Sama już nie pamiętam, jak doszło do tego, że postanowiłam
przeczytać "Pułkownikową" fińskiej pisarki Rosy Liksom (Marpress 2023; przełożył Artur Bobotek). Muszę przyznać, że to, chyba, druga fińska książka, po którą sięgnęłam. Tytułu poprzedniej nie pamiętam, widocznie nie zrobiła na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Czy o niej pisałam? Nie mam pojęcia.Dawno już nie czytałam powieści, której bohaterowie byliby tak dalece mi obcy, ba, odstręczający. Ale o tym za chwilę. Na razie parę zdań wprowadzenia. "Pułkownikowa" to, poza krótkim początkiem i takim zakończeniem, monolog tytułowej bohaterki, jej wspomnienia. Dlatego składnia przypomina miejscami składnię języka mówionego, stąd język kolokwialny, prosty, a miejscami dosadny, szczególnie, kiedy Pułkownikowa opowiada o swoim życiu erotycznym, a było ważnym elementem jej egzystencji. Główna bohaterka to postać autentyczna, urodzona w 1913 roku Annikki Kariniemi, popularna w Finlandii w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych pisarka. W powieści przewija się zresztą wiele autentycznych postaci, często takich, które niechlubnie zapisały się na kartach dziejów.
Wielką zaletą tej książki jest zwięzły wykład historii Finlandii dwudziestego wieku. Oczywiście nie jest to wykład w dosłownym sensie tego słowa, ale śledząc losy bohaterki, można się bardzo dużo na ten temat dowiedzieć. A ponieważ na końcu zamieszczony jest słowniczek najważniejszych pojęć, postaci i zdarzeń historycznych, tym łatwiej to zrobić. Jeśli się gubiłam, o co było nietrudno, bez trudu mogłam znaleźć hasło dotyczące na przykład wojny zimowej, wojny kontynuacyjnej, wojny lapońskiej czy wyzwoleńczej. A wszystkie one rozegrały się w pierwszej połowie zeszłego wieku, począwszy od roku 1918. Muszę przyznać, że niewiele na temat historii Finlandii wiedziałam. Właściwie tyle, że Finowie walczyli w czasie drugiej wojny ze Związkiem Radzieckim, że niepodległość, świeżej daty, obronili, ale kosztem pewnych ograniczeń, które nazywa się finlandyzacją. Reszta kryła się we mgle niewiedzy, co ze wstydem przyznaję. Dlatego czytając niektóre fragmenty, otwierałam oczy ze zdumienia.
Czas przejść do bohaterki, tytułowej Pułkownikowej.
Pamiętałam słowa ojca, że wszystko, co dobre, pochodzi z Niemiec - religia od Lutra, kawa od od Pauliga, a ja dodałam, że nacjonalizm od Führera. Odwróciłam się od fińskich faszystów upieczonych z kiepskich półproduktów i zaczęłam z coraz większym zapałem przypatrywać się Niemcom. Na początku zimy przyjechała do mnie do wiejskiego domu Rebeka. Zabarykadowałyśmy się w południowym pokoju na strychu. Czytałyśmy sobie na głos "Mein Kampf" Führera i byłyśmy podniecone jak małe dzieciaki.
Nienawidziłyśmy demokracji, liberalizmu, Ruskich i komunistów, niepokoiłyśmy się o losy naszej ukochanej ojczyzny będącej w szponach kryzysu gospodarczego i marzyłyśmy o nacjonalistycznym, idealnym państwie, w którym jest tylko jedna partia, jeden przywódca i jeden naród.
Takie poglądy głosi Pułkownikowa w młodości, takich poglądów nie wstydzi się po latach, kiedy wspomina swoje życie. Nie jest odosobniona. Podobnie myślała część fińskiego społeczeństwa. Nazistą był również Pułkownik, najpierw jej kochanek, potem przez lata narzeczony, a wreszcie mąż, starszy od niej o ponad dwadzieścia lat. W przyszłości sytuacja się odwróci i to ona będzie starsza od swojego trzeciego męża dokładnie o tyle samo lat. Czas wojny w jej wspomnieniach, co szokuje, to dla niej czas przygody, zabawy i spotykania czarujących żołnierzy niemieckich. O okrucieństwach, których była świadkiem, opowiada rzadko, krótko, nie rozwodząc się nad nimi, jakby mimochodem. Za to wiele miejsca zajmują w jej wspomnieniach podróże odbywane z Pułkownikiem w towarzystwie wysoko postawionych oficerów niemieckich po wojennej Finlandii czy do okupowanej Polski, przyjęcia, w których uczestniczyli Niemcy czy sport uprawiany w ich towarzystwie.
Mieszkańcy Rovaniemi mogli prawie codziennie przyglądać się wspaniałym paradom i przemarszom. Kiedy defilada się kończyła, żołnierze wypuszczali w niebo ogromną ilość kolorowych baloników, a dzieciaki z okolic za nimi biegały. Niemcy podbili ich małe, niewinne i czyste serduszka.
Mnie też nienieccy żołnierze nauczyli jeździć. Spędzaliśmy na stoku wiele dni w tygodniu i cieszyliśmy się życiem. Żołnierze to takie beztroskie dzieciaki.
Nigdy nie żyłam bardziej niż wtedy. Pośród wojennej zawieruchy ukazywała się w pełnej krasie zabawowa strona charakteru Pułkownika.
Trudno polubić osobę o takich poglądach, która w taki sposób wspomina wojnę. Ale Pułkownikowa ma też drugą ciemną stronę, której nie rozumiem i nie potrafię zaakceptować. To jej ślepa miłość do Pułkownika. Mimo że dość szybko zdaje sobie sprawę z jego okrucieństwa w stosunku do innych osób, nie tylko kobiet, z wielu przekroczeń, które dziś nazywamy po imieniu - to przestępstwa, z jego niewierności, to przechodzi nad tym do porządku dziennego. Cieszy się życiem u jego boku. A potem, po ślubie, kiedy staje się ofiarą jego sadystycznej natury, nie odchodzi od niego. Przyjmuje jego przeprosiny i trwa przy nim. Czytając te bardzo mocne opisy przemocy, próbowałam zrozumieć, dlaczego nie ucieka, dlaczego się nie ratuje. Długo myślałam, że nie mogła znaleźć nigdzie pomocy, że była sama ze swoim nieszczęściem, bo ci, którzy wiedzieli, co się dzieje za drzwiami ich domu, milczeli, a jednego z lekarzy, wstrząśniętego jej widokiem, stać było tylko na radę, aby osłaniała głowę. Potem jednak okazało się, że mogła liczyć na siostrę. Dlaczego nie uciekła do niej wcześniej?
Często po tym, kiedy mnie pobił, płakaliśmy razem jak małe dzieci. Płakaliśmy z powodu tej strasznej pułapki, w której się znaleźliśmy, i modliliśmy się, żeby to cierpienie było wciąż tak samo dotkliwie bolesne. On na swój dziwaczny, chory sposób mnie kochał i dlatego nie chciałam, a może nie umiałam od niego odejść. Gdy człowiek znajdzie miłość, choćby i chorą, to ma wszystko.
Dziękuję za takie wszystko. Jest jednak w Pułkownikowej rys tragiczny. Być może nabyła syndromu ofiary, bo w dzieciństwie została skrzywdzona, co potem wyparła. Jeżeli jest coś jasnego w tej postaci, to jej umiłowanie przyrody, szczególnie lapońskiej.
... teraz naprzeciwko kwitną wierzbówki, równie piękne i bujne jak ja. W środku lata kołyszą się w jednym rytmie ze słonecznym niebem, malują całe podwórze głębokimi kolorami - fioletowym, śnieżnobiałym, żółtawym i amarantowym. Moimi towarzyszami są zorza polarna i deski w podłodze, które skrzypią, gdy stąpają po nich moje zwierzaki. Z podwórza patrzę na niebo, aż po sam jego skraj, a tam pędza razem ze mną stada ptaków, chmury i wiatr.
Jeśli miałabym tę powieść jakoś podsumować, to nasuwają mi się dwa słowa - dziwna i zaskakująca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz