowski, jest prawdą. Przekupni policjanci, kierowcy próbujący łapówką wykpić się od mandatu czy punktów karnych, zamiatanie grzechów pod dywan, wykorzystywanie znajomości czy swojej służbowej pozycji, ustawianie przetargów i co tam jeszcze. Że tak jest, doskonale wiemy, niemal każdego dnia o podobnych przypadkach donoszą media, znamy też takie historie z naszych potocznych doświadczeń. W filmie jednak to wszystko pokazano jak wielki spisek. Świat jest przesiąknięty złem, wszystkim rządzą jakieś tajemnicze siły (politycy, mafiozi) i samotny człowiek próbujący wyświetlić prawdę z góry skazany jest na klęskę. Pozostaje mu pogodzić się z tym a naprawianie świata zacząć od siebie. Takiej rady udziela Królowi jego szef i teść grany przez Dziędziela. To oczywiście też ważne. Truizmem jest stwierdzenie, że gdyby każdy z bohaterów zaczął porządki od swojego życia, świat naprawdę stałby się lepszy. A jednak coś jest nie tak. Może po prostu "Drogówka" cierpi na nadmiar? Z jednej strony naturalistyczne obrazowanie świata, z drugiej sensacyjna konwencja, która wymusza sensacyjną akcję. W takim kinie gatunkowym mieści się oczywiście walka samotnego bohatera z całym złem tego świata, ale zetknięcie w jednym filmie tych dwóch porządków powoduje zgrzyt.

I na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Nie wiem, czy taki był zamysł reżysera, czy tak wyszło przez przypadek, ale film Smarzowskiego pokazuje jeszcze jedną prawdę o naszym świecie. To świat patriarchalny, zdominowany przez mężczyzn. O tym, że nie ma w nim miejsca na prawdziwe męsko-damskie partnerstwo, już pisałam. Ale uderzyło mnie jeszcze jedno. To, co uchodzi płazem facetowi, nie uchodzi kobiecie. Samcy bez żenady po wielokroć zdradzają swoje żony, romansują, korzystają z usług prostytutek i jakoś nie mają z tym problemu. Kiedy jednak okaże się, że któregoś z tych jurnych byczków zdradziła żona, nie, tego prawdziwy mężczyzna darować nie może. Nie muszę wspominać, że to obserwacja prawdziwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty