Po książkę Jarosława Górskiego "Parweniusz z rodowodem.
Biografia Tadeusza Dołęgi-Mostowicza" (Iskry 2021) sięgnęłam bardziej z powodu mojego zainteresowania historią dwudziestolecia międzywojennego niż z zaciekawienia życiem jednego z najpopularniejszych, a może najpopularniejszego, pisarza tamtej epoki. Nigdy nie czytałam żadnej jego powieści, oczywiście znam nieśmiertelną ekranizację "Znachora" w reżyserii Jerzego Hoffmana, może nawet kiedyś widziałam tę przedwojenną, chociaż tego nie jestem pewna, ale kiedy w jakiejś radiowej audycji została przywołana książka Jarosława Górskiego i pojawiła się informacja, że oprócz opowieści o pisarzu jest znakomitym źródłem wiedzy o dwudziestoleciu międzywojennym, postanowiłam ją przeczytać.I rzeczywiście zaczęło się obiecująco. Pierwszy rozdział biografii opowiada o napadzie na pisarza i jego brutalnym pobiciu przez bojówkarzy związanych z obozem sanacji. Tadeusz Dołęga-Mostowicz był już wtedy znanym i cenionym felietonistą związanym z prasą endecką. W swoich tekstach krytykował przewrót majowy. Jarosław Górski opowiadając o tym mogącym się skończyć tragicznie zdarzeniu, wiele miejsca poświęca innym tego typu przypadkom. A jak się okazuje, podobne napady były w tym gorącym okresie politycznym częste. Dotyczyło to wszystkich stron sceny politycznej. Swoich przeciwników atakowały bojówki obozu sanacji i endecji. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że życie polityczne w przedwojennej Polsce było brutalne, ale nie wiedziałam, że aż tak. Kiedy czytałam pierwszy rozdział książki, z ulgą pomyślałam, że na szczęście jeszcze daleko nam do podobnej sytuacji. Potem jednak, w kolejnych rozdziałach, tło polityczne i społeczne nie jest aż tak szerokie, jak się tego spodziewałam. W każdym razie w tym zakresie jakoś specjalnie swojej wiedzy nie pogłębiłam.
Czy wobec tego żałuję, że po biografię Tadeusza Dołęgi-Mostowicza sięgnęłam? Nie! Bo jednak czegoś nowego o tamtej epoce się dowiedziałam. To informacje o funkcjonowaniu prasy, rynku wydawniczego i o rodzimym przemyśle filmowym. Przede wszystkim jednak nie miałam wielkiego pojęcia o życiu pisarza. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo był popularny. Jego powieści drukowane w odcinkach w prasie natychmiast podnosiły nakład tytułu, w którym się ukazywały. Na prowincji, szczególnie na wsiach, czytelnicy składali się na prenumeratę gazety - w czasach kryzysu nie każdego było na to stać - i zbierali się na wspólne czytanie kolejnego odcinka książki ulubionego autora. Podobne historie zdarzały się z "Potopem" Sienkiewicza, o czym wiedziałam. Pisarz otrzymywał mnóstwo listów od swoich czytelników, a głównie czytelniczek. Chętnie na nie odpowiadał, dołączając specjalnie na takie okazje zrobione zdjęcie. Często zapraszał swoje fanki na spotkanie przy okazji ich wizyty w Warszawie. Czy do nich dochodziło i jak ewentualnie przebiegały, Jarosławowi Górskiemu nie udało się ustalić. Nie wpadł na taki trop w zachowanej korespondencji, którą obficie cytuje. No i jeszcze jedno - pisarz kiedy już zdobył popularność, kiedy otrzaskał się ze światem gazet i wydawnictw, znakomicie umiał się w nim poruszać. Był nie tylko poczytnym autorem, ale też znakomitym menadżerem. Umiał wycisnąć do ostatka zyski ze swoich książek. Sprzedawał je wielokrotnie i nikt na tym nie tracił! Pierwszy krok to odcinki powieści ukazujące się w wysokonakładowej krajowej prasie, potem krok drugi - wydanie książkowe, najpierw droższe w twardej oprawie, potem tańsze, a na końcu sprzedawał książkę prasie prowincjonalnej, bywało że kilku tytułom naraz. Wydawałoby się, że nikt już nie kupi gazety tylko dla powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, skoro była dostępna znacznie wcześniej. Tymczasem nakład takiego tytułu natychmiast skakał! Bo wcześniejszymi kanałami książka nie docierała na prowincję, także dlatego, że tamtejszych czytelników nie było na nią stać.
Wizjonerstwem wykazał się pisarz w dziedzinie filmu, którym zainteresował się nieco później, próbując zdyskontować swój literacki sukces. Niestety na tym polu nie dano mu rozwinąć skrzydeł i filmy powstające na podstawie jego powieści często okazywały się klapą. Jednym z wyjątków był "Znachor". Tadeusz Dołęga-Mostowicz uważał, że film to odrębna dziedzina sztuki, dlatego najlepiej by było, gdyby powstawał na bazie oryginalnego scenariusza, a nie na kanwie powieści. Trudno mu jednak było przebić się ze swoimi pomysłami. Jego oryginalne scenariusze najczęściej nie były ekranizowane. Taki los początkowo spotkał "Znachora", który powstał jako scenariusz filmowy. Kiedy został odrzucony, pisarz przerobił go na powieść. Po jej wielkim sukcesie zainteresowali się nim filmowcy. Zło upatrywał w organizacji przemysłu filmowego w Polsce, który był finansowany przez właścicieli kin. Nic więc dziwnego, że wykładając pieniądze, dyktowali warunki, a na sztuce filmowej się po prostu nie znali. Liczył się tylko zysk. Nie miałam też pojęcia, że pisarz był pomysłodawcą powstania kursów kształcących ludzi pracujących dla przemysłu filmowego. Kursy te miały później ewoluować w pierwszą polską szkołę filmową, ale wybuch wojny pokrzyżował te plany.
Kolejnym ciekawym wątkiem jest recepcja twórczości pisarza. Że był niezwykle popularny, wiadomo, że w związku z tym bajecznie bogaty też. Niestety przylgnęła do jego powieści pogardliwa łatka literatury dla kucharek, która utrzymywała się nawet po wojnie w czasach PRL-u, co jest o tyle dziwne, że Tadeusz Dołęga-Mostowicz pokazywał w swoich książkach liczne mankamenty Polski sanacyjnej, co byłoby na rękę komunistycznej propagandzie. Pisarz musiał pogodzić się z tym, że jego książki nie miały żadnych recenzji w poważnej prasie zajmującej się literaturą. Jakby nie istniały. A przecież miał swoją filozofię tworzenia. Uważał, że literatura przystępną, atrakcyjną formę powinna łączyć z wagą poruszanych problemów i w ten sposób oddziaływać na czytelnika, kształcić go, poszerzać horyzonty, zmuszać do refleksji nad światem. I bardzo szybko zaczął w swojej twórczości ten postulat realizować. Jarosław Górski pokazuje, jak jego powieści ewoluowały od pierwszych, w których najważniejsza była żywa akcja, do kolejnych, gdzie liczył się również poruszany temat i bogate tło społeczne. Dziś przez literaturoznawców jest doceniany. Już dawno słyszałam, że jego powieści są znakomitym źródłem wiedzy o dwudziestoleciu międzywojennym. Wspominałam, że nie czytałam żadnej z jego książek, ale co jakiś czas przypominam sobie o nich i mam ochotę po coś sięgnąć. Zobaczymy.
Biografia pisarza obrosła licznymi legendami i nieporozumieniami. Jarosław Górski stara się w swojej książce prostować niejasności, obalać mity, szukać prawdy. Nie zawsze jest to możliwe. Wtedy stawia najbardziej prawdopodobną hipotezę, opierając się na dostępnych źródłach. Choćby wspomniany już napad obrósł licznymi wersjami, podobnie jest ze śmiercią pisarza, ale takich niejasności, niedomówień, fałszywych przekonań jest w jego biografii więcej. Ot na przykład takie, że literaturą zajął się właśnie z powodu owego brutalnego napadu. Rzekomo miał się przestraszyć i postanowił zaprzestać pisania felietonów o sprawach bieżących. Jarosław Górski posługując się faktami, obala to przekonanie.
To oczywiście nie wszystko. Znajdziemy w książce wiadomości o rodzinie pisarza, o jego przeżyciach z okresu pierwszej wojny, o niełatwej drodze do kariery, najpierw dziennikarskiej, potem literackiej, o jego poglądach politycznych, wbrew pozorom nie był endekiem, chociaż na długo związał się z gazetami tej formacji, o stosunku do kobiet i feminizmu, w tym względzie był raczej konserwatystą, chociaż nie jest to też czarno-białe, o bujnym życiu towarzyskim, które też obrosło licznymi mitami, i znacznie mniej o uczuciowym, bo niewiele na ten temat wiadomo. Czyta się biografię pisarza jednym tchem. Cieszę się, że po książkę sięgnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz