Sabri Louatah "Dzikusy. Francuskie wesele" (tom I)

Skuszona szumem medialnym w poważnej prasie sięgnęłam po książkę francuskiego pisarza Sabriego Louataha „Dzikusy. Francuskie wesele” tom I (W.A.B. 2017; przełożyła Beata Geppert). Gdyby nie wywiad w Gazecie Wyborczej o autorze nie  wiedzielibyśmy wiele, nawet na stronie wydawnictwa nie ma żadnej (!) informacji, co uważam za skandal. Nie dowiemy się również z rzeczonej strony, ile tomów liczy całość. Dopiero w Wikipedii i wspomnianym wywiadzie znalazłam, że cztery. W tym miejscu muszę pozwolić sobie na złośliwość, na którą od dawna mam ochotę – odkąd W.A.B. stało się częścią Grupy Wydawniczej Foksal, ich strona internetowa jest po prostu beznadziejna! Ale wróćmy na chwilę do autora – Francuz kabylskiego pochodzenia, mieszka w Stanach i do Francji nie zamierza wracać, „Dzikusy” to jego debiut. Kolejną powieść pisze już po angielsku.

Kim są Kabylowie? Przyznam, że nie miałam pojęcia, ale od czegóż internet. Jest to jeden z narodów berberyjskich zamieszkujący między innymi tereny północno-wschodniej Algierii. Warto dodać, że Kabylowie nie są Arabami i uważa się ich za rasę białą. Często to blondyni o niebieskich oczach. Oczywiście dla Francuzów ten fakt nie ma znaczenia, w powszechnej świadomości są kimś gorszym, skoro pochodzą z Algierii. Wrzuca się ich do jednego worka z Arabami albo wręcz z nimi myli. O tym opowiada Louatah we wspomnianym wywiadzie, o tym jest powieść. Bo jej bohaterami są przede wszystkim właśnie Kabylowie – kabylski ród Narruszów.

Akcja pierwszego tomu rozgrywa się w ciągu jednej sobotnio-niedzielnej doby głównie w Saint-Etienne, robotniczym mieście w centralnej Francji, potem w Paryżu. Atmosfera jest niezwykle gorąca, dla rodu Narruszów podwójnie – przygotowują się do wesela jednego z kuzynów, a w niedzielę odbywa się druga tura wyborów prezydenckich. Wyborów historycznych, bo zmierzą się w nich Sarkozy i Szawisz, reprezentujący centrolewicę kandydat pochodzenia algierskiego, ściślej kabylskiego właśnie, oczywiście postać fikcyjna. Nic dziwnego, że cała Francja oszalała. W niedzielę na ulice wylegną tłumy jego zwolenników, aby na żywo albo na telebimach śledzić poczynania swojego kandydata. Do lokali wyborczych ustawią się długie kolejki. Podobno to właśnie Louatah, a nie Houellebecq, wpadł pierwszy na pomysł, aby kandydatem na prezydenta Francji uczynić muzułmanina, nierodowitego Francuza. Chociaż Szawisz muzułmaninem jest raczej z tradycji. Skończył najlepszą francuską uczelnię, jest ateistą. Czy ostatecznie wybory wygra, tego z pierwszego tomu się nie dowiemy.

Trzeba przyznać, że powieść znakomicie się czyta. Na pewno wpływ na to ma filmowa konstrukcja. Naprzemiennie śledzimy różne wątki, przyglądamy się różnym bohaterom. Nie od razu wiemy, kto jest kim, co go łączy z rodem Narruszów, ale domyślamy się, że losy wszystkich splotą się ze sobą w odpowiednim momencie. Sceny zmieniają się szybko, jak w kalejdoskopie. Napięcie podbija jeszcze to, że niemal każdy rozdział zaczyna się od podania dokładnego czasu. Od razu czujemy, że coś się musi zdarzyć. Przyjemność sprawia też podglądanie członków rodu. A rodzina to rozległa. Na jej czele stoi seniorka – babka. Potem są jej liczne dzieci i wnuki. To właśnie jeden z nich, Slim, żeni się z arabską dziewczyną, której rodzina pochodzi z Algierii. Między Kabylami i Arabami nie ma zgody. Obie nacje za sobą nie przepadają, co ma wpływ na weselną atmosferę. Każda z rodzin gardzi tą drugą. Nie podobają się stroje, muzyka, kuchnia. Rodzina panny młodej, która przygotowuje uroczystość, złośliwie sadza Narruszów przy stołach znajdujących się z boku. Dla nich to oczywiście despekt. Didżej gra tylko arabskie piosenki, zapominając o kabylskich. To też nie może się podobać.

Losy członków rodu Narruszów układają się różnie. Pokolenie rodziców wykonuje najczęściej proste prace - to kierowcy autobusów, robotnicy, opiekunki w żłobku. Nie skończyli studiów, mieszkają w gorszych dzielnicach, nie są zamożni, ale trudno ich nazwać biednymi. Wielkie znaczenie mają dla nich więzi rodzinne, trzymają się razem, ale nie są specjalnie religijni. Inaczej wygląda sytuacja ich dzieci. W tym pokoleniu są już studenci, biznesmeni, a jeden z kuzynów został aktorem – gra główną rolę w popularnym telewizyjnym serialu. Jednym z ważniejszych bohaterów jest Karim, kuzyn pana młodego. To o nim dowiadujemy się najwięcej, jego portret jest najgłębszy. Chodzi jeszcze do szkoły. Nie ma łatwego charakteru. Prowadzi jakieś podejrzane interesy, nie stroni od narkotyków, przysparza matkę o ból głowy. W gruncie rzeczy jest bardzo wrażliwym chłopakiem. Ma słuch absolutny, ale porzucił muzykę. Na jego życiu położyły się cieniem dwa zdarzenia – śmierć ojca i zawód miłosny. Zakochał się w niewłaściwej dziewczynie – z bogatego, francuskiego domu. Za wysokie progi - Karim mógł być jej kumplem, ale nie obiektem miłosnych uniesień. Przyznam, że jego portret wydał mi się dość stereotypowy, przewidywalny. I taka jest cała powieść, a właściwie pierwszy tom – sprawnie napisany, ale trudno powiedzieć, aby diagnoza francuskiego społeczeństwa była jakoś szczególnie odkrywcza. Znacznie więcej interesujących spostrzeżeń znalazłam w wywiadzie, do którego już  kilkakrotnie się odwoływałam. Zresztą autor nie ukrywa, że zależało mu na komercyjnym sukcesie. Nie należy jednak zapominać, że to dopiero część pierwsza. Może kolejne wyjdą poza stereotypy. Oczywiście czekam na ciąg dalszy. Nie ukrywam, że bardzo jestem ciekawa, co się wydarzy.

PS. Tak się dziwnie złożyło, że kiedy przeczytałam powieść, ze zdumieniem odkryłam, że w moim mieście w Muzeum Etnograficznym jest wystawa poświęcona ... Kabylom. Czym prędzej pobiegłam. Chociaż niewielka, to bardzo ciekawa.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty